Artykuły

Nie święci garnki lepią

STYCZNIOWA wizyta w Warszawie Teatru Wybrzeże ze sztuką młodocianej Angielki, Shelagh Delaney, "Smak miodu", utwierdziła nas w respekcie dla nadmorskiego zespołu.

"Smak miodu" odbywa triumfalny pochód po scenach świata w nimbie sensacji. Jest to dojrzałe, ciekawe dzieło dziewiętnastoletniej autorki, a więc "angielskiej Saganki", w dodatku robotnicy, która po obejrzeniu w teatrze "wariacji na jeden temat", Terrence Rattigan, założyła się, że potrafi napisać sztukę i... napisała. A więc miałby to być rzekomy triumf dyletantyzmu. Może jakaś prostacka, nieuczona twórczość z pogranicza Ociepki i rysunków dziecięcych?

Nic podobnego! Jest to normalny, umiejętnie napisany dramat z mocno zarysowanym konfliktem, choć może trochę przeciążony psychologizowaniem.

Jak przystało na pisarkę anglosaską XX wieku, Delaney dokonuje wiwisekcji psychologicznej na materiale postaci spaczonych, lub nienormalnych.

Osoby sztuki - to efektowna 50-letnia prostytutka Helena, jej córka Jo, uwiedziona przez Murzyna z wojennej marynarki, a znajdująca towarzysza życia i przyjaciela w studencie sztuk pięknych, pederaście Geoffie oraz sutener Piotr. Autorka jednak nie ogranicza się do ponurej opowiastki, czy sensacyjnego obrazka z życia wykolejeńców, jak to często czynią autorzy Broadwayu, lecz na tym materiale opiera zagadnienie ludzkiej rozpaczy i walki z nią. Czyni zaś to z dojrzałością na ogół nie przypisywaną jej rówieśnicom, ale przypomnijmy sobie dobrze historię literatury. Od Wielkich Romantyków, po dzień dzisiejszy, wciąż mamy w literaturze do czynienia z wyskokami młodych talentów. I nie na tym polega sztuka, żeby mieć coś do powiedzenia przed dwudziestką, lecz żeby nie wypalić się całkowicie i nie zblazować w tej pierwszej erupcji, zachować po niej dalej zdolność kreacyjną. Oczywiście tym najwcześniejszym dziełom może towarzyszyć pewien brak doświadczenia technicznego. Zaznacza się to w "Smaku miodu" w postaci pewnych dłużyzn tekstu i nawet toporności dialogu. Sytuacje jednak tak pomysłowe w swej prostocie, dramat narasta tak konsekwentnie, że łatwo wybaczamy niedostatki pisarskiej rutyny.

"Smak miodu" ma bardzo silnie zaznaczoną nutę heroiczną, borykania się ze spaczeniem, oraz nutę ludzką - diagnozy psychologicznej. W stuleciu mordów, los istoty mającej się urodzić, niepokój o życie zmagającej się z nicością, świtanie tego życia w haniebnym barłogu wykolejeńców, potrafią głęboko przejąć.

Obok wartościowego przekładu Komarnickiej i Tarnowskiej, zwracają uwagę teksty wierszowane w bardzo sugestywnym i nośnym scenicznie przekładzie Andrzeja Nowickiego.

Połączenie reżysera i scenografa w jednej osobie Konrada Swinarskiego, daje bardzo piękny efekt fugi wzrokowej i wokalnej przy precyzyjnej cyzelacji szczegółu.

Obok bardzo efektownej gry Wandy Stanisławskiej - Lothe w roli Heleny, Lecha Grzmocińskiego, prawidłowo stawiającego postać Piotra i Zbigniewa Bogdańskiego, słusznie umownego, bo bajkowego we wspomnieniach dziewczyny, zaimponowała dużą skalą środków i wyrazu Elżbieta Kępińska-Kowalska, jako Jo, zaś wdziękiem, umiarem i opanowaniem, Władysław Kowalski, jako Geoff.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji