Artykuły

Teatr dla dorosłych

Najpierw widzimy ulicę paryską. Jest wczesny ranek, przed świtem; skulone postacie tłoczą się w jakiejś kolejce. To ogonek po chleb, którego brakuje w rewolucyjnym mieście. Lud jest wymęczony, zgorzkniały, bezradny. Powtarza ktoś jakieś frazesy, które kiedyś były hasłami rewolucyjnymi, mówi się trochę o walkach tam, na górze, padają komentarze na temat nowego afisza na mieście, podpisanego Sędziego ("Nie czytaj tych bredni! Chodź tu, bo ci zajmą miejsce"), ktoś jest zdania, że "tę Konwencję warto by raz gruntownie oczyścić", ktoś inny odpowiada, że przyczyną zła jest wojna, inny dorzuca: "To te cholerne skupywacze", jeden broni Dantona, drugi wiesza psy na Hebercie, trzeci wymienia nazwisko Robespierre'a, ale to tłumu w ulicznej kolejce już nie interesuje, rewolucja wygasła, rewolucja - powiadają - "dawniej była wesoła, dziś jest ponura i nudna." Rekwizycja, pobory, głód... Co tam Prawa Człowieka, rząd wolnościowy, wodzowie wolnego ludu... "Człowiek, co zyskał władzę - zduszonym głosem wyrzuca z siebie Drukarz - z miejsca staje się świnią." Lud Paryża jest zniechęcony, ogłupiały, przestraszony. Kręcą się szpicle, co chwila wybucha gdzieś krótkotrwała panika, widok komisarzy z Sekcji Komitetu Bezpieczeństwa Powszechnego paraliżuje każdy gest i słowo, spokojna prośba o pokazanie karty wywołuje grozę. Wszystko się stać może, wszystko jest możliwe, wystarczy błahy powód, żeby poleciała czyjaś głowa. Wie o tym lud, który kiedyś walczył na rewolucyjnych barykadach, wie o tym komisarz z sekcji, "Hej, kolego, strzeż się ty przed zbytnią ufnością do ludzi. Teraz musimy podejrzewać wszystkich!"

Rewolucja ludowa wygasła. To widać już w pierwszej scenie, na ulicy paryskiej. Ale walka jeszcze trwa. W Komitecie Ocalenia Publicznego, w hali Konwencji, w Trybunale Rewolucyjnym, w Cafe de Foy, w mieszkaniu Robespierre'a i w mieszkaniu Dantona. Walka na śmierć i życie. Nie tylko o czyjeś głowy, które przegrywającym zetnie gilotyna. Walka o idee, o racje polityczne, o taktykę, o nadzieję. O czystość, prawość i godność rewolucji. Rewolucja nie może się poddać. Mimo wszystko. Ulica przycicha, ulica opuszcza swoich wodzów (Robespierre: "Piętnować i tracić wodzów, przyjacielu - to niszczyć rewolucję w samym rdzeniu jej życia: w duszach ludzkich. Bo wtedy ludzie tracą wiarę"), ale wodzom nie wolno zdradzić ulicy, nawet tej zniechęconej, przycichłej, odwracającej się od rewolucji. Być wodzem rewolucji...

Właśnie wśród wodzów rewolucji rozgrywa się "Sprawa Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej. Przybyszewska na ulicę już nie wraca, w pierwszej scenie powiedziała o ulicy wszystko. Lud milczy, demagodzy w Trybunale Rewolucyjnym odwoływać się będą już tylko do motłochu, którym można dowolnie kierować i przeciwko dowolnym ludziom podburzać, byle efektownie, głośno i przystępnie hasła były formułowane. Przybyszewską dalej interesuje już tylko Robespierre, Danton i walka o racje rewolucyjne. Pokazuje wielki dramat rewolucji francuskiej, która po to, żeby się bronić, musi wprowadzać terror. A terror rewolucję oddala od ludu. Zniszczyć Dantona, wprowadzić terror i ratować w ten sposób rewolucję - czy też zrezygnować z terroru, pozwolić Dantonowi działać i ratować w ten sposób czystość rewolucji, dla której terror jest klęską? Straszne jest to pytanie, i pełna gorzkiej świadomości jego tragizmu odpowiedź Robespierre: "Sprawa Dantona to dylemat. Jeśli przegramy - cała rewolucja na nic. A jeśli wygramy... prawdopodobnie też. Pięć lat walki, niezliczonych ofiar... na nic...".

W ten sposób nie pisano jeszcze o rewolucji francuskiej. Męsko, twardo, zasadniczo, bez stosowania uników, bez gubienia najważniejszego problemu politycznego w poetyckich metaforach, misternych konstrukcjach psychologicznych, w szczegółach tzw. prawdy obyczajowej i w niezliczonej ilości wątków ubocznych. "Sprawa Dantona" Przybyszewskiej chwyta sedno sprawy, rewolucja nie jest w niej pretekstem, tłem czy metaforą; jest jej jedynym tematem.

Niezwykła to w polskiej (a sądzę, że nie tylko w polskiej) dramaturgii sztuka; i nieciekawe były jej losy. Napisała ją 28-letnia kobieta. Wysyłana przez autorkę tułała się po różnych teatrach i wydawnictwach, do dziś nie została w całości ogłoszona drukiem, miała dwie zaledwie premiery, we Lwowie i w Warszawie, obie przed wojną (1931 i 1933), i obie zapomniane; cicha opinia mówiła, że jest to jedno z wybitniejszych zjawisk w naszej literaturze dramatycznej. Ale tak naprawdę, to nigdy nie została jakoś dotąd zauważona, omijała szlaki główne, została po prostu - z powodu niechlujstwa, czy też z powodu braku odwagi, i to odwagi nie tak znowu wielkiej, odwagi wzięcia do ręki tekstu dwukrotnie przekraczającego rozmiary konwencjonalne sztuki teatralnej - zgubiona i zmarnowana. A przecież choćby pobieżna lektura przekonałaby, że mamy tu do czynienia z ważnym zjawiskiem literackim. Z wielką, niebanalną, fascynującą propozycją teatru politycznego.

W roku 1967 w trzydzieści osiem lat po powstaniu "Sprawy Dantona", włączył ją do swojego repertuaru wrocławski Teatr Polski. Już samo to uznać więc by wypadało za wydarzenie, o którym trzeba.głośno kilka słów powiedzieć. Premiera Jerzego Krasowskiego potwierdziła klasę dramatu; przeszedł zwycięsko współczesną próbę sceny. To dla odmiany fakt, który będzie musiał pewnie być zauważony przez przyszłych biografów Przybyszewskiej. Ale nie powtórne odkrycie sztuki Przybyszewskiej, i nie żywotność samego dramatu są tutaj najważniejsze. Stało się coś więcej: powstało przedstawienie, które jest ewenementem tegorocznego sezonu teatralnego. Nie boję się tego słowa, i nie sądzę, by zostało tu nadużyte. Nareszcie mamy przedstawienie, w którym w sposób poważny, w pełni odpowiedzialny mówi się o sprawach trudnych i rzadko w naszym teatrze obecnych.

Oczywiście, trzeba od razu odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: czym jest wrocławska "Sprawa Dantona", ów gorzki, mówiący z męską otwartością o tragicznym dylemacie ostatnich miesięcy rewolucji francuskiej spektakl polityczny? Kostiumową publicystyką, rozstrząsającą problemy mechanizmów rewolucyjnych? Próbą rekonstrukcji scenicznej jednego z najważniejszych epizodów Wielkimi Rewolucji Francuskiej? Reportażem o walce niezłomnego Robespierre'a z uwikłanym w osobiste ambicje Dantonem? Meczem między dwoma nieprzeciętnymi jednostkami, które dążą do odmiennych celów?

Myślę, że waga premiery Krasowskiego na tym polega, iż autor spektaklu chciał i potrafił wyjść poza takie właśnie formuły teatru politycznego, najczęściej dotąd spotykane w naszej praktyce teatralnej. Z jednej strony więc aluzyjne przypowieści sceniczne, które próbują wtłoczyć doraźne prawdy publicystyczne w teksty historyczne (co robione bywało mniej lub bardziej szczęśliwie, zawsze jednak na bardzo krótkim oddechu, vide szekspirowskie przypowieści o Wielkim Mechanizmie), z drugiej strony - psychologiczny teatr bohaterów reprezentujących tzw. elementarne racje moralne, w który wpisywany bywał dramat dzisiejszej epoki (tu przykładem może być chyba "Namiestnik" Hochhutha). W pierwszym wypadku był to unik, porozumiewanie się z widownią na zasadzie wzajemnego mrugania okiem, w drugim - próba sprowadzenia wielkiego problemu do skali kameralnego konfliktu jednostkowego, który polega na dyskusji i walce dobrego i zła. We wrocławskiej "Sprawie Dantona" mamy inną zupełnie płaszczyznę dyskusji politycznej teatru ze współczesnością. Sztuka historyczna została pokazana z perspektywy dzisiejszych doświadczeń historycznych. Rewolucja francuska nie jest pretekstem, jest lekcją dla współczesności. Było to pierwsze - powiada za Przybyszewską teatr - tragiczne doświadczenie nowoczesnego ruchu rewolucyjnego, z którego musiały skorzystać następne rewolucje, żeby nie popełniać podobnych błędów czy nie być do popełniania podobnych błędów zmuszone.

To jest najważniejszym sukcesem Krasowskiego: aluzje czy "wielkie metafory" zastąpił męską dyskusją ó doświadczeniach rewolucji. Znalazł w tym przedstawieniu dwa punkty odniesienia. Pierwszy, rewolucja francuska, pozwolił mu na pokazanie w ostrej, dramatycznej politycznie formie możliwości powstania tragicznych konfliktów w łonie rewolucji, z których nie ma zwycięskiego wyjścia; dyktatura Robespierre'a była koniecznością i jednocześnie klęską rewolucji. Drugi, współczesna świadomość historyczna, zmusił do spojrzenia na klęskę rewolucji francuskiej poprzez zwycięstwa następnych rewolucji. Gorycz "Sprawy Dantona" jest punktem wyjścia dla wniosków, które z historii powinna wyciągnąć dzisiejsza epoka: nie ma mechanicznego powtarzania się tych samych układów, nie ma immanentnego konfliktu rewolucji, są żywi ludzie i zmieniające się warunki, determinujące działanie tych ludzi.

We Wrocławiu pokazany został teatr, który jest od początku do końca polityką. Okazuje się, że jest to możliwe do zrobienia, że jest - co więcej - jedną z niewielu szans uprawiania żywej sztuki współczesnej. Bez laurek, bez kompleksu niedomówień i bez martwej obojętności, jaka odzywa się od czasu do czasu w najbardziej nawet sprawnych, udanych i wybitnych z punktu widzenia sprawności warsztatowej przedstawieniach. Po tej premierze otwiera się możliwość trochę szerszego pomówienia o obowiązkach teatru wobec współczesności i o możliwościach sprostania tym obowiązkom. Zyskaliśmy, jak się wydaje, dosyć ważny argument dla tych rozważań. O tym - i bardziej szczegółowo o samym przedstawieniu wrocławskim, które tu miało być jedynie zaanonsowane - przy następnej okazji. Trzeba, tu po prostu szerszego oddechu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji