Artykuły

"Amfitrion 38"

A więc dyskusja o Jean Giraudoux trwa. Bo jakoś często ostatnio wraca ten autor na scenę, a i w teatrze telewizji wyraźnie się zadomowił. Daje to wciąż nową okazję do dyskusji, w czym się Giraudoux zestarzał, w czym przetrwał, co wniósł nowego do dramaturgii współczesnej I dlaczego tak go lubili - i na dal lubią - ludzie teatru.

Ale o ile urzekła mnie historia telewizyjnej Ondyny (w wykonaniu tejże Elżbiety Starosteckiej), o tyle bosko-ziemski flirt wiernej Alkmeny pozostawił we mnie uczucie niedosytu. Mimo bowiem, że obydwie te sztuki wyszły spod pióra tego samego autora, z goła odmienna wydaje mi się ich stylistyka. I tak jak tamtej opowieści miłosnej cudownie odpowiadała nieziemskość Ondyny, tak w tym wypadku brak mi było szybszego rytmu ludzkiej krwi i przekory codziennych uczuć. Giraudoux, uciekając do mitologicznych przypowieści, zastanawiał się bowiem zawsze nad bohaterem współczesnym, łącząc z iście paryskim wdziękiem żart z nutą serio a pochwałę cnoty z kpiną z naszych słabości.

Myślę, że reżyser, Stanisław Brejdygant, nadał spektaklowi zbyt wolne tempo. Wołałbym wersję mitu bardziej ziemską i przewrotną, wszak hymn ku czci wiernej żony i pięknej kobiety brzmi tym bardziej przekonywająco, im mocniej ta cnota narażona jest na szwank. A tu - mimo pięknej sceny kąpieli wyłaniającej się z piany Alkmeny - wciąż jakoś bardziej myślało się o jej niewinnej duszy niż o zbrukanym bądz co bądź ciele. Widać i Ignacy Gogolewski więcej miał w sobie Jowisza niż Amfitriona...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji