Artykuły

Walczyć ze słabościami

- Dziś za zawodem aktorskim nie stoją spektakularne kariery teatralne, ani żadna misja. Żeby na przykład wyjechać w tournée i grać jak Modrzejewska, 250 spektakli w roku... Marzę o tym - mówi KAMIL MAĆKOWIAK, aktor Teatru im. Jaracza w Łodzi.

Ukształtowałem się w przekonaniu, że trzeba zawzięcie walczyć z własnymi słabościami, przełamywać ból. Nie lubię pracować nad postaciami, w których nie ma konfliktu albo rozdarcia na pograniczu choroby psychicznej. Kiedy przeczytał dzienniki Niżyńskiego, wiedział, że musi go zagrać. Kilka lat wcześniej z taką samą pewnością postanowił: zmieniam wszystko, chcę być aktorem. W dzieciństwie był przekonany, że najlepszym dla niego miejscem jest szkoła baletowa.

Kamil Maćkowiak [na zdjęciu]: Chciałem śpiewać. Miałem dziewięć lat i wydawało mi się, że szkoła baletowa pomoże mi zostać piosenkarzem. Oczywiście szybko zorientowałem się, że tak nie będzie. Ale dobrze się stało, że tam trafiłem.

Marta Strzelecka: Spodobało ci się?

- Ja się spodobałem. Balet jest niezwykle wymiernym zjawiskiem. Różnice zdań mogą się pojawiać przy ocenie charyzmy czy talentu aktorskiego, ale nie ma wątpliwości, kto lepiej skacze, kto lepiej kręci piruety, kto jest bardziej rozciągnięty. Okazało się, że mam do tego talent. Już w szkole pracowałem jako tancerz w Operze Bałtyckiej. Miałem 15 lat, kiedy debiutowałem. Moim dyplomem była główna partia w spektaklu "Samotnia" Sławomira Gidla. Więc bardzo szybko zacząłem poznawać scenę. Żyłem w zamkniętym świecie. Długo miałem wrażenie, że niczego poza szkołą i internatem nie ma. Stąd potem załamanie, kiedy to się skończyło. Pojawiło się pytanie: co dalej?

Przecież dostałeś kilkanaście propozycji na rok, stypendia, zaproszenia do szkól tańca współczesnego w Brukseli, Monte Carlo, Stanach Zjednoczonych. .. I pytałeś: co dalej ?

- Tak, bo zrozumiałem, że nie chcę wracać do domu po 14 godzinach pracy nogami i nie mieć ochoty na nic - na to, żeby coś przeczytać, gdzieś wyjść, spotkać się z kimś... Pracowałem bardzo dużo i intensywnie. Przed premierą "Samotni" miałem drugą operację kolana. Powinienem rehabilitować się i właściwie nic nie robić, a ja 10 dni po operacji - do czego nawet nie przyznałem się w szkole-wróciłem na salę i ćwiczyłem. A to był spektakl, w którym przez godzinę nie schodziłem ze sceny. Bałem się, że ze względów bezpieczeństwa mogą mi odebrać rolę. Balet strasznie zdeterminował mój styl życia. Uratowała mnie fascynacja teatrem, która zaczęła się od Modrzejewskiej. Przeczytałem jej biografię i zacząłem tworzyć sobie nowy świat - moją prywatną szkołę aktorską. Grałem do ścian, krzeseł... i byłem bardzo szczęśliwy. Byłem szczęśliwym egzaltowanym 16-latkiem. Podobnej radości nie udało mi się osiągnąć przez pięć lat pracy w profesjonalnym teatrze. Dzięki tej młodzieńczej fascynacji stało się jeszcze coś ważnego: ukształtował się we mnie pogląd na to, jakie aktorstwo mnie interesuje. Dziś nie stoją już za tym zawodem ani tak spektakularne kariery teatralne, ani żadna misja. Żeby na przykład wyjechać w tournée i grać jak Modrzejewska, 250 spektakli w roku... Marzę o tym. Wtedy brałem udział W konkursach recytatorskich, występowałem w zespołach amatorskich, w czterech równolegle , grałem bardzo dużo, jak na kogoś, kto jednocześnie uczył się w szkole baletowej. Wszystko, co wiązało się z aktorstwem, stało się dla mnie bardziej inspirujące niż wychodzenie na scenę po to, żeby wylać 300 litrów potu.

Teraz nie wylewasz potu?

- Rozwój w tym zawodzie dotyczy tak wielu aspektów życia, że nie mogę pracować tylko nad ciałem. Przenoszę do teatru moje rozumienie rzeczywistości, a to trzeba rozwijać, pogłębiać. Każdemu spektaklowi towarzyszą inne doświadczenia. Kiedy pracowałem nad "Sprawcami", przez dwa miesiące odwiedzałem ośrodek dla molestowanych seksualnie. Wszystko, z czym wiąże się ten zawód, jest dla mnie fascynujące, a najbardziej chyba to, że tych elementów jest tak wiele. Ale cierpię na coś, co nazwałbym kompleksem tancerza -jako aktor z jednej strony czuję lęk przed koncentrowaniem się na jednym problemie, a z drugiej brakuje mi introwertycznej pracy nad sobą. W szkole baletowej robiłem to godzinami. Po zajęciach, w nocy, brałem klucz do sali i rozciągałem się, kręciłem, powtarzałem piruety albo jakieś konkretne ćwiczenia. Ukształtowałem się w przekonaniu, że trzeba zawzięcie walczyć z własnymi słabościami, przełamywać ból. Kiedy trafiłem do teatru, nagle mi tego zabrakło. Tu pracuje się zespołowo. Nie ma ciebie, jeśli nie masz partnera. W spektaklu z kilkuosobową obsadą z tego, że pracuję sam ze sobą, nie rodzą się najważniejsze rzeczy.

Z tęsknoty za taką pracą wziął się pomysł na monodram ?

- To nie jest nowy pomysł. Pierwszy monodram zrobiłem, kiedy miałem 16 lat.

Co to było?

- Spadniesz z krzesła. Wydawało mi się wtedy, że rodzi się nowy Szekspir. To był mój tekst.

O czym?

- O chorobie psychicznej.

Dlaczego chcesz grac wariatów? Lubisz się męczyć?

- Dużo bardziej męczę się nad postaciami, w których nie ma rozdarcia, konfliktu na pograniczu choroby psychicznej. Choć Niżyński rzeczywiście będzie pierwszą rolą, r w której zagram studium choroby, od punktu wyjściowego do katatonii - ataki szału, euforii, autoagresji, stany maniakalne, depresyjne -przekrój przez podręczniki psychiatrii.

Nie wpadłbym na pomysł tego przedstawienia, gdyby nie dzienniki Niżyńskiego. Trafiłem na tekst, który moim zdaniem jest genialny, choć z punktu widzenia literackiego może być uznany za bełkot, grafomanię. To zapis rozwoju choroby, w którym dla mnie najbardziej fascynujące są rozdarcia w tym człowieku. Na wielu płaszczyznach - między geniuszem a szaleństwem, między ekstrawertyzmem, którego najlepszym dowodem są dzienniki a totalnym zamknięciem w sobie, między Polską a Rosją, między ojcem, którego nigdy nie było a nadopiekuńczą matką, pomiędzy homoseksualnością a niezwykle wybujałą sferą życia heteroseksualnego, pomiędzy żoną a Diagilewem... Poza obiektywną rzeczą - tym, że był wybitnym tancerzem - dla mnie najbardziej fascynująca jest jego wrażliwość. W kontekście tych wszystkich sprzeczności i całej drogi, która doprowadziła go do totalnego odizolowania w wieku 30 lat. Niezwykłe, ile ten prosty, niedokształcony chłopak miał w sobie wulkanów. Niestety wszystkie niespodziewanie i niemal jednocześnie wybuchły.

Jak chcesz go grać?

- To materiał do pogrzebania w sobie tak głęboko, jak tylko jestem w stanie sięgnąć. Chciałbym, żeby to było zagrane odważnie.

Odważnie?

- Boleśnie, bez estetyzowania, cenzurowania się.

Myślisz, Że twoi fani to mają na myśli, pisząc na forach internetowych, że jesteś odważny ?

- Odważny, ekstrawertyczny, ekstremalny... Tak się złożyło, że przez kilka lat wszystko szło w tę stronę, w stronę takiego grania. Jednak nie chciałbym na tym poprzestać. Zdaję sobie sprawę ze swoich braków, z lęku przed graniem lekkiego repertuaru, fars... Choć jednocześnie nie wiem, po co miałbym grać coś, co mnie nie szarpie, nie męczy, nie powoduje, że gryzę się z rolą, że ona wciąż powstaje. Ze wszystkim, co teraz gram, tak właśnie jest. Ale tak naprawdę nie wiem, co mają na myśli, mówiąc "odważny aktor".

Rozbierasz się.

- Jeśli jest to potrzebne. Odważne aktorstwo dotyczy ekstremalnych środków, często na granicy ekshibicjonizmu. Takimi środkami posługuję się, kiedy gram męską prostytutkę - Victora w "Polaroidach", Paula w "Sprawcach", który jest wykorzystywanym seksualnie chłopakiem, gwałconym przez matkę wibratorem, Jimmyego w "Miłości i gniewie" - postać totalnie neurotyczną czy psychopatę - Niżyńskiego. Po premierze "Sprawców" pisano w recenzjach, że gram na granicy prywatności. Jednak pracuję świadomie, nigdy nie przekroczyłem żadnej z granic. Gdyby tak się stało, znaczyłoby to chyba, że jestem wariatem.

Ale fascynują cię choroby psychiczne ?

- Od dziecka. Przechodziłem różne etapy tej fascynacji. Pierwszym była młodzieńcza chęć zachorowania, ucieczki w świat, w którym wydawało mi się, że jest się szczęśliwszym, bo niczego nie trzeba udawać. Teraz interesuje mnie kliniczność - człowiek nagle wpada w coś, czego nie da się wyjaśnić. Chodzę na oddział szpitala psychiatrycznego i obserwuję chorych. Próbuje się ich klasyfikować, ale tak naprawdę każda choroba ma inny schemat. Mój monodram będzie historią jednego przypadku. Widz niby przez dziurkę od klucza będzie podglądał, jak ktoś zmaga się ze swoim cierpieniem.

Debiutujesz jako współtwórca spektaklu. Czego się boisz się najbardziej?

- Tego, czy będę potrafił utrzymać uwagę widzów przez 70 minut w tak mrocznej stylistyce. Czy będę takim instrumentem, jakim chciałbym być, żeby zrobić wszystko, co sobie zaplanowałem. Mam takie sny: gram, publiczność wychodzi, a ja krzyczę, żeby zostali, bo mogę zagrać lepiej. Niezależnie od tych wszystkich lęków, cieszę się, że będę gospodarzem wieczoru, że na mnie będzie spoczywała największa odpowiedzialność za to, co się będzie działo z widzami. Po raz pierwszy w tak dużym stopniu będę miał wpływ na kształt spektaklu nie tylko jako aktor, ale też współtwórca scenariusza .Jednak nie to zdecydowało, że zacząłem pracę nad tym projektem. "Niżyński" nie powstaje z potrzeby zrobienia monodramu.

A może z głodu pracy ?

- Nie. Gram bardzo dużo. Poza tym głód ilości przerodził się w głód jakości. Jeszcze dwa lata temu byłem szczęśliwy, kiedy z jednej próby szedłem na drugą, z drugiej na trzecią, a potem jeszcze pracowałem sam w nocy. Nie przeżywam już takiego zachłyśnięcia samą pracą. Teraz wolę zjeść kolację w dobrym towarzystwie, niż robić wszystko, żeby mieć poczucie, że wciąż jestem bardzo aktywny zawodowo. Nie chcę tak organizować sobie życia, żeby tu mieć serialik, tam sitkomik, i jeszcze do tego kabarecik w hotelu. Nie mam takiej potrzeby, żeby czuć, że dużo robię. Bardzo sobie wyidealizowałem ten zawód. Już na samym początku, kiedy zafascynowała mnie Modrzejewska.

Myślę, że gdyby teraz żyła, byłaby gwiazdą filmową. Ciebie nie interesuje film?

- Zapytaj ludzi, którzy robią filmy, czy są zainteresowani Maćkowiakiem.

Pytam, czy zabiegasz o to, Żeby grać w filmach.

- Jak ja mogę o to zabiegać?

Chodzisz na castingi?

- Nie lubię. Wbrew mojej naturze jest udowadnianie czegoś w sytuacjach, w których niewiele można udowodnić, bo szuka się typu, a nie osobowości. Przez pięć lat nikt z agencji, która ma opiekować się mną artystycznie, nie widział mnie w żadnym spektaklu - nie chciał dowiedzieć się, co potrafię, jakim jestem typem aktora, jakie są moje warunki. Postrzegają je przez pryzmat fizyczności, więc dostaję zaproszenia na castingi do ról, które są zupełnie poza obszarem moich zainteresowań, a czasem umiejętności. Ktoś mnie zaangażował, bo wydawało mu się, że jestem atrakcyjnym, młodym człowiekiem, który będzie grał to, że jest atrakcyjny. Rozczarowanie -Jeśli młodemu aktorowi nie towarzyszy szum medialny, dzwoni się do niego i mówi: ,Jest rola w serialu, bierzesz?". Żadnych informacji o scenariuszu, bardzo ogólne o postaci. Wydaje się, że samo hasło "rola" zadziała jak lep. Nieprawda.

W teatrze grasz tylko to, co cię interesuje?

- Kiedy przygotowywałem swoje pierwsze ważne role, miałem 22 lata, a niektóre z nich wciąż gram. Zmieniłem się, od kiedy byłem studentem, więc mój stosunek do tych ról też się zmienił. Tak było z Jimmim w "Miłości i gniewie" - postacią, która zafascynowała mnie, kiedy zobaczyłem spektakl z Żebrowskim i Krukówną. I nagle na IV roku studiów mogłem to zagrać w profesjonalnym teatrze. Więc byłem zachwycony. Teraz - niezależnie od tego, że jedne spektakle lubię bardziej, inne mniej - cieszę się, że dużo gram. Za jakiś czas może będę miał inny pomysł na życie, może będę chciał robić dwie role w sezonie, nie pięć. Mimo że to dopiero początek, tak intensywny czas w moim życiu zawodowym może się nie powtórzyć... Mam wrażenie, że jestem w momencie, który nazwałbym przełomowym.

Dlaczego ?

- Dotąd cały czas grałem, wciąż byłem na scenie. Niedawno miałem przerwę, dla mnie bardzo długą - kilkumiesięczną, związaną z operacjami kolan, zresztą z powodu Niżyńskiego, bo nie robiłbym tego, gdyby nie zależało mi na takiej dyspozycji organizmu, która udźwignie wszystko, co sobie wymyśliłem w warstwie ruchowej w tym spektaklu. Miałem dużo czasu i przewartościowały się we mnie pewne rzeczy. Powoli zaczynam otwierać oczy na rzeczywistość, w której funkcjonuję. Dostrzegam, że to, o co mogę zawalczyć poza teatrem, nie zgadza się z moim wyobrażeniem o aktorstwie. Ale nie chcę się obrażać na tę rzeczywistość. Trzeba się w niej odnaleźć. Albo świadomie z niej zrezygnować.

-Rozmawiała Marta Strzelecka

KAMIL MAĆKOWIAK

Debiutował na drugim roku studiów w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Przez cztery lata zagrał tam kilkanaście ról. Pracuje nad monodramem "Projekt Niżyński".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji