Artykuły

"Sprawa Dantona" niezwykły fenomen

"Polski dramat jest rośliną niezmiernie słabą i wymagającą ciągłej kultywacji. Wspaniałe tradycje, kilka wielkich nazwisk nie były dotąd w stanie zapewnić mu ani dobrego dnia codziennego, ani dowodów stałego, intensywnego rozwoju. (...) Stanisława Przybyszewska była właśnie niezwykłym fenomenem na niwie polskiego teatru". Tak pisał o autorce Sprawy Dantona, w pośmiertnym wspomnieniu, krytyk Władysław Zawistowski.

Córka Stanisława Przybyszewskiego (jego "najlepsze dzieło", jak ktoś żartobliwie powiedział) i Anny Pająkówny była postacią istotnie niezwykłą i głęboko tragiczną. Niepospolicie uzdolniona, o niesłychanie żywym, chłonnym, bystrym i wrażliwym umyśle, zmarła w stanie całkowitego wyczerpania i rozstroju nerwowego, przeżywszy zaledwie Stało się to w r. 1935 w Gdańsku, gdzie przeżyła ostatnie 12 lat, z czego 10 (po śmierci męża) w całkowitym osamotnieniu i prawie dosłownie w nędzy. Pozostawiła kilka powieści, wiele opowiadań i trzy dramaty, wśród których miejsce naczelne zajmuje niewątpliwie Sprawa Dantona. Pozostała również po pisarce obfita korespondencja, cenne i ciekawe źródło poznania jej osobowości.

Do r. 1958 (kiedy to prof. Helsztyński wydał opowiadanie Ostatnie noce ventose'a ani jedna książka Przybyszewskiej nie ukazała się drukiem. Twórczość jej publikowały jedynie czasopisma literackie. "Być może nigdy nie dożyję druku, dostępnego każdej ledwo z gimnazjum wylęgłej żurnalistce" - pisała z goryczą w jednym z listów. Swojej prozy powieściowej i nowelistycznej nie ceniła jednak zbyt wysoko: "To nie moja specjalność - stwierdziła. - Dramat jest moim królestwem".

Swój dramatyczny "kolos" (określenie Leona Schillera), Sprawę Dantona, pisała Przybyszewska w ciągu wielu lat. Pierwsza redakcja powstała w r. 1925, a ostatnia, czwarta, w 1929. "Dziś jest historyczny dzień w moim życiu - czytamy w. liście z 10.III. 1929 r. - skończyłam Sprawę Dantona. Zupełnie. Pozostaje już tylko korekta skryptu. Straszno mi. Praca ta trwała rok bez dziesięciu dni. Dzień w dzień, nie wyłączając niedziel, tu było centrum obrotowe wszystkich czynności, treść egzystencji krótko mówiąc. Przy tym jestem dziś jeszcze głębiej zakochana w Robespierze niż pięć lat temu...."

Ukończony dramat wysyła Przybyszewska do Wiadomości Literackich oraz do Leona Schillera, z którym już przedtem, po napisaniu przez nią jednoaktówki Dziewięćdziesiąty trzeci, skontaktował ją Mieczysław Grydzewski. W Wiadomościach ukazuje się fragment Dantona, po którego lekturze napisał Irzykowski, iż dzieło to powinno już było dawno ukazać się w druku i jest to po prostu skandalem, że wydawca się nie znalazł, nie zgłosił. To jest raz nareszcie odkłamanie postaci dziejowej jak się patrzy, coś takiego, jak Ibsena Katylina".

Wydawca Sprawy Dantona nie zgłosił się niestety do dziś. O istnieniu tego dramatu wiedział krąg fachowców teatralnych i paru pisarzy. Kilka egzemplarzy maszynopisu krążyło wśród zainteresowanych czytelników. Wśród ludzi teatru utwór ten cieszył się od początku dużym zainteresowaniem. Z miejsca bardzo wysoko ocenił go Schiller, wyrażając zdanie, że jest lepszy zarówno od Dantona Romain Rollanda, jak i od Śmierci Dantona Buchnera. "Niezmiernie ciekawy utwór - napisał w Wiadomościach Literackich latem 1930 r. - pierwszy w Polsce go czytałem i pierwszy, już we wrześniu, wystawię". (W teatrze lwowskim, którego kierownictwo artystyczne właśnie objął). Rok wcześniej jednogłośnie zakwalifikowała Dantona do grania Rada Repertuarowa Teatru Narodowego.

Przybyszewska miała dobre wyczucie spraw teatralnych, bowiem bardzo jej zależało na reżyserii Schillera. Sama stwierdziła, że reżyser ma tu tyle znaczenia, co autor. Była bardzo rozżalona, kiedy dowiedziała się, że w Teatrze Wielkim we Lwowie reżyserem Sprawy Dantona będzie nie Schiller, lecz Edmund Wierciński. Ale przedstawienie Wiercińskiego przyjęto z wielkim uznaniem. Lwowska realizacja dramatu Przybyszewskiej stała się sukcesem. Sztuka zeszła jednak z afisza po paru przedstawieniach na skutek niechętnego, "kupieckiego" stosunku do jej eksploatowania - dyrektorów, przedsiębiorców dzierżawiących teatr. Zaczął się wtedy już na dobre konflikt Schillera z dyrekcją, zakończony opuszczeniem przez niego Lwowa. Przedstawienie Sprawy Dantona - jak suponuje Jerzy Timoszewicz w artykule o scenicznych kolejach dramatu Przybyszewskiej - stało się pierwszą ofiarą artystyczną tych nieporozumień. W Warszawie nie doszło do premiery w Teatrze Narodowym, ale wystawił Sprawę Dantona Teatr Polski na inaugurację sezonu teatrów TKKF (r. 1933, reżyseria Aleksandra Zelwerowicza). Przedstawienie przyjęto na ogół krytycznie, samą zaś sztukę wykorzystano do doraźnych rozgrywek politycznych, spłycając i wykoślawiając jej wymowę, jak komu było wygodnie. Przeważnie odczytywano utwór jako apoteozę bezwzględnej dyktatury i rzecz o potrzebie rządów silnej ręki. Mimo woli autorki, której intencja taka była jak najbardziej obca, sztuka "zagrała" na rękę obozowi sanacji.

Po trzydziestu czterech latach ów prawie zapomniany dramat zapomnianej autorki przywróciła naszej scenie inscenizacja Jerzego Krasowskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Już to samo wystarczyłoby wrocławskiemu przedstawieniu jako tytuł do sławy. Rzecz jednak w tym, że do miana wydarzenia teatralnego i intelektualnego może ono pretendować także z kilku innych powodów.

Zacznijmy od trudności technicznych. Ta "Kronika sceniczna" Przybyszewskiej liczy 245 stron maszynopisu (i to nieco szerszego niż tzw. znormalizowany). Dwie pierwsze realizacje, te przedwojenne, nie poradziły sobie z zagadnieniem rozmiaru tego tekstu. Przedstawienia należały do "kolubryn" i ciągnęły się, niby sceniczny maraton, długo w noc. Spektakl wrocławski jest trochę dłuższy, niż przywykliśmy ostatnio oglądać w teatrze, ale nie przekracza rozsądnych i możliwych do wytrzymania dla przeciętnego widza miar czasowych. Miałem w ręku egzemplarz reżyserski Krasowskiego, to znaczy tekst autorski ze skrótami reżysera. Skreślenia objęły około 75 stron, pozostało 170, przy tym rzecz rozgrywa się w 16 scenach, zamiast w 20, jak jest u autorki. "Może Pan powyrzucać połowę odsłon i pościnać resztę - napisała Przybyszewska do Schillera - oddałabym reżyserowi (któremu bym ufała) prawo życia i śmierci w stosunku do swego utworu. Tylko wątpię, czy bym zniosła sarn widok operacji". Zdawała więc sobie sprawę, że długość nie należy do zalet jej dramatu. "Brak lapidarności - to zdaje się wada najcięższa do wykorzenienia" - wyznała w którymś z listów.

Z powodu tych wielkich rozmiarów często określano Sprawę Dantona jako sztukę nie-sceniczną. I chyba całkiem fałszywie. Jeśli zastosuje się mądrze i precyzyjnie pomyślane skreślenia, dramat nabiera spoistości, uwyraźnia się jego dobra konstrukcja, a wyraz myślowy (największy atut dzieła Przybyszewskiej) staje się jasny, precyzyjny, nieomal lapidarny. Poza tym sztuka odznacza się bardzo dobrym dialogiem, w którym na przykład interpunkcja wyznacza doskonałą rytmikę mowy, rzecz tak w dramacie ważną.

Więc właśnie: wyraz myślowy. Ranga intelektualna Sprawy Dantona od razu najbardziej uderzyła pierwszych czytelników i widzów dramatu. Terlecki pisał o jego "wspaniałym pokroju myślowym", Słonimski o "napięciu myśli bolesnej i niespokojnej", lwowski krytyk, Władysław Kozicki określił Dantona jako "jedną z najpoważniejszych pozycji, na jakie się dramaturgia polska w ostatnich latach zdobyła".

Sprawa Dantona jest sztuką o jednym z fragmentów wielkiej rewolucji. Ukazuje rozgrywkę pomiędzy grupą Robespierre'a, a Dantonem jako przywódcą "wyrozumiałych". Ale jest jednocześnie sztuką o mechanizmie i sensie rewolucji w ogóle. Niezwykle przenikliwą i głęboką. Przybyszewska z wielką uwagą i fascynacją odniosła się do rewolucji październikowej w Rosji. Wierzyła w aktualną konieczność rewolucji, świetnie zdawała sobie sprawę z fazy rozwoju kapitalizmu, która tę konieczność warunkuje ("kapitalizm osiągnął szczyt swego rozwoju - kręci się w miejscu, sam sobie przeszkadza w rosnących komplikacjach rozstroju"). O rewolucyjnej Francji wiedziała bardzo wiele, uważała bez fałszywej skromności, że jej znajomość historii wielkiej rewolucji należy w Polsce do najgruntowniej szych. W ocenie głównych działaczy tej rewolucji, Dantona i Robespierre'a, postawiła tezę własną i śmiałą: odbrązowiła pierwszego, broniła racji drugiego. (Dzisiejsza interpretacja naukowa zdaje się, notabene, potwierdzać ten sąd). Ale Przybyszewskiej chodziło o coś więcej, o szerszą, historiozoficzną interpretację rewolucji.

I tu znowu znakomitym komentarzem do Sprawy Dantona są myśli wyrażone w jej korespondencji. Oto trzy fragmenty (wszystkie z listów do Słonimskiego), które trafiają w sedno sprawy: "Nieuniknione konwulsje rewolucji - ustroju, który równocześnie powstaje i broni się, a za który odpowiadają, niestety, tylko ludzie - z całą swoją słabością, bezwiednym okrucieństwem, ciągłym wątpieniem i pomyłkami - zasługują przynajmniej na osobną myśl. To jednak nie wszystko jedno, czy tysiące niewinnych giną, by zdobyć kilku magnatom nowy rynek zbytu, czy też dlatego, że mogą stanowić niebezpieczeństwo dla powstającego ustroju, zagrożonego zewnątrz i od wewnątrz. (...) Życie nie stworzy sobie instynktownie, ani od razu formy odpowiedniej. Trzeba ją będzie dziesięć razy budować - i dziesięć razy burzyć ten nowy paragraf, gdyż w zastosowaniu okaże się błędem. (...) Lecz to wszystko nie 'eliminuje zasadniczego zła w mechanice rewolucji: nieuniknionej konieczności scentralizowania całego przedsięwzięcia dokoła jednostek-wodzów. Dyktatura Robespierre'a była koniecznością dla rewolucyjnej Francji Roku Drugiego, niestety Brutusowcy z Comite de Salut spłoszyli się na dźwięk tego słowa. Nie wiem, kto powiedział, że demokracja to najczystsza forma arystokratycznego rządu - i cieszył się, że wynalazł niesłychanie śmiały paradoks. To nie paradoks, lecz smutna oczywistość".

Sprawa Dantona zaczyna się, kiedy Danton wyeliminowany z Komitetu Ocalenia Publicznego jest już w opozycji wobec Robespierre'a, który stanął na czele tego Komitetu, nazwanego teraz Wielkim i będącego rzeczywistym rządem Francji. Robespierre i jego grupa dla utrzymania zdobyczy i dla dalszego rozwoju rewolucji stosują rządy terroru. Danton jest im przeciwny. Zaczyna przeszkadzać, zaczyna być dla rewolucji obiektywnie szkodliwy. Robespierre zrazu opiera się żądaniom Com-Salu, aby aresztować i stracić Dantona. Spotyka się z nim w "chambre separee" Cafe de Foy i przeprowadza rozmowę. Ta rozmowa jest jedną z największych scen Sprawy Dantona. Obaj otwarcie wykładają swoje racje. "Polityka pańska - mówi Danton - jest polityką wspaniałego obłędu. Pan izoluje rewolucję, Rabespierre! Te nieludzkie wymagania odstraszają stopniowo najzapalczywszych! - Na pańskich szczytach nie można już oddychać! Albo terror. Nie o te głowy baranie mi chodzi, głowy głupstwo - ale wie pan, co pan tym terrorem zmiażdży? Handel i przemysł. Sprowadzi pan bankructwa".

Świetnie też zarysowują się w tym dialogu bardzo kontrastowe, ludzkie, psychologiczne portrety obu antagonistów. Niezłomny, "jak cienka szpada z jednolitej stali" Robespierre, oddany cały idei i sprawie rewolucji - i witalny, wybuchający namiętnościami, drgający każdym nerwem Danton. Z tych różnic charakterologicznych wypływają także inne cechy obu postaci. Danton pożerany jest przez dumę i ambicję, myśli o upajaniu się władzą i czerpaniu z niej osobistych, materialnych korzyści. Robespierre jest pod tym względem nieskazitelny. Ale jego tragizm polega na tym, że mimo woli staje się samowładnym dyktatorem, że dyktatura go wciąga, jak wir w spienionym nurcie rzeki. Ten tragizm postaci Robespierre'a dochodzi do głosu w ostatniej scenie, kiedy (już po zgilotynowaniu Dantona) u siebie w pokoju rozmawia z Saint-Justem.

We wrocławskim przedstawieniu Robespierre - Igor Przegrodzki pod koniec tej rozmowy chwyta się za gardło i zaczyna się histerycznie śmiać. W tym geście pogromcy Dantona zamyka się już przeczucie rychłej własnej klęski i bliskiego stracenia. Wodzowie rewolucji przychodzą i odchodzą, mają różne taktyki, złe i dobre, padają ofiarą osobistych namiętności, własnych lub cudzych błędów, własnych albo cudzych słabości - rewolucja pozostaje trwa, idzie naprzód, pomimo wszystko... Taki wydaje się najogólniejszy wniosek wynikający z wrocławskiego widowiska. Piszę widowiska, a nie sztuki Przybyszewskiej, ponieważ w tym wypadku to trochę nie to samo. Przedstawienie Krasowskiego ujmuje te sprawy z perspektywy dzisiejszej, poprzez doświadczenia późniejsze, z natury rzeczy bogatsze od doświadczeń Przybyszewskiej. Nieco inaczej wyważa też Krasowski proporcje pomiędzy postaciami Dantona i Robespierre'a. Wyważa je równomierniej, sprawiedliwiej. Rzecz całą głęboko i wstrząsająco obiektywizuje.

Nie wdaję się tutaj w szczegółowy opis przedstawienia. Zrealizowane z dojrzałą sprawnością, nie stanowi wszakże popisu efektownych pomysłów. Jest oszczędne, raczej stonowane, dąży do prostoty i klarowności układów sytuacyjnych w wielkich scenach zbiorowych. Najgorętszą troską reżysera było precyzyjne poprowadzenie głównej sprawy dramatu. To prowadzenie (mimo ogromnej obsady) musiało się oprzeć na rolach Stanisława Igara (Danton) i Igora Przegrodzkiego (Robespierre). Są one w przedstawieniu postawione i zagrane znakomicie. I to w gruncie rzeczy decyduje o sukcesie artystycznym całości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji