Artykuły

Jak się nie ma co się lubi...

MUSICAL - co nie jest żadnym odkryciem - cierni u nas na uwiąd. Trudno tę dolegliwość nazwać "uwiądem starczym", bo następuje w bardzo młodym wieku delikwenta. Chciałoby się powiedzieć słowami popularnej piosenki: "jeszcze się nie zaczęło, a już się skończyło". Jako też polskie modły o musical nie przynoszą spodziewanego rezultatu, chociaż rozbrzmiewać zaczęły dość niedawno, a jak wiadomo, najmocniej wierzą neofici. Na razie ratuje się sprawę metodą, rzekłbym, ekshumacji. Najlepiej ekshumować dostojnego klasyka. Na przykład bracia Czesi umuzycznili Szekspira i efekt tego zabiegu oglądamy w "Komedii" ("Wieczór trzech króli"). Powie ktoś: też mi nowość! Ile to lat temu tegoż Szekspira śpiewano i tańczono jako "Kiss me, Kate" a Bernarda Shaw jako "My Fair Lady". Chodzi tu jednak o tereny bliższe nam geograficznie, bo wiadomo, że są kraje, gdzie ludzie nie mają się czym zająć i z nudów wymyślają rozmaite cudactwa. U nas takie rzeczy robi się nie przez fanaberie, ale z potrzeby. Oto geneza polskiego musicalu. Wybiła jego godzina -- i już!

"Moralność pani Dulskiej" jest idealnym materiałem na sztukę muzyczną. Najlepiej na tak zwany "melodramat". Termin ten dotyczy obecnie treści a nie formy, ale warto pamiętać, że nazwa powstała po prostu z tego, że w takich przedstawieniach niektóre kwestie, szczególnie te, które oddawały nastroje i uczucia bohaterów, podkreślane były muzyką. Musical powstał więc chyba ze skrzyżowania tak rozumianego melodramatu i operetki. Polski musical w szczególności, czego przykład mamy w postaci "Moralności pani Dulskiej" w musicalowej przeróbce. Idzie mi konkretnie o muzykę p. Gaczka, która tylko w niewielkiej mierze spełnia zadania, jakie stawia się muzycznej oprawie musicalu.

Bo tak poza tym - to czego chcieć? Libretto napisał (oczywiście według Zapolskiej i z wielką skromnością wobec oryginału) taki spec jak Janusz Minkiewicz, instrumentował taki specjalista jak Maciej Małecki (na miłość boską - kiedy własny musical?!), a reżyserował taki fachowiec jak Aleksander Bardini. No i jeszcze obsada, na czele z Ireną Kwiatkowską i Edwardem Dziewońskim, w roli Felicjana Dulskiego (tak, tak! - trzy słowa na spektakl dwu i półgodzinny). Tylko ta muzyka!

W musicalu "Jeszcze Dulska", bo tak to się w przeróbce nazywa, są dwie melodie naprawdę wpadające w ucho: "Inne panny" i "Obie panie Dulskie". Reszta - to coś pośredniego między melodramatycznym podkładem, a operetkowym recitativem.

Reżyseria Aleksandra Bardiniego jest - w najlepszym tego słowa znaczeniu - stylowa. Prof. Bardini jak mało dziś kto ma wyczucie tego specyficznego genre'u, jaki stwarza się niejako automatycznie, kiedy zaczyna się śpiewać i tańczyć Zapolska. I chociaż można się z taką poetyką nie zgadzać - ja na przykład zaliczam się raczej do przeciwników - trzeba realizacji przyznać rzetelność i kulturę. No i fakt obiektywny: zapewniona frekwencja na kilkaset przedstawień. Dużo w tym oczywiście zasługi znakomitej obsady. Oprócz wymienionych już "pewniaków" (rzeczywiście niezawodnych) krzepiące jest to, że cały - bardzo liczny - zespół rusza się po scenie dość żwawo i w rytm muzyki, a kilka osób zupełnie młodych wydaje się znakomicie wyczuwać ten styl przedstawienia. Mam tu aa myśli przede wszystkim Jolantę Zykun (Mela) i Krzysztofa Wakulińskiego (Zbyszek), a Barbara Burska nazbyt już chyba żywiołowo tłucze jako Hesia biedną Melę. Osobiście chętnie bym widział na scenie musical według (jednak!) oryginalnego libretta i z muzyką o nieco żywszych rytmach. No cóż, ale jak się nie ma co się lubi... A Janusz Minkiewicz będzie mógł mi z całą pewnością powiedzieć, że przeczytał powyższe i płakał idąc do banku.

Polski underground w postaci Teatru Adekwatnego - działa! Ostatnio pokazano w Domu Kultury Nauczyciela przy ul. Brzozowej bardzo interesujące przedstawienie, zatytułowane "Carmaniola". Za podstawę posłużyły utwory Andrzeja Bursy, przy czym jako główną ramę wykorzystano jego dramat "Zwierzęta hrabiego Cagliostro". Reszta - to różne utwory Poety, bardzo sensownie i misternie splecione w zwarte, dosyć zresztą krótkie, przedstawienie. Jego twórcą jest Andrzej Titkow, absolwent łódzkiej uczelni filmowej. Titkow poprowadził sarkastyczny dramat Bursy o rewolucji francuskiej żywo i sprawnie. Wydobył z poetyckiego tekstu głównie ironię. Bo istotnie, same "Zwierzęta", jak i wiele utworów Bursy to gryząca, sarkastyczna ironia. Człowiek w świecie Bursy jest igraszką koniunktur, ale jego powolnej degrengoladzie towarzyszy tylko nielitościwy śmiech. W wydobyciu z tekstu zamierzonych efektów teatralnych walnie dopomogli reżyserowi aktorzy, na czele z Magdą Wójcik, Henrykiem Boukołowskim i Bogusławem Stokowskim.

Teatr Adekwatny - w myśl swoich założeń - to teatr oszczędny, pełen prostoty, skromny. Skromny nie tylko w sensie materialnym, ale przede wszystkim skromny wobec autora, treści i sensu przedstawianych utworów. W wypadku "Carmanioli" przedstawienie jest więc czymś na pograniczu estrady poetyckiej, ale jest to estrada z głową przy całej oszczędności interesująco pomyślana scenicznie, żywa, nade wszystko - dobrze wykonana.

Dlatego warto Teatr Adekwatny, obdarzać słowami otuchy i zachęty do dalszej pracy. Chociaż... jakiś taki - rzekłbym - grzeczny ten nasz underground. Jak na underground - za grzeczny. No, ale jak się nie ma co się lubi...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji