Artykuły

Dobroć w dole

Dostatek i bogactwo pozwalają być dobrym - przynajmniej tak jest w przypadku Tymona z Aten. Wystawne uczty, jakie urządza dla mieszkańców polis, szczodrobliwość, bezinteresowność, nieustanny uśmiech zjednują mu wielu przyjaciół. W pierwszej części przedstawienia Macieja Prusa scenę ograniczają czarne ściany - przez kilka szczelin-wyjść poziome światła oświetlają postaci. Wysoko na ścianie zamykającej scenę znajduje się poziomy prostokątny otwór, jak okno. Narożniki ograniczone są srebrnymi, metalowymi kawałkami blachy, na których błyszczy i załamuje się światło. W takim sterylnym pudełku sceny pojawiają się postaci - wszystkie w świetnie skrojonych, pysznych strojach. Stonowane kolory większości ubiorów ożywia odbijające się tu i ówdzie, migocące światło kamieni i ozdób noszonych przez gości. Słudzy parami wnoszą wielkie pozbawione nóg stoły, które trzymają przez cały czas trwania uczty - a na stołach niezwykłe kompozycje z owoców i potraw, stworzone na wzór malarstwa flamandzkiego. Są trochę jak eksponaty, zamknięte w szklanych sześciennych pojemnikach, otwartych od góry. Ale owoce to nie atrapy - goście Tymona będą je jeść, niszcząc zarazem kompozycje. Na skinienie Tymona brzmi koncert fortepianowy, stwarzając miły nastrój - uczta przygotowana jest bez zarzutu. Tymon błyszczy, Tymon obdarza wszystkich prezentami, wrzucając drogie pierścienie do kielichów gości. Wrażenie bogactwa, szczęścia, beztroski wydaje się oczywiste. Sycimy się pogodą i gestem Tymona. Dostrzegamy, owszem, interesowność jego gości - ale nie psuje to harmonii obrazu, bo obecność takich gości wpisana jest z góry w ten pejzaż.

Druga część spektaklu zniszczy tę sterylno-wykwintną harmonię, Tymon z wielkiego dołu wyrzuca na scenę garściami ziemię - prawdziwą ziemię. Jego nieskazitelnie czysty strój brudzi się coraz bardziej. Pył oblepia jego spoconą głowę, ręce, nogi. Teatralny wykwint zostaje skonfrontowany z konkretem materii, ziemi, ciała. Jakby dosadność życia zburzyła misternie kształtowany porządek. Wcześniej wciąż uśmiechnięty Tymon - teraz pełen goryczy - staje się także widzialnym znakiem przemiany świata. Nie wierzy już ludziom i uwierzyć nie potrafi. Bo choć, o ironio, po swoim bankructwie i zawodzie doznanym za sprawą przyjaciół, którzy nie pożyczyli mu pieniędzy, znalazł teraz w swoim dole złoto - nie wróci już do ludzi. Nie umie już czerpać radości - odkrył podłość ludzkiej natury, a natury zmienić się nie da. A skoro się nie da, żyć pośród ludzi nie warto.

Takie bieguny ludzkiej egzystencji przedstawił Maciej Prus w swoim spektaklu. "Tymon Ateńczyk" uznawany jest za jeden ze słabszych dramatów Szekspira, zresztą rzadko trafia na sceny. Zawarta w nim diagnoza świata jest pesymistyczna, intryga wydaje się dosyć prosta, świat rozpołowiony, jakby wszelkie półcienie znikły. Ale to tylko na pierwszy rzut oka, bo u Szekspira, jak i u Prusa, raz po raz wyczuwamy niejednoznaczności, choć bohaterowie robią wszystko, żeby je ukryć albo ich nie dostrzegać.

Tymon (Krystian Wieczorek) w pierwszej części spektaklu jest szczęśliwy, uśmiechnięty. Porusza się, jakby tańczył. Chce, by go podziwiano, by pisano na jego cześć wiersze, malowano jego portrety. Chce być pierwszy, chce, by wszyscy go kochali, chce być hojny, chce być nieustannie otoczony wykwintem i pięknem, chce wciąż żyć w zachwyceniu. Nie chce tylko jednego - zderzać się z dotkliwym konkretem świata. W czerni sceny komponowane są wciąż miłe dla oka układy postaci i sprzętów - ale wrażenie jest takie, jakby nie robili tego reżyser i scenograf, lecz Tymon, który bawi się w tworzenie układów ze swoich gości. Uwija się wokół wszystkich, jak w ekstazie, jakby komponował życie. Jednak goście Tymona to nie marionetki. Postaci są silnie zindywidualizowane. Z większością gości Tymon utrzymuje serdeczne, ciepłe stosunki, choć z każdym rozmawia inaczej. I tylko można go podziwiać, że tak różne charaktery udaje mu się harmonijnie skomponować na kształt obrazu.

W ten obraz wkomponowany jest także Alcybiades (Marek Tynda). choć na nieco innej zasadzie niż pozostali. To żołnierz, wódz ateński, równie swobodny jak Tymon, też wesół, czerpiący z życia pełnymi garściami. Nie oczekuje niczego od Tymona, przyszedł po prostu na ucztę, bo tu jest zabawa. I w jego towarzystwie Tymon czuje się najlepiej. Wraz z Alcybiadesem pojawiają się też dwie kobiety: Frynia (Dorota Androsz) i Tymandra (Małgorzata Witkowska) - w długich, kolorowych sukniach, frywolne, wciąż żartujące. Ale i teraz Tymon kształtuje z nich i siebie obraz, którego wariacja powróci w części drugiej - trzymając się za ręce (na przemian kobiety i mężczyźni) tanecznym krokiem, z gracją i z radością, podnosząc wysoko nogi, tanecznym krokiem zbliżają się ku widowni.

Ale świat daje się kształtować, dopóki jego aktorom przynosi to zysk bądź przyjemność. Gdy pieniędzy brakło, wszyscy odwrócili się od Tymona. Wszyscy przewidywali, że musi go spotkać taki koniec, ale korzystali z jego otwartego serca i naiwności, jak długo się dało. Tymon, gdy wreszcie dłużnicy dobierają się do niego, wysyła Flawiusza (Artur Krajewski), swego zarządcę, by pożyczył pieniądze od ucztujących z nim przyjaciół. Wszyscy zgodnie się wymawiają, wyszukując to prostackie, to cyniczne powody. Tymon postanawia więc urządzić jeszcze jedną, ostatnią ucztę - sugerując, jakoby jego niewypłacalność była tylko żartem.

Znów wszystko znajome, skomponowane harmonijnie, jednak tym razem na stołach trzymanych przez służbę zamiast kompozycji z owocami pojawiają się dania przykryte kirem. Czerń dominuje już nie tylko w kolorycie ścian, ale pochłania także stoły i ubrania biesiadników. Tymon ustawia trzech przyjaciół, każdego przed swoim stołem. Odmawia bluźnierczą modlitwę i odsłania dania. Zanurza kolejno głowy swoich przyjaciół w wodzie czy pomyjach. Nawet to pożegnanie z Atenami, z ich zbytkiem, z fałszywymi przyjaciółmi, uformował na kształt widowiska.

Świat Tymona - taki, jakim był - skończył się. Tymon stracił wiarę w ludzi i możliwość istnienia dobra w ich naturze. Ale przeoczył, że świat przez ten jeden moment wcale nie stał się z białego czarny. Gdyby Tymon patrzył uważnie, dostrzegłby wokół siebie także prawdziwych przyjaciół. Do ich grona można zaliczyć niewątpliwie Flawiusza. To wręcz przykład "dobrego sługi", kochającego pana bez zastrzeżeń, bezwarunkowo. Sługi, który będzie chciał przy nim pozostać, nawet gdy ten straci wszystko. W spektaklu Prusa jednak ta prostota została doprowadzona do granic groteski czy raczej teatralnej pozy. Monologi zarządcy są patetyczne i sentymentalne zarazem. Jego wychwalanie dobroci, ale i naiwności Tymona jest jakby z dawnego teatru, a może przesiąknięte prostotą wierności. Nie wiadomo, czy tę sentymentalną retorykę mamy traktować serio, czy tylko jako teatralny gest.

Innego rodzaju wieloznaczność kryje się w postaci Apemantusa. U Szekspira jego sarkastyczny dowcip wydaje się mroczny, nawet momentami grubiański. W spektaklu Prusa Apemantus (Jerzy Pożarowski) jest uśmiechnięty, wręcz pogodny. To dziwne zderzenie, gdy mowa ciała przeczy sarkazmowi słów - skrajnemu pesymizmowi przeciwstawiony jest pogodny uśmiech. W pierwszej części taki pesymizm nawet bawi Tymona - zgorzkniało-filozofująca postać dopełnia krajobrazu uczt. W drugiej - mimo że sam teraz dostrzega tylko mrok świata, nie umie zgodzić się z Apemantusem. Nieszczęście, zdaniem Tymona, inaczej dotyka tych, którzy mieli wszystko i wszystko stracili, inaczej zaś biedaków - takich jak Apemantus, Jednak ich dysputy-spory, polegające na wygłaszaniu coraz bardziej ciętych ripost, mają w sobie coś nieodparcie komicznego.

Pośród przyjaciół jest też Alcybiades, wygnany z miasta za to, że sprzeciwił się senatorom, którzy skazali na śmierć jego żołnierza. Jedyny niezależny, nie poddający się konwenansom, zgryźliwy w monologach, chwytający życie pełnymi garściami. Gdy trzeba - walczy, gdy można - jak u Tymona, bawi się z kobietami.

Po przerwie widzimy Tymona wyrzucającego z dołu na proscenium garście ziemi. Zamykająca przestrzeń gry ściana jest teraz szara, niejednorodna, ukryta w półmroku, a dwa zawieszone wysoko głośniki wyglądają jak otwory okienne. Jednym słowem - mur. Mur miasta, które opuścił Tymon. Tymon szuka korzonków do zjedzenia, ale zamiast nich znajdzie złoto. Mógłby natychmiast odbudować swoją świetność, mógłby znów błyszczeć. Jednak natura świata - jego świata - niemożliwa byłaby do wskrzeszenia. W świecie innym, niż sobie stworzył, w świecie, w którym nie będzie już umiał wierzyć w ludzką bezinteresowność, żyć nie chce. "Natura świata jest zła - zdaje się mówić Tymon - odmawiam więc w nim uczestnictwa".

Tymonowi nie jest jednak dane zakosztować pustelniczej doli. Raz po raz przy jego dole pojawiają się znajomi ateńczycy. I przyjaciele - poczciwy zarządca, który rzeczywiście wydaje się zatroskany o swego pana. I Apemantus... Gdy Tymon i Apemantus usiądą naprzeciw siebie na brzegach dołu, spuszczając nogi w głąb, ma się przez chwilę wrażenie jakby przekomarzało się dwóch przyjaciół. Rozstają się jednak w niezgodzie. Przy dole pojawiają się także zwabieni pogłoską o znalezionym złocie ludzie, którzy znów chcieliby pasożytować na poczciwości i hojności Tymona.

Najpoważniejsze konsekwencje wydaje się mieć przypadkowa "wizyta" Alcybiadesa. Pojawia się na scenie w towarzystwie Frynii i Tymandry. Kopuluje z nimi w tercecie na różne sposoby - te ich śmieszne układy choreograficzne nie mają w sobie jednak ani krzty naturalizmu. Kobiety ubrane są w te same suknie, co na uczcie u Tymona. Wydaje się, że Alcybiades cieszy się ze spotkania przyjaciela. Próbuje go też wydobyć z dołu i przywrócić światu. Przez chwilę nawet wydaje się, iż mu się to uda. Znów w czwórkę tworzą znaną już z balu taneczną figurę. Nie ma znaczenia, że Tymon jest teraz cały umorusany. Ruszają z uśmiechem w stronę widzów, trzymając się za ręce. Wydaje się, że powrót jest możliwy. Ale nie. To był tylko impuls - już po pierwszym kroku Tymon zrywa układ.

Okazuje się, że Tymon chce już nie tylko odosobnienia, lecz zniszczenia całego (złego) świata. Tu - do pewnego stopnia - jego intencje spotykają się z intencjami Alcybiadesa, którego oddziały rozproszyły się z powodu braku żołdu. Tymon daje mu więc złoto, a Alcybiades zamierza ruszyć na Ateny, które go wygnały. Jeden chce zniszczyć zły świat, drugi złe rządy. Tymon błogosławi Alcybiadesowi, ale zarazem go przeklina. Chce zniszczenia miasta, ale równocześnie mówi. że kocha swą ojczyznę. Czym jest ojczyzna? czym są Ateny? - trzeba natychmiast zapytać. Skoro Tymon wszystkich stamtąd nienawidzi, a jedynej osobie, którą uważa za sprawiedliwą, czyli zarządcy, kazał zamieszkać daleko od Aten?

Uśmiechnięty Tymon z pierwszej części, w drugiej staje się chimeryczny, przeskakuje z tonu w ton. Nieustannie obecny na scenie, nieustannie dialogujący albo monologujący, uderza w bardzo różne struny. Wydaje się to szalony, to pokorny, to bezlitosny i szyderczy. Jego gra staje się bardziej fizyczna, wypływająca z ciała (wymusza to ciągły wysiłek, grzebanie w ziemi). Targają nim sprzeczne uczucia. Już wydaje się, że znów wierzy w dobro, ale zaraz zmienia zdanie. Nie wiadomo, czy to tylko świadoma gra. czy też wewnętrzna walka. Staje się coraz bardziej nieprzewidywalny i groźny. Nie widziałem wielu ról Krystiana Wieczorka - ale przypuszczam, że to jedna z najciekawszych jego kreacji.

Także kobiety Tymon potraktuje okrutnie. Frynia i Tymandra wiedzą, że ma złoto, i chcą je od niego dostać. Są gotowe znieść wszystko, nawet niesłychanie dosadne obelgi. Nadstawiają tylko spódnice, by Tymon rzucał tam złoto. I Tymon napawa się ich upokorzeniem. Choć tak naprawdę o upokorzeniu mowy być nie może - kobiety mają go po prostu za szalonego. Szekspir i Prus ukazują tę kobiecą zachłanność i spryt w sposób bezwzględny.

Gdy coraz więcej osób dowiaduje się o złocie, przychodzą tu wszyscy. Nawet senatorowie (Mieczysław Franaszek i Marian Jaskulski), którzy wcześniej nie kiwnęli palcem, by pomóc Tymonowi. Teraz chcą uczynić go honorowym obywatelem, by opłacił wojsko na obronę przeciw najeźdźcom. Dwaj panowie w nieskazitelnych garniturach, wierzący w swoją misję, swoje posłannictwo. Właściwie nawet przekonani, że postępują słusznie. Ale to oni dla Tymona stają się znakiem rozpadu i kłamstwa świata. Tymon odrzuca wszystko i wszystkich. Chce zostać sam.

Pozornie prosta, narzucająca się diagnoza: "Tymon, gdy zobaczył, że świat jest zły, odrzucił go", staje się coraz bardziej wątpliwa. Pojawia się coraz więcej dwuznaczności i subtelnych ambiwalencji. Jedno jest pewne: świat, jaki budował na swój użytek Tymon, runął. Okazuje się, że wcale nie był to wybór między dobrem i złem. Nie było to odrzucenie świata, bo jest zły, ale odrzucenie świata, bo nie jest posłuszny.

Gdy na początku drugiej części spektaklu Tymon mówił, że szuka korzonków na pożywienie, wyglądał po prostu jak grabarz w przygotowywanym grobie. Przecież korzonki nie rosną tak głęboko (przynajmniej te jadalne). Prus unikał metafor, ale skojarzenia nasuwały się same - Tymon umarł dla świata. Później stało się jasne, że to rzeczywiście grób dla bohatera.

Ale śmierć Tymona nie kończy dramatu Szekspira, nie kończy też przedstawienia. Gdy Tymon umiera, pojawia się mocny akcent, rozbrzmiewa "Lacrimosa" z "Requiem" Mozarta, zamyka się klapa nad grobem. A świat obraca się dalej, nic a nic nie zmieni się jego natura. U Szekspira Alcybiades wkroczy do miasta, które się podda. Zwycięży kompromis, umiar, a może wyrachowanie, których znać nie chciał Tymon.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji