Artykuły

Patos przebrzmiałej katastrofy

Jak zwykle dzieło Janusza Wiśniewskiego zbiło mnie z tropu. Do dziś jeszcze słyszę owo szaleństwo lingwistyczne, jakie - wraz z aktorami z Niemiec, Izraela, Indii, Włoch - rozpętał reżyser. Już w trakcie pierwszych minut przedstawienia, kiedy aktorki, stojące naprzeciwko zdezorientowanej publiczności, zaczęły wygłaszać kwestie w swoich narodowych językach, można było się domyślić, że na scenie zobaczymy raczej wieżę Babel niż Arkę Noego. Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że nie rozumiałem większej części tekstu (ze względu na nieznajomość hebrajskiego, włoskiego czy na przykład hindi). I z całą pewnością taki był zamysł reżysera: zderzyć publiczność z nieznanymi jej językami - na które powinna się, z nieoczywistych powodów, otworzyć. Warto dodać, że i polska mowa w tym kontekście brzmiała jak obcy idiom - pozbawiony znaczeń, przekazujący wyłącznie emocje.

Barbara Osterloff w recenzji "Burzy" stwierdziła, że w spektaklach Wiśniewskiego słowo jest często traktowane asemantycznie, zostaje zdegradowane do walorów dźwiękowych. W najnowszym przedstawieniu ten proceder posunięty jest bardzo daleko. Czasami można odnieść wrażenie, że poznański reżyser chce zniszczyć tekst jako narzędzie racjonalnego i wiarygodnego porozumienia - także z widzem.

Wypowiadane przez aktorów frazy są parodystyczne, ironiczne - znaczą więc coś zupełnie innego, niż wstępnie by się wydawało. Są jeszcze przynajmniej dwie inne przyczyny, dla których trudno zaufać słowom. Po pierwsze, Wiśniewski czyni ze swoich bohaterów (niemal bez wyjątku) marionetki, które mają wypełnić jedno zadanie: zakłopotać widza. Jako przykłady można tu przywołać kapitalne kreacje Danieli Popławskiej (Dziekan Katedry Umierania) i Mariusza Puchalskiego (Doktor Dix). Po drugie, solenniejszy przekaz treści uniemożliwia pokazana w inscenizacji prędkość. "Uczestniczymy w czasach, w których prawdy żyją krócej aniżeli ludzie" - pisał Tadeusz Peiper, awangardowy apologeta nowoczesności. U Wiśniewskiego "prawdy" są krótsze niż pojedynczy gest aktora. ("Przekazem nie jest przekaźnik, lecz wyłącznie jego prędkość" - przypominają się słowa z książki Paula Virilio).

"Arka Noego" - podobnie jak inne wcześniejsze spektakle - jest w pewnym sensie zbiorem sekwencji. Aktorzy wybiegają na scenę, wypowiadają pospiesznie krótszy lub dłuższy monolog i czym prędzej znikają z oczu publiczności. Wiśniewski jawi się więc jako dyrygent zarządzający fantazmatyczną nicością (gdzie jest tekst sztuki?), z której nie wynika żadne etyczne przesłanie. Szumny tytuł - "Arka Noego. Nowy koniec Europy" - jakby słowo po słowie jest unieważniany przez teatralną maszynerię. Konsekwencją tej dekonstrukcji jest to, że kiedy na scenę wchodzi Nowa Ewa (Antonina Choroszy), jej rolę można wziąć tylko za piękną, lecz kompletnie nieprzekonującą fikcję.

Publiczność nie ma czasu na odczytywanie gniewnych przesłań. Musi wpierw uporać się z prostymi pytaniami: kto jest autorem poszczególnych kwestii? z jakiego utworu wyjęto ten czy inny monolog? do czego aluzją jest tamta kreacja? Celem widza, a przede wszystkim krytyka, jest jako takie zorientowanie się w całym tym osłupiającym galimatiasie, a nie współudział w oskarżaniu świata - co byłoby łatwe.

Moje pomieszanie, pozytywne w gruncie rzeczy, było tym mocniejsze, że przed premierą w prasie można było przeczytać niepokojące autokomentarze reżysera: "Idą nawałnice potopu. Europa odkopnęła daleko od siebie Dekalog - wartości, które decydowały o tożsamości Europejczyków i Europy. Dlatego można mówić o nowym, gorszym końcu Europy. Na szczęście moc wartości jest taka, że choć cywilizacje umierają - ta jest w agonii - to wartości sprawiają, że powstają nowe cywilizacje". Zapowiadało się zatem na ideologiczną hucpę. Tymczasem spektakl okazał się zjawiskiem o wiele ciekawszym i bardziej skomplikowanym niż promocyjne zwiastuny. Dlaczego więc o nich wspominam? Otóż święte oburzenie, jakie demonstruje reżyser w swoich rozmaitych wypowiedziach, jest chyba jednym z głównych źródeł, z których jego wyobraźnia czerpie energię twórczą.

To, co czyni z Wiśniewskiego inspirującego artystę, to dwuznaczność wpisana w jego spektakl. Zafascynowanie figurą Fausta czy pisarstwem Tomasza Manna pewnie nie jest tu przypadkowe. Z jednej strony reżyser jest rasowym postmodernistą (apokaliptycznym niby Baudrillard czy Virilio): w swoich kolejnych przedsięwzięciach inscenizuje rzeczywistość po totalnej dekonstrukcji. "Wszystko już zostało podważone" - to jego słowa, które zdradzają jakąś olbrzymią pretensję do świata za to, że jest, jaki jest, ale jednocześnie wskazują na rodzaj bodźców teatralnych, które mu sprawiają estetyczną przyjemność. Perwersyjną - bo przecież z drugiej strony Wiśniewski chciałby przywrócić światu niewinność, którą ma symbolizować mit wzniosłej mowy, biblijnego Logosu, boskiego języka. Oskarża więc świat, że popadł w kryzys - i jednocześnie sam ten kryzys pogłębia.

Ów paradoks zawiera się już w tytule: "Arka Noego. Nowy koniec Europy". Pierwszy człon przynosi jakąś nadzieję, umocnioną pozytywną puentą starotestamentowej opowieści, w drugim zaś słychać bezsilną lamentację. Podkreśliłbym mocno ostatni epitet, bo przecież "koniec" - swoim "Końcem Europy" - reżyser wieszczył już w 1983 roku. Tymczasem, jak to mówią w pewnym rozrywkowym programie: "końca nie widać". Co więcej, choć wielu lubi apokaliptyczne dźwięki i obrazy, nikt w niego nie wierzy (za dużo już ich było).

"Koniec" to w tej chwili figura popkulturowa, którą trzeba umiejętnie zmodyfikować. I tu właśnie - w sferze intencji, ogólniejszej filozofii, kulturowego przesłania - Wiśniewski z całą pewnością rozczarowuje. Katastrofa, o której grzmi reżyser, dawno już wybrzmiała i z całą pewnością niewiele interesujących rzeczy może nam powiedzieć o fenomenie tego teatru.

Dlatego stawką tekstów próbujących opisać tę twórczość nie powinna już być przede wszystkim ocena poszczególnych spektakli, ale praca ujmująca fenomen imponującej wyobraźni Wiśniewskiego. Jako silny podmiot w istocie nie tworzy on kolejnych przedstawień, ale bezustannie pracuje nad jednym dziełem, tyle że rozłożonym na kilka etapów. Takiej syntezy język wyobraźni Wiśniewskiego stanowczo się domaga.

Michał Larek - historyk literatury, krytyk, adiunkt w Zakładzie Literatury i Kultury Nowoczesnej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Publikuje w "Czasie Kultury", "Odrze", "Pro Arte".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji