Artykuły

Kajak

"Słońce w kuchni" w reż. Marcina Brzozowskiego Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi. Pisze Łukasz Orłowski w Teatrze.

Ponad czterysta wysp i wysepek, zamieszkałych w zaledwie kilkunastu procentach. Luteranizm, egzystencjalizm, kult Kierkegaarda oraz dobra królowa, której każdy obywatel, po kilku głębszych, miałby coś do wytknięcia. Ale nie ma, bo alkohol drogi tu jak nigdzie indziej. Polak przywitany chłodno czuje się obco, ale w Danii przyjezdnych nie wita się inaczej. Z Ignasią rzecz się miała podobnie. "Nie wiedziała, co dalej począć. Usiadła na ławce stojącej w pobliżu kanału. Było to na ulicy Nyhavn w Kopenhadze" - tak zaczyna się "Słońce w kuchni", opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza, którego właśnie zimny klimat i natura Duńczyków zainteresowały najbardziej, gdy przebywał tam jako sekretarz poselstwa polskiego. Marcin Brzozowski poznawał wyspiarski chłód w Londynie, a świat wielkiej polityki widział tylko w gazetach, które sam roznosił. Napatrzył się jednak przede wszystkim na życie polskiego emigranta. Wyobcowanego, poszukującego swojego miejsca, takiego, który - jak Ignasia - siedział na niejednej ławce i dumał nad kanałem, w jaki się wpakował.

Okazało się, że obcych widzi się równie dobrze ze społecznej góry, jak i z dołu. I dlatego Brzozowski w swoim studium o braku tożsamości, albo o poszukiwaniu jej za wszelką cenę, sięgnął właśnie po Iwaszkiewiczowską Ignasię. Na małej scenie Teatru Nowego w Łodzi pozwolił jej rozpaczliwie biegać między postaciami-kukłami, szukać światła w ślepej kuchni, a na koniec odebrać pyrrusową wygraną.

W łódzkim "Słońcu w kuchni" słońce próbuje się złapać inaczej, niż zrobił to autor opowiadania. Surowa natura, morskie pejzaże, drobiazgowe ilustrowanie codzienności - tego w spektaklu Brzozowskiego zobaczyć się nie uda. Wszystko, co duńskie zostało zredukowane do minimum po to, by Ignasia dostała jak najwięcej obcego miejsca wokół siebie. A kim jest Ignasia (Ewa Łukasiewicz), czy może - jak chciałaby jej duńska chlebodawczyni - Ivne? To dziewczyna o polsko-duńskich korzeniach, którą sprzed gilotyny deportacji ratuje praca służącej w mieszczańskim domu. To dziewczyna, która męczy się życiem, nie rozumie świata wokół siebie, nie pasuje do reszty i szuka miłości, czyli lekarstwa na wszystko. To o trzy lata młodsza siostra Gombrowiczowskiej Iwony. Ignasia też srogo płaci za swoje nieprzystosowanie, ale los jest dla niej bardziej łaskawy. Może wziąć głęboki oddech bez obawy, że coś, nawet życie, stanie jej w gardle.

Historia Ignasi Zielonko przypomina ustawianie coraz wyższego domku z kart. Domek się chwieje, a każda kolejna karta przybliża do tragicznego finału. A takich potyczek przez niecałe półtorej godziny główna bohaterka stoczy wiele. Od zaakceptowania niezrozumiałego faktu ocieplania życia za pomocą malowania na żółto szafek w kuchni bez okna (by w efekcie dawało to złudzenie wpadającego z zewnątrz światła), poprzez płacz nad śmiercią chłopca- przyjaciela, skończywszy na rozprawieniu się z "nadzieją na niewłaściwe rzeczy". Zawieszony na jednej ze ścian kajak czeka spokojnie, by stać się miejscem ostatecznej potyczki Ignasi ze światem. Kajak ma znaczenie symboliczne, bo równie dobrze to on mógłby zagrać Ignasię, gdyby scena była morzem. Zgrabna i ładniutka, ale całkowicie pozbawiona charyzmy Zielonko, tylko czeka, aż któraś fala ją wywróci.

Problem w tym, że w spektaklu Brzozowskiego pozostawiono Ignasi za mało czasu pomiędzy kolejnymi wywrotkami, więc z czasem i one tracą impet oraz dramatyczność. Pokusa uchwycenia za wszelką cenę zagubionej jednostki pociągnęła za sobą rezygnację z opasłych i bardzo sugestywnych opisów, które przy lekturze tekstu Iwaszkiewicza pozwalały zaczerpnąć oddech. W łódzkim "Słońcu w kuchni" widz nie ma na to czasu. Tempo, ruch, szybki montaż, szybki oddech - momentami można odnieść wrażenie, jakby główna bohaterka nic tylko ścigała się ze światem. Na inne rzeczy po prostu nie starczy jej sił. Tym bardziej, że między scenami aktorzy też muszą biegać. Ignasia rzuca się w ramiona ukochanego Torbena, upada, podnosi się, znów upada. I tak kilkanaście razy. Jest bezwolna, niczego nie tworzy, nie rozumie, na nic nie ma wpływu. Tyle że najbardziej widoczne jest to wtedy, gdy nie biegnie. W scenie, w której pomaga rodzinie pani Vibeke wyrychtować się do teatru i tylko patrzy, jak za główną lokatorką ciągnie się kilkunastometrowy, przez co groteskowo śmieszny, szal. Ignasia spocona i rozedrgana nie zastanawia. Ignasia pozornie spokojna - przeraża.

Dla Marcina Brzozowskiego "Słońce w kuchni" to z kilku powodów spektakl bardzo ważny. Przede wszystkim dlatego, że wychodzi nim z teatralnego podziemia, po raz pierwszy reżyseruje w repertuarowym teatrze. Do tej pory trzymał się z daleka od instytucji. Ale to także powrót do tematów, które zajmowały go dużo wcześniej. Po czwartym semestrze studiów aktorskich w łódzkiej Filmówce na rok wyjechał do Londynu. Mieszkał w pobliżu dużej stacji kolejowej Clapham Junction, a po powrocie do Polski wyreżyserował i zagrał w monodramie pod tym samym tytułem. Spektakl wygrywał festiwale, cieszył się dużą popularnością. Przywołuję go nie bez powodu, bo ze "Słońcem w kuchni" ma wiele wspólnego. Nie tylko temat, czyli wyobcowanie człowieka, ale i sposób na jego pokazanie. W jednym i drugim spektaklu najważniejszy jest rytm. Tutaj, jak w "Lokomotywie" Juliana Tuwima, maszyna rusza ospale. Ze sceny na scenę przyspiesza i gna coraz prędzej, a dźwięki, które temu towarzyszą, są coraz donioślejsze. W "Clapham Junction" Brzozowski-aktor wydobywał je sam z pustych beczek, w "Słońcu w kuchni" ma od tego zespół PUCH, który "na żywo" muzycznie ilustruje rozpędzający się świat Ignasi.

W rozpędzaniu pomaga też modyfikacja przestrzeni - widownia ustawiona została wzdłuż, a nie jak zwykle w poprzek sali. Scena płytka, ale niezwykle szeroka, wymaga od aktorów ciągłego ruchu; postaci mają do pokonania długą drogę, zanim znajdą się na jej środku. Zostawia dużo miejsca do gry, ale nie zawsze udaje się je wypełnić. Najlepiej sobie z tym radzi grająca Ignasię Ewa Łukasiewicz, ale męczy się przy tym okrutnie. Odbija się od ściany do ściany, skacze, upada, daje się popychać przez świat, którego nie chce i którego nie rozumie. Jest wszędzie i nigdzie. Pozostałe postaci próbują dotrzymać jej kroku. Kearsten i Torben Romka Krężela i Dobromira Dymeckiego to typowi Duńczycy - chłodni i zdystansowani, ale też emocjonalnie ubodzy. Przedstawicielki dobrze skrojonej klasy mieszczańskiej - pani Vibeke Nielsen (Małgorzata Skoczylas) i kochająca się w Torbenie ciotka Gunvor (Katarzyna Żuk) - zawsze poprawne i najczęściej bezrefleksyjne. Kai (Filip Talaga/Jędrzej Gaduła - Zawratyński), najmłodszy w rodzinie, rozemocjonowany i nadwrażliwy. Bohaterów "Słońca w kuchni" (poza Ignasią) łatwo ocenia się jednym przymiotnikiem. A to dlatego, że na wiwisekcję ich osobowości nie ma miejsca w spektaklu. Te charaktery utkane są ze stereotypów i podporządkowane jednemu celowi - dopaść biedną Ignasię. Czy się im udaje?

"Ułożyłam się spokojnie na dnie kajaka i założywszy ręce pod głowę, patrzyłam na czyste niebo. [...] Byłam szczęśliwa. Wszystko, co się miało dokonać w moim życiu, odbyło się już, mogłam teraz wypoczywać". Ostatnie słowa głównej bohaterki wydają się przeczyć twierdzeniu, że przegrywa. Jest szczęśliwa, odpoczywa. Tyle że jest to odpoczynek od życia, które - choć dotyczyło tylko jej - rozegrało się obok. Ignasia jest jednak odważniejsza od Gombrowiczowskiej Iwony. Nie przełyka milcząco świata, próbuje wyrównać rachunki i choć raz pociągnąć za sznurki. Zielonko, leżąc w kajaku, może nareszcie szeroko otworzyć oczy na prawdziwe słońce, którego nie da się znaleźć na wymalowanych szafkach kuchennych. Dlaczego jednak było to tak ważne dla Ignasi? Spektakl za bardzo się spieszy, żeby dać odpowiedź.

Łukasz Orłowski - absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Pracuje w portalu internetowym tvn24.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji