Artykuły

Wycinanie sadu

"Wiśniowy sad" Antoniego Czechowa należy do klasyki wystawianej w teatrze często i zawsze z dużym powodzeniem. Jak to się dzieje, że ta sztuka pozbawiona właściwie centralnego konfliktu, pozbawiona wartkiej akcji, rozgadana, a więc pozornie nieefektowna, cieszy się taką niesłabnącą popularnością wśród reżyserów i widowni? Czyżby nie przestały nas absorbować problemy, które siedemdziesiąt pięć lat temu lekarzowi spod Moskwy i wybitnemu twórcy w jednej osobie, podyktowały ów dramat? Oto bowiem mamy znowu okazję obejrzenia go na szczecińskiej scenie Teatru Polskiego.

Do domu swojego dzieciństwa wraca po długoletnim pobycie w Paryżu Lubow Andrejewna Raniewska (Ewa Wawrzoń). Przywozi ze sobą wspomnienia miłosnej klęski. To właśnie z tego domu, po śmierci męża i utracie syna, uciekła kiedyś za granicę z kochankiem. Dziś, opuszczona i zrujnowana przez niego, szuka zapomnienia wśród starych kątów

Dom i otaczający go ogromny wiśniowy sad nie jest jednak także wymarzonym azylem. Majątek popadł w ruinę, niedługo ma się odbyć licytacja. Ale przybyli wraz z Raniewską goście i dawni domownicy zdają się o tym nie myśleć. Tylko Jermołaj Łopachin (Janusz Bukowski) dorabiający się kupiec, syn pańszczyźnianego chłopa i od lat kandydat do ręki przybranej córki Raniewskiej - Warii (Danuta Chudzianka) proponuje ratunek: trzeba wyciąć i rozparcelować na działki wiśniowy sad. Ani Raniewską, ani jej brat Leonid Gajew (Jerzy Wąsowicz) interesujący się przede wszystkim bilardem - początkowo nie chcą o tym słyszeć.

Tymczasem zagrożony jest nie tylko ich majątek. Między mieszkańcami domu toczy się długi, nie skończony, i powtarzany w różnych odmianach dialog o sensie życia. Jedni, jak Ania (Mirosława Nyckowska) szukają go jeszcze, inni doświadczeni przez los, otumanieni codzienną szarzyzną pozornie zaprzestali poszukiwań.

Na tym tle przesuwa się galeria postaci, z których każda jest odrębnym światem. Postaci coraz bardziej uczestniczących w grze pozorów, do jakiej prowadzi ich udział w dialogu, którego bezsensowność polega na tym, że istnieją tylko mówiący, a słuchaczy brak.

W tej sytuacji rozmowy o miłości stają się towarzyskim flirtem, dyskusje o wartościach zabawą w ideały... Słowa odbija się jak pingpongową piłeczkę. Atmosfera bierności, w której pogrążony jest dom, staje się powoli nie do zniesienia dla jego mieszkańców.

Ktoś kiedyś napisał, że Czechow jak nikt inny potrafił oddać na scenie poczucie przemijania czasu, jego zwolnione, ale wypełnione treścią mijających godzin, obroty. To prawda, ale też czas dramatu Czechowa jest czasem psychologicznie określonym: to czas oczekiwania na klęskę.

Jedynym wyjściem, symbolem wspólnych pragnień, pozostaje Ucieczka. Ucieczka od tego, czego nie da się już zmienić, czego zmieniać się nie chce, ucieczka od siebie... Ów mityczny Paryż, o którym marzy zarówno Kaniewska jak jej służący Jasza (Marek Prałat).

Nawet ci, którzy zetknęli się tylko z chorobliwą atmosferą domu Andrejewych, ulegają jej bez reszty. Nie potrafi się od niej uwolnić szermujący pustymi słowami Trofimow (Karol Stępkowski), zarażony niemocą zostaje także Łopachin, który w pogoni za interesami gubi szansę na osobiste szczęście.

Czechow - lekarz postawił swoim czasom diagnozę. Historia przyniosła jej potwierdzenie.

Ale "Wiśniowy sad" nie jest tylko sztuką o Rosji początków XX wieku. Jest sztuką jak najbardziej współczesną. Jej uniwersalność kryje się w mistrzowskim przedstawieniu samotności człowieka, samotności wśród innych ludzi, z którymi nie potrafi znaleźć porozumienia.

Szczęście, marzenia o szczęściu, wyobrażenia, plany, ideały okazują nam swoją znikomość, pozorność, której przyczyną jesteśmy my sami. Brak porozumienia przy odrębności naszych celów prowadzi do konfliktów. Bierność - do dramatów.

Jak "Wiśniowy sąd" sprawdził się w Szczecinie? Główne akcenty przedstawienia w reżyserii Janusza Bukowskiego położone zostały na jego ideową stronę i podkreślone wyrazistymi kreacjami dwóch antagonistów - Łopachina i Trofimowa. Bo chociaż wiele ich dzieli, to łączy ich na pewno pasja i świadomość sytuacji w jakiej się znaleźli. Łopachin Bukowskiego ponosi osobistą porażkę, ale jest już od dawna pozbawiony złudzeń. Podobnie Trofimow Stępkowskiego - nie traktowany serio idealista, ale jedyny w tym gronie orędownik nadchodzących zmian.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że jest to tylko jedna z wersji odczytania dramatu, równie zresztą kusząca jak pozbawienie racji zarówno Łopachina jak i Trofimowa i dopisanie ich do długiej listy życiowych nieudaczników z "Wiśniowego sadu...". Czy ta wersja jest słuszna? Trudno powiedzieć, w każdym razie zwiększa dynamikę spektaklu, pozbawiając go jednak trochę specyficznego dla Czechowa liryzmu.

W szczecińskiej inscenizacji z pewnością bowiem lepsze są te sceny, w których bohaterowie, walcząc z obezwładniającym zagrożeniem, starają się znaleźć ze sobą kontakt, nawet poprzez spór.

Słabsze są natomiast sceny rodzajowe, nie bardzo też jesteśmy w stanie uwierzyć w czar wiśniowego sadu, którego milczącej obecności nie udało się zasugerować.

Scenom w plenerze brak naturalności i tej usypiającej aury, w której rodzi się niepokój. Nie bez winy jest tu scenografia Barbary Jankowskiej dosyć schematyczna i rażąca sztucznością. Za to bal z kulminacją w gwałtownym monologu Łopuchina w pełni rekompensuje te niekorzystne wrażenia, należąc do najbardziej udanych fragmentów spektaklu. W sukurs aktorstwu przyszła tu muzyka Zygmunta Koniecznego, monotonna i niepokojąca, będąca zarówno tłem jak i komentarzem.

Trzeba zresztą przyznać, że aktorstwo jest mocną stroną tego przedstawienia. I dobrze się składa, bo postacie stworzone przez Czechowa to nie tylko elementy definiowanej rzeczywistości, ale także małe arcydzieła psychologiczne.

Obok wyważonych, celnych interpretacji Ewy Wawrzoń, Jerzego Wąsowicza, Danuty Chudzianki, Janusza Bukowskiego, zwracają także uwagę odtwórcy postaci charaktery stycznych. Komiczny Piszczyk Zbigniewa Mamonta, czy płaczliwy pseudointeligent Jepichodow Andrzeja Wichrowskiego, to z pewnością jedne z bardziej udanych kreacji w szczecińskim spektaklu. Cieszy też postawa reszty młodego zespołu, który w większości udanie wybrnął z powierzonych sobie zadań.

Tak więc początek sezonu w Teatrze Polskim wypadł obiecująco. Raz jeszcze opuszczony wiśniowy sad zrąbywany rękami drwali staje się symbolem świata ludzi bezwolnych, świata, który musi odejść.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji