Artykuły

Nie najpiękniejszy, ale playboy...

- Kiedy zobaczyłem siebie na okładce jednego z dwutygodników z owcą na grzbiecie, pomyślałem, że znalazłem się pod ścianą. Że to życie zaczyna być potwornie jałowe i że jeśli będę robił coś, do czego nie mam przekonania, to zostanę wyłącznie Karolakiem z owcą na szyi. Teatr był zawsze moją pasją, więc pomyślałem, że warto wrócić do korzeni - mówi TOMASZ KAROLAK, dyrektor Teatru IMKA w Warszawie.

Rz: Czy łatwo łączyć świat celebrytów i pozytywistów?

Tomasz Karolak: Warto próbować. Po siedmiu sezonach grania w krakowskich teatrach Starym, Słowackiego i STU, a potem w łódzkim Nowym zadebiutowałem w Warszawie w "Testosteronie". Komedia Saramonowicza odniosła sukces i zacząłem otrzymywać propozycje telewizyjne. Przyjmowałem je chętnie, bo dawały mi pieniądze i popularność. Wiedziałem jednak, że ta obecność w mediach i rubrykach towarzyskich nie będzie dla mnie szczytem marzeń. Przypomniałem sobie, jak w Łodzi nabijaliśmy się z kolegów, którzy grali w serialach i czuli się prawdziwymi gwiazdami. Uświadomiłem sobie, że robię dokładnie to samo.

I wtedy zatęsknił pan znów do teatru?

- Kiedy zobaczyłem siebie na okładce jednego z dwutygodników z owcą na grzbiecie, pomyślałem, że znalazłem się pod ścianą. Że to życie zaczyna być potwornie jałowe i że jeśli będę robił coś, do czego nie mam przekonania, to zostanę wyłącznie Karolakiem z owcą na szyi. Teatr był zawsze moją pasją, więc pomyślałem, że warto wrócić do korzeni. A bycie celebrytą może być nie celem, lecz środkiem, bo facetowi z popularną gębą uda się załatwić o wiele więcej, dotrzeć do większej grupy ludzi i instytucji niż komuś mniej znanemu.

Dużą popularność dał panu serial "39 i pół". Czy cezura zbliżającej się czterdziestki ma dla pana jakieś znaczenie?

- Upływ czasu i nieuchronność śmierci są dla mnie czymś oczywistym, na co - jak wiadomo - nikt z nas nie ma wpływu. I z tym jestem pogodzony. Teraz mogę stwierdzić, że moje życie nabrało sensu i barwy, gdy urodziło się dziecko i otworzyłem teatr. Wiedziałem, że bardzo chcę wyprodukować spektakl, zaprosić do niego Mikołaja Grabowskiego, mojego profesora, i grupę przyjaciół, którym podobna tęsknota jest bliska. Ale by zacząć próby do "Opisu obyczajów", trzeba było znaleźć salę. Pomieszczenie w dawnej YMCE okazało się na tyle magiczne, że kiedy weszliśmy do środka, nie miałem wątpliwości, że tu właśnie chcę robić teatr przez najbliższe dwadzieścia, a może i trzydzieści lat.

Mówi się, że Teatr IMKA jest całkowitym przeciwieństwem Teatru 6. piętro otworzonego niedawno przez Michała Żebrowskiego

- Pewnie coś w tym jest. Z Michałem znamy się od dawna, ale rzeczywiście widzę, że ma inne pomysły na robienie teatru. To dobrze. Będziemy się pięknie różnić.

Żebrowski kilka lat celebrował otwarcie swojego teatru. Pan otworzył swój niemal z dnia na dzień

- Nie chciałem obiecywać gruszek na wierzbie i robić promocji produktu, który nie istniał. W czasie prób przekonałem się, że tworzymy coś wartościowego, mądrego i fajnego. Coś, na co mogę zaprosić widzów, mówiąc: "Proszę państwa, w tym kierunku będzie szedł mój teatr". Sam, jako widz, doznałem w teatrze tylu rozczarowań, słyszałem tyle pustych obietnic, że w przypadku IMKI byłem bardzo ostrożny.

A zaprosi pan Dodę, by zagrała np. Marię Stuart?

- Pewnie nie byłoby z tym problemu, bo Dodę poznałem przy okazji programu "Tylko nas dwoje", gdzie wspólnie z nią i panią Ireną Santor byliśmy jurorami. Doda okazała się ogromnie sympatyczną osobą. Bardzo ją cenię jako świetną piosenkarkę. Być może chciałaby wystąpić w teatrze, podobnie jak Kuba Wojewódzki. Z marketingowego punktu widzenia to byłby hit. Tyle że to są dwa różne światy. A ja każdy z nich traktuję poważnie.

W serialu "39 i pół" gra pan muzyka rockowego. Na fali popularności miał pan nawet nagrać płytę, co z tymi planami?

- Muzyka rockowa zawsze była moją niespełnioną ambicją. W serialu nagrałem trzy utwory, które stały się hitami. Zaśpiewałem je potem na kilku koncertach i była propozycja nagrania albumu. Zastanowiłem się nad nią przez chwilę, ale się wyleczyłem, będąc właśnie jurorem programu "Tylko nas dwoje". Kiedy usłyszałem Katarzynę Cerekwicką czy Małgorzatę Ostrowską zrozumiałem, że śpiewanie to nie moja działka. Mogę to potraktować w kategoriach żartu, zabawy, przyjacielskiej przysługi. Ale wiem, że nigdy nie będzie to dostatecznie profesjonalne.

Co pana tak pchało w stronę aktorstwa, że kilka razy zdawał pan do szkoły teatralnej?

- Nie będę udawał, że o aktorstwie marzyłem od dzieciństwa. Pierwszy raz postanowiłem zdawać do szkoły, by zaimponować mojej ówczesnej dziewczynie. W czasie egzaminu poczułem jakąś fantastyczną atmosferę, byłem wręcz uskrzydlony. Słyszałem pozytywne opinie na swój temat, tym bardziej nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie wyszło. Potem znów się nie dostałem z braku miejsc. Wiedziałem, że przechodzę weryfikację pozytywną, tylko brakuje mi szczęścia. W trakcie kiedy zdawałem do szkoły teatralnej i studiowałem na uniwersytecie, mocno włączyłem się w ruch amatorski. Zostałem laureatem kilku konkursów recytatorskich. Ruch amatorski pokazał mi drogę do aktorstwa, utwierdził, że to mnie interesuje. Dostanie się do szkoły potraktowałem jako rzecz ambicjonalną.

Do grona swoich mistrzów zalicza pan Krystiana Lupę, Mikołaja Grabowskiego i Kazimierza Dejmka. Dlaczego?

- W przypadku Krystiana Lupy można mówić tylko o fascynacji, bo w przeciwieństwie do Mikołaja Grabowskiego i Kazimierza Dejmka nigdy z nim nie pracowałem. Kiedy na początku lat 90. zdałem do krakowskiej PWST, Lupa przechodził fantastyczny okres twórczości. Na "Kalkwerk" i obie części "Lunatyków" chodziliśmy po kilkanaście razy. Byliśmy w szoku, jak można tak genialnie budować w teatrze napięcie, że pozornie przez cztery godziny na scenie nie dzieje się nic, a mimo to spektakl wciąga. Teatr Lupy fantastycznie analizował kondycję duchową człowieka. Teatr Mikołaja Grabowskiego to z kolei wyjście do widza, niebywała energia i prawda emocji. Dialog z publicznością, nieustanna dysputa na temat Polski i polskości. Czułem się niezwykle wyróżniony, kiedy zostałem asystentem Grabowskiego. Co ciekawe, podobną propozycję dostali wtedy też Maja Kleczewska, Jan Klata i Anna Trojanowska.

A jak stał się pan asystentem Kazimierza Dejmka?

- Kiedy Mikołaj Grabowski zaprosił go do realizacji "Snu Pluskwy", zaproponował mu moją asystenturę, uznając, że mam "organizacyjną charyzmę". Co ciekawe, z Kazimierzem Dejmkiem świetnie się dogadywałem. Nie znosił, gdy traktowano go jak boga. Lubił konkret i normalną rozmowę. Przekonałem się też, że jako reżyser dawał aktorowi dużą swobodę i od początku miał w głowie precyzyjny pomysł na spektakl. Pamiętam też dziwną rozmowę przed próbami "Hamleta". Atmosfera w zespole nie była najlepsza, więc złożyłem wraz z kilkoma kolegami rezygnację, a on ku naszemu zaskoczeniu powiedział "Na pana miejscu zrobiłbym to samo". Potem się interesował, czy mamy gdzie grać i jak mi się wydaje zarekomendował całą naszą paczkę Janowi Englertowi. Tak w Narodowym zagraliśmy "Merlina".

Jednak nie zagrzał pan w Narodowym długo miejsca.

- Dla aktorów, którzy dużo grają w filmie, ale też tęsknią za sceną, bo przeszli drogę podobną jak ja - etatowy teatr nie jest rozwiązaniem. Nawet w Teatrze Narodowym nie zarobią takich pieniędzy jak w filmie. Kiedy w IMCE z dużym wyprzedzeniem zapraszam aktora do konkretnego projektu, uwzględniam jego zobowiązania filmowe i wiem, że wtedy będzie mógł się w pełni poświęcić teatrowi.

W serialu "Mamuśki" był pan pokornym synkiem zaborczej Stanisławy Celińskiej. Identyfikuje się pan choć trochę z takim bohaterem?

- Na szczęście nie mam takiej zaborczej mamy, jak ta, którą grała pani Celińska, ale serial ukazywał autentyczne historie, choć w krzywym zwierciadle. Sam obserwowałem rodziny, w których było podobnie jak w naszej opowieści. Okazało się zresztą, że ludzie traktowali ten film całkiem poważnie.

Podobno w Teatrze Telewizji miał pan grać pana Tadeusza?

- Tak. Taki projekt złożył Mikołaj Grabowski. Ale TVP odrzuciła go, bo powiedziała, że już wcześniej obiecała pieniądze na ekranizację Andrzejowi Wajdzie. Mikołaj Grabowski miał ciekawy plan. Chciał poprzez ten spektakl odnieść się do pewnych wzorców Polaków bez względu na epokę. Nie byłoby w tym sztucznego zadęcia. Co do tytułowego bohatera, to z pewnością przyświecał mu cytat: "Tadeusz się od przodków swoich nie odrodził: Dobrze na koniu jeździł, pieszo dzielnie chodził, tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił". Co ciekawe, ja miałem grać Tadeusza, a hrabiego - Michał Żebrowski. Ale pomysł spektaklu tak bardzo mi się podobał, że zrobię wszystko, by mógł być zrealizowany w moim teatrze IMKA w następnym sezonie. I będzie to widowisko na trzy wieczory.

Wystąpicie razem z Michałem Żebrowskim?

- Główna obsada nie może być utrzymana, ani ja, ani Michał nie jesteśmy już dwudziestoparolatkami. Koncepcja Mikołaja nic nie straciła ze swojej aktualności. Nie będzie to interpretacja romantyczna czy pomnikowa.

Jak pan ocenia swoją pozycję w świecie aktorskim?

- Mam poczucie, że mieszczę się w dobrej średniej. Wiem, że aktor raz na długi czas dostaje rolę, w której rzeczywiście może pokazać jakąś niewiarygodną siłę. Dla mnie taką rolą był Korbowski w "Kurce wodnej" Witkacego. To przedstawienie Łukasza Kosa wygrało Festiwal "Klasyka Polska", dostałem nagrodę aktorską, a największy znawca Witkacego profesor Janusz Degler uznał tę interpretację za objawienie. Po tym spektaklu poczułem, że zdałem egzamin z aktorstwa, że naprawdę wszedłem do tego zawodu. Ale prawie nikt o tej roli nie wiedział, bo zagrał ją nieznany wtedy nikomu aktor teatralny Tomasz Karolak.

Denerwuje pana określenie "aktor serialowy"?

- Nie, bo masowa widownia zna mnie głównie z seriali. Cieszę się też, że ta popularność serialowa napędza w jakimś stopniu zainteresowanie widzów moim teatrem. Tych określeń jest zresztą sporo. Jeśli dotyczą mnie, mogę być nawet "brzydalem wykreowanym przez TVN", jak ktoś napisał. Gorzej, jeśli dotyka się moich bliskich.

Musi mieć pan dystans do siebie, skoro zgodził się na udział w plebiscycie "Nienajpiękniejsi".

- Wystąpiłem w niezłym gronie i wcale nie żałuję, ale równocześnie czytelniczki jednego z pism przyznały mi dla równowagi tytuł "playboya roku".

Wygląda pan na człowieka sukcesu, a mimo to powiedział pan w jednym z wywiadów "W zawodzie doświadczyłem wielu upokorzeń...".

- Tak było, kiedy zaczynałem swoją przygodę z filmem i telewizją. Grałem trzecioplanowe role, w których ledwo się przebijałem. I miałem wrażenie, że traktuje się mnie jak przedmiot. A wtedy równolegle w teatrze otrzymywałem znaczące propozycje, o których nikt nie słyszał. Swoją drogą niedawno po premierze "Opisu obyczajów" przeczytałem "Karolak kojarzony głównie z telenowelami i głupawymi komediami romantycznymi zaprezentował w teatrze zupełnie inną twarz". Wtedy zrozumiałem, jak wielką mamy skłonność do przylepiania łatek. Dla tego recenzenta mam niepokojącą wiadomość. Niedługo znów pojawię się na scenie, ale też zagram w kolejnej komedii romantycznej i zapewne w serialu.

Dwie strony medalu | 5.55 | TVP 1 | sobota

Mamuśki | 12.45 | Polsat | sobota

Ciacho | 21.55 | Canal+ | sobota

23.45 | Canal+ | środa

Tomasz Karolak

Zbliża się do wieku bohatera serialu "39 i pół" (brakuje czterech miesięcy). Jest dziś jednym z najbardziej zapracowanych i najpopularniejszych polskich aktorów. Karierę filmową zaczynał od posterunkowego w "Dużym zwierzęciu", potem był m.in. Goldi w głośnej komedii "Ciało". Szerszej publiczności znany jest jako starszy aspirant Żałoda w "Kryminalnych". Grał w komediach "Tylko mnie kochaj" i "Ciachu". W teatrze i filmie pojawił się też w "Testosteronie".

Do szkoły teatralnej zdawał czterokrotnie. Zanim dostał się do krakowskiej PWST, imał się różnych zajęć. Studiował resocjalizację oraz handlował na bazarze. Występował z powodzeniem na scenach Krakowa, Łodzi i Warszawy.

W 1994 roku pojawił się w teledysku Edyty Bartosiewicz, a potem dla serialu "39 i pół" sam nagrał kilka piosenek.

W 2008 roku otrzymał Telekamerę w kategorii "Najlepszy aktor", a w tym roku odcisnął dłoń na Promenadzie Gwiazd w Międzyzdrojach. Od ub. roku większość zarobionych pieniędzy wkłada w swój Teatr IMKA w Warszawie. Właśnie rozpoczął zdjęcia do komedii "Śniadanie do łóżka", gdzie zagra zakochanego kucharza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji