Artykuły

Niedzisiejszy pan

Józef Piłsudski zginął pod Smoleńskiem

Był m.in. Cześnikiem w "Zemście", Czepcem w "Weselu", Karmazynem i Prymasem w "Wyzwoleniu". Specjalizował się też w filmowych czarnych charakterach. Uroczy Pan o wytwornych manierach, niedzisiejszej elegancji, szarmancki wobec kobiet, mistrz mowy polskiej, słynący z pięknego, głębokiego barytonu i wielokrotnych wcieleń w postać marszałka Piłsudskiego. Był wręcz etatowym Piłsudskim podczas corocznych uroczystości 11 Listopada Grał go w spektaklu "Pasjanse Pana Marszałka" i w filmie "Polonia Restituta" Miał 74 lata, wiele artystycznych planów, pogodę ducha Janusz Zakrzeński zginął pod Smoleńskiem.

Kiedy siedzieliśmy przed laty w ówczesnej kawiarni "Pod Chochołami", w podziemiach "Słowaka", był mocno rozemocjonowany. I trudno się dziwić, byliśmy wszak nieopodal sceny, na której stawiał pierwsze kroki, spędził teatralną młodość debiutując w Teatrze Słowackiego. - Nigdy nie marzyłem o aktorstwie. Dwa lata studiowałem medycyną, jeździłem w pogotowiu jako sanitariusz, byłem świadkiem ataków wyrostków robaczkowych i znacznie bardziej dramatycznych sytuacji. To był czas poznawania prawdziwego życia i obserwacji bliźnich. Gdy uznałem, że taki sposób pogłębiania tej wiedzy mnie nie interesuje - zdałem do szkoły teatralnej w Krakowie. A wszystko za sprawą Cyganki, która wywróżyła mi ten zawód Podczas medycznych wagarów we Wrocławiu podeszła do mnie i powiedziała: "Będziesz artystą w Warszawie". Tak więc, jak pani widzi, aktorstwo było moim przeznaczeniem, choć czasami żałuję, że nie zostałem lekarzem. Mógłbym nadal mówić do uroczych pacjentek "To proszę się teraz rozebrać" - tak żartował wówczas, wspominając swój Kraków. A potem, ilekroć rozmawialiśmy telefonicznie, zawsze na dzień dobry słyszałam: "Rączki całuję, łaskawej pani". To była ta jego przedwojenna elegancja. A potem koniecznie padała jakaś anegdota Np. ta. "Czy pani wie, że pamiętam pewną młodą damę, która wielokrotnie przychodziła na moje przedstawienia do "Słowaka", wieszała na klamce mej garderoby jakieś prezenty, a potem za kulisami wzdychała: "Dzięki panu żyję...". Tak proszę pani, taka była wtedy magia teatru. A rzecz miała miejsce właśnie w Krakowie. Albo inna też z krakowskich czasów: Marian Cebulski i Wiktor Sądecki - para krakowskich Gzymsików, która obrosła legendą. Jako młody aktor "Słowackiego " bardzo chciałem być w ich towarzystwie. Często, wraz z Witusiem, wyskakiwaliśmy na małe co nieco i wódeczkę. Marian wtedy błagał ,"chamuj Witka". Pewnego razu zarzuciło nas do knajpki bez Mariana. Zabrakło pieniędzy. "Szukaj Mariana. On nas wykupi" - powiedział Witek. Znalazłem. Wykupił. Byliśmy po kielonku, więc poczułem cholerny głód. Marian zamówił po schabowym z kapustą. Zjedliśmy. Ja głodny dalej. "Marian, błagam, jeszcze jednego " - mówię - "Niech cię szlag trafi - postawię". Po drugim nadal czułem głód. "Marianku, czy...". "Niech cię szlag trafi. Masz trzeciego". Sytuacja powtórzyła się sześć razy. Zajadam i słyszę głos z sali: - "Co to za klarnet z wami wsuwa te kotlety?". Wcale się nie obraziłem. To był zaszczyt być klarnetem wśród takich mistrzów. Gdy po raz siódmy poprosiłem o kotleta, nagle rozległ się tubalny wrzask Witka: -"Milicja, milicja. Zabrać mu wszystkie pieniądze! Przeje i za co będziemy pili":

Janusz Zakrzeński urodził się w Przededworzu, w rodzinie ziemiańskiej herbu Poraj. Ojciec, oficer II Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich, zaszczepił w nim patriotyzm, zaś matka uwielbienie dla sztuki. - "W moim domu świętością był honor, dane słowo i szacunek wobec Ojczyzny. Mogę więc powiedzieć, że wrażliwość na Polskę otrzymałem w spadku".

Kraków jest miejscem, które Pan Janusz wspominał ze szczególnym sentymentem. Najpierw była szkoła teatralna, potem scena Słowackiego. A role mundurowe, których tak wiele zagrał w swojej karierze, przepowiedział mu teatralny krawiec. - "Kraków to moja młodość, a ona najbardziej zapada człowiekowi w sercu. Moje kontakty z Krakowem datują się od wczesnych lat powojennych, gdy przyjeżdżałem do ciotki, siostry matki, Kazimiery Szyszko-Bohusz, aktorki, Panny Młodej z krakowskiej inscenizacji, "Wesela". U niej rozmawiało się wyłącznie o teatrze, a obowiązkiem było pójście na przedstawienie. Potem, gdy Dąbrowski zaangażował mnie do teatru, wielokrotnie miałem szczęście grać z wielką Zofią Jaroszewską. Spędziłem w tym teatrze kilka szczęśliwych sezonów. Kiedy przyjeżdżam do Krakowa, chodzę wąchać stare kąty. Tutaj też pobierałem lekcje śpiewu u profesora Serafina, razem z Wiesławem Ochmanem. I widzi pani, tak dobrze się zapowiadałem, tak dobrze śpiewałem i tak źle skończyłem. A wszystko przez dziewczyny, które mnie zepsuły. Marta Stebnicka zawsze mi powtarzała: "Młody byłeś, miałeś dużo włosów na głowie, musiałeś się wyszumieć". Oj, wyszumiał się człowiek, wyszumiał. Po przedstawieniach chodziliśmy na wódkę do "Moliera" albo do "Feniksa". Tamtejszy portier dorabiał wypożyczaniem krawatów - bez nich do lokalu nie wpuszczał" - wspominał.

Jeden list, od Jerzego Kreczmara, spowodował, że Janusz Zakrzeński zostawił ukochany Kraków, młodzieńcze przyjaźnie i wyjechał do stolicy. Trudno się dziwić, skoro wielki Kreczmar zaproponował mu angaż do Teatru Polskiego! Na początek otrzymał rolę Pugaczowa. - "Zofia Jaroszewska prorokowała: "Synu, w tej Warszawie to cię zeżrą ". Nie zeżarli, ale łatwo też nie było. Gdy jakiś gówniarz wchodził do nowego zespołu, zyskiwał miano spychacza - przyszedł, żeby kolegów zepchnąć na drugi plan. Mówiąc szczerze, zawsze chciałem być na scenie z lepszymi ode mnie. W Krakowie szlify aktorskie zdobywałem u Marii Malickiej i Zofii Jaroszewskiej. W Warszawie zaś podglądałem na scenie Elżbietę Barszczewską i Ninę Andrycz, grając u ich boku w "Marii Stuart". Zagrałem dziesiątki ról w Teatrze Polskim, później Na Woli i w Narodowym. Jednak wierności dochowałem Polskiemu. - "Wielokrotnie obsadzałem Janusza w realizowanych spektaklach" - powiedział mi Andrzej Łapicki, wieloletni aktor i dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie. - "Był niezastąpiony w rolach z klasycznego repertuaru polskiego. Znakomity Cześnik - zagrał tę rolę dwukrotnie, w moim spektaklu i Dejmkowej "Zemście". Znakomity Major w "Damach i huzarach". Janusz świetnie śpiewał, o czym mało kto wie. Był aktorem typowo polskim o sarmackich cechach. Dobry człowiek o wspaniałym poczuciu humoru".

"Popioły", "Wniebowstąpienie", "Epilog norymberski","Dzieje grzechu", "Królowa Bona" to tylko nieliczne filmy, w których pan Janusz zabłysnął swym talentem. Pytany o swoje największe dokonania wyliczał też seriale: "Czarne chmury", "Stawkę większą niż życie", "Życie na gorąco".

Jednak to postać Piłsudskiego przykleiła się do niego. W tej roli brał udział w licznych plenerowych inscenizacjach, paradach, obchodach patriotycznych. Przygotowując się do roli Piłsudskiego, odwiedzał córki Marszałka by bliżej poznać swego bohatera. - "Nigdy nie zapomnę oczu Jadwigi pełnych uwielbienia dla ojca i uwagi, z jaką wsłuchiwała się w moje interpretacje. Oczy mówią o człowieku bardzo dużo. Studiowałem oczy wielu postaci, które grałem, również zbrodniarza Hansa Franka do "Epilogu norymberskiego". W oczy Piłsudskiego, mojego ulubionego bohatera, wpatrywałem się, przeglądając wielokrotnie materiał archiwalny o nim, studiowałem każdy jego gest, postawę, spojrzenie. Chciałem dotrzeć do tajemnicy jego geniuszu. Odwiedzałem też Sulejówek gdzie odnalazłem staruszkę, która znała Piłsudskiego. "Marszałek? Pamiętam, pamiętam, chodził między tymi drzewami w płaszczu narzuconym na plecy i wciąż z kimś rozmawiał Pewnie z tymi sosnami". Wiele z tych wspomnień i refleksji zawarłem w książce "Moje spotkania z Marszałkiem" - opowiadał mi podczas naszego spotkania. - "W pewnym momencie oddał się Polsce. Był głębokim patriotą. Brał udział w festiwalach pieśni patriotycznych. Niedawno spotkałem młodego człowieka, który zna piękny głos Janusza z serialu "M jak Miłość". I tu się zamyka łuk jego popularności, którą przyniósł mu głos. Janusz chciał być przewodnikiem dla młodszych pokoleń i był wspaniałym pedagogiem" - wspomina aktora Olgierd Łukasiewicz.

Odkąd Pana Janusza zaczęto utożsamiać z Józefem Piłsudskim, propozycje posypały się jak z rogu obfitości. - "Wszystko zaczęło się w 1998 roku, kiedy aranżowano w Warszawie "Przyjazd Naczelnika do stolicy ". Poproszono mnie o udział. Tłumy, które przyszły, by powitać... Piłsudskiego wprawiły mnie w osłupienie. Po raz pierwszy byłem świadkiem takiego pomieszania fikcji z rzeczywistością. Czy pani sobie wyobraża, że jakaś młoda kobieta z dzieckiem na rękach podeszła do mnie prosząc bym je pobłogosławił. Wciąż jestem zapraszany na różne uroczystości. Marszałek to moja druga skóra. A skoro tak już się stało, to muszę w niej nie tylko wyglądać, ale przede wszystkim być. To jest moje podstawowe zadanie aktorskie. Muszę dojrzewać wraz z moją postacią, w tym przypadku, wraz z poszerzającą się wiedzą o niej. Musi mnie zainteresować każdy nowo odkryty szczegół. Będąc w Instytucie Piłsudskiego w Londynie dotykałem kart, które on wielokrotnie trzymał w swoim ręku, wczytywałem się we flagę, którą nakryta była jego trumna. Taki jest mój system pracy. Przygotowując się do roli Napoleona w "Popiołach" Wajdy, godzinami przyglądałem się kapeluszowi generała eksponowanemu w paryskiej Szkole Wojskowej. Kiedy zaś miałem zagrać Witkacego, to nie szukałem jego atrybutów pijaka, narkomana i szaleńca. To jest do zagrania łatwe. Szukałem w nim człowieka, głębokiej o nim prawdy. Zainteresował mnie jego kompleks ojca, o którym tak mało wiemy. Poświęciłem temu zadaniu wiele uwagi. Każdy człowiek jest kopalnią składającą się z wielu pokładów i trzeba włożyć wiele wysiłku, by go zgłębić, by dotrzeć do tego najbardziej ukrytego. Dlatego wpatruję się w ludzi, by w każdym znaleźć coś szczególnego, co poszerzy moją wiedzę o ludzkim rodzaju - a w moim zawodzie może to okazać się obserwacją bezcenną. Paradoksalnie, obserwuję że ludzie coraz rzadziej przyglądają się sobie, bo może nie wypada, a może zanika zainteresowanie innymi? Jak nie potrafią słuchać drugiego człowieka, rozmawiać z nim. Gubimy międzyludzkie kontakty, zubażamy nasze słownictwo. Stąd też, z dużą radością, przyjąłem wiadomość, że moja książka "Gawędy o potędze słowa" stała się bestsellerem".

Wśród dziesiątek zagranych ról są takie, które ucieleśniają typ jego ulubionego bohatera Jest nim postać Benedykta Korczyńskiego z "Nad Niemnem". - To jego przywiązanie do ziemi, do pracy tu i teraz - piękna postawa. Ludzie odchodzą, a pozostają kamienie. Jak te dwa z opowieści

O Janie i Cecylii. I ten szacunek dla domu, rodziny. Mnie wychowywano w poszanowaniu takich właśnie wartości. I te starałem się wpajać mojemu synowi. Myślę, że skutecznie. Bo dla mnie na pierwszym miejscu zawsze była rodzina. I muzyka.

I przyroda. I mimo że jestem zawodowo zajęty, to zawsze znajduję czas na posłuchanie innych" - mówił mi z przejęciem.

To zapewne ten brak głuchoty na innych spowodował, że Pan Janusz został uhonorowany Orderem Zasłużonego dla Narodu i Kościoła przyznawanym przez prymasa Polski: To dla niego najcenniejsze wyróżnienie wśród wielu otrzymanych. Jego życie, karierę, wspomnienia o wspaniałych kolegach można dokładniej poznać, zaglądając do książki pod znamiennym tytułem "Co mi zostało z tych lat". - Bardzo wiele, droga pani Życzliwość ludzi, ich pamięć, choćby ta, krakowska, która spowodowała, że pani o mnie nie zapomniała. Wspaniałe listy od widzów, ukłony na ulicy, przyjaźnie. Nigdy niczego od życia nie żądałem. Ról też nie. Przyjmowałem to, co dawał los. Bo w życiu człowiekowi nic się nie należy. Kiedy byłem ministrantem, ksiądz proboszcz wpisał mi do pamiętnika niezwykle mądre zdanie: "Trzeba być zawsze z Bogiem, nie żądać dla siebie za wiek odżycia, czynić najwięcej dobra dookoła". I tej zasady powinno się bronić jak niepodległości, dla dobra nas wszystkich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji