Artykuły

Oswoić śmierć

"Oskar i Pani Róża" w reż. Grzegorza Kempinsky'ego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Aleksandra Czapla w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Żyjemy w czasach nieoswojonej śmierci, jak pisał Philippe Aries. Sterylnie izolujemy się od wszystkiego, co z nią związane. Eric-Emmanuel Schmitt przerywa kulturowe milczenie, świadomie demaskuje tabu śmierci.

Najnowsza premiera w Teatrze Śląskim to współczesny podręcznik ars bene moriendi autorstwa dziesięcioletniego chłopca. Oskar choruje na białaczkę, niestety, po nieudanej operacji przeszczepu szpiku oglądamy jego ostatnie kilkanaście dni życia. Za namową Pani Róży zaczyna pisać listy do Boga. Książka francuskiego autora stała się bestsellerem. I tu pojawia się pierwszy problem. Bardzo często proza nie przechodzi próby sceny i efekt teatralny jest marny. W przypadku katowickiego przedstawienia stało się odwrotnie. Reżyser Grzegorz Kempińsky tak silnie bronił się przed literackością, że przesadził w scenicznych działaniach, nie pozwalając na samotne wybrzmienie słów.

Tekst "Oskar i Pani Róża" bez przeszkód broni się na scenie, jednak w zaproponowanej przez artystów wersji, upstrzonej wieczną krzątaniną, akrobatyką i wszelkimi wariacjami ruchu szpitalnego łóżka - pierwsza część przedstawienia chwilami staje się dla widza uciążliwa. Nierówno i zaskakująco położone akcenty naprzemiennie szarpią emocjami publiczności. Po przerwie przedstawienie nabiera jednak płynności, napięcie stopniowo wzrasta. Całość kończy cykl wręcz onirycznych obrazów - doskonale zakomponowanych przez reżysera. Dla tych ostatnich kilku minut warto było czekać do końca.

Pomysł inscenizacji tekstu Erica-Emmanuela Schmitta wyszedł od dwójki aktorów Teatru Śląskiego, których oglądamy na scenie. Marek Rachoń w roli Oskara początkowo jakby niezdecydowany balansował pomiędzy dzieckiem a dorosłym świadomie grającym dziecko. Jednak od chwili, gdy każdy kolejny dzień jego życia to okrągłe dziesięć lat - dorastanie do śmierci w wykonaniu Rachonia staje się niezwykle wiarygodne i przejmujące.

Nieco zawiedziona byłam kreacją Aliny Chechelskiej, zwykle doskonałej w każdej roli na scenie Wyspiańskiego. Zapowiadało się świetnie, pierwsza niema scena to kwintesencja bólu po stracie kogoś ważnego, kochanego. Między kolejnymi zabawnymi popisami zapaśniczymi w wykonaniu Pani Róży zagubiła się jednak tak intensywnie nakreślona przez autora relacja między umierającym Oskarem a jego przyjaciółką, wolontariuszką w szpitalu.

Śmierć zaprasza do swego tańca w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Sugestywna teatralna metafora "Oskara i Pani Róży" ułatwia myślenie o umieraniu, jednak myśli te nadal pozostają nieoswojone, groźne i obce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji