Artykuły

Sen nocy... nie bardzo gorącej

Zdziwiłem się, gdym przeczytał, że Teatr Współczesny powrócił do sztuki tak często granej, jak "Sen nocy letniej". Wydawało się, że szanse już zostały wykorzystane. Pamiętamy spektakle wywodzące się z tradycji Leona Schillera, w których elfy odprawiały egzorcyzmy, wszystko było roztańczone, a - ledwie wspomniane w tekście - pachole nabierało kształtów dziewczęcych. Inscenizacja Bronisława Dąbrowskiego brzmiała marszem muzyki triumfalnej; kochankowie, zagubieni w lesie ateńskim, słuchali bicia własnej krwi i na wpół uświadomionych pragnień;

Rola Puka, tuż po Franiu, z komedii Perzyńskiego, zapewniła sławę Tadeuszowi Łomnickiemu; potem pozwoliła Mieczysławowi Borowemu, błyszczeć fajerwerkami dowcipu tuż przed tragiczną jego śmiercią; jeszcze później stała się popisem pięknych pomysłów Janiny Seredyńskiej. Na tym dopiero tle wyrastała sprawa rzemieślników ateńskich; Gałczyński pozwolił im mówić językiem Wiecha; napisałem w "Teatrze" felieton poświęcony "oślim uszom Spodka". Szekspir na pewno nie godził w zapał poczciwych amatorów; pośrednio głosił chwałę profesjonalizmu i aktorskiego rzemiosła, jak to dziś pięknie czynią Fronczewski, Zapasiewicz, Jan Englert, Zygmunt Hubner,

W lasach środkowego Pomorza oglądałem urzekający spektakl "Snu", w reżyserii Marka Grzesińskiego; młodzież aktorska przeniosła wkrótce tę wizję do gmachu warszawskiej Szkoły przy ulicy Miodowej; po piętrach tego budynku krążyliśmy, jak w leśnych gąszczach. Zabawa w teatr stała się grą w budowanie spektaklu młodych.

Co przeciwstawił tym wspomnieniom Maciej Englert jako reżyser w sali przy ulicy Mokotowskiej? Obok mało jeszcze doświadczonej młodzieży, świetnych aktorów - przeważnie nie wykorzystanych. Scenografię Ewy Starowieyskiej, zazwyczaj pełną kultury, tym razem - jakby "zniechęconą". Oraz muzykę Jerzego Satanowskiego, mniej adekwatną, jak w spektaklach poprzednich. To prawda, że nie zawiódł jeden czynnik! Publiczność, czy raczej - jej cząstka. Zdumiewająco wyrozumiała, chętnie poddająca się impulsom wesołości. Wystarczyło pokazać człowieka z oślimi uszami, by zapewnić aplauz - bezkrytyczny. Ta sama sytuacja, kilkakrotnie powtórzona, nie pomniejszała zabaw. Jedynie Henryk Borowski zachował rzetelne proporcje. Ale już aktor tej miary, co Wiesław Michnikowski grał "od kulisy do kulisy"... zachęcany brawami.

Znikł las ateński, przepadł czar duszków, wcale nie figlarnych. Kochankowie byli gorący... lecz letni. Mieczysław Czechowicz (wzruszająco wirtuozeryjny w "Emigrantach") poruszał się tym razem - bezradnie. Porywająca nieraz temperamentem Marta Lipińska - była dosłownie, figurantką.

Czemu to wszystko przypisać? Wiemy, że dyr. Maciej Englert jest inscenizatorem inteligentym, pomysłowym, kulturalnym. Mógł, reżyserując "Sen", osiągnąć lepsze wrażenie. Ale zjawisko jest głębsze. Setki nowych, czy niesłusznie zapomnianych, sztuk - czeka na wystawienie. Niektóre kierownictwa artystyczne i literackie z uporem poruszają te same pionki na repertuarowej szachownicy. Czy nazwa Teatru Współczesnego jest tylko szyldem? Program spektaklu na świetnym papierze, za 28 zł zamieścił fragmenty z Owidiusza i "Zielnika Czarodziejskiego". Ani słowa o arcydziele Szekspira i jego dziejach. To także objaw znamienny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji