Artykuły

Dojrzewanie 2

Maska błazna, rozbawiacza tłumów, faceta od rozrywki na początku daje popularność i pieniądze, ale z czasem zaczyna przeszkadzać. Zwykle koło czterdziestki zaczyna się szukanie wyjścia ewakuacyjnego. Ulubieńcy masowej wyobraźni wchodzą w smugę cienia. Dla niektórych to wstęp do całkiem nowej kariery - pisze Aneta Kyzioł w Polityce.

W powszechnej świadomości Tomasz Karolak to ten sympatyczny, misiowaty gość z przerwą między jedynkami. Włamywacz nieudacznik z "Ciała" Saramonowicza i Koneckiego, podstarzały punkowiec z serialu "39 i pół", wygadany juror z telewizyjnych programów "Jak oni śpiewają" i "Tylko nas dwoje", celebryta, regularnie opowiadający kolorowej prasie o kolejnych narzeczonych, problemach z dojrzałością, o miłości do córki, która zmienia życie mężczyzny itd. W marcu zakres tematów poszerzył się o blaski i cienie prowadzenia prywatnego teatru. "Któregoś dnia pomyślałem: zagrałem w filmach, które miały kilkumilionową widownię, no i co? Zagrałem główną rolę w serialu, który przyniósł mi popularność i sympatię, no i co? Zobaczyłem swoją gębę na okładce gazety z owcą na barana i co dalej? Zrozumiałem, że doszedłem do pewnego muru i powinienem wrócić do sedna tego, czego uczyli mnie w szkole teatralnej. Właśnie w tym wieku i w tym momencie" - tłumaczył dziennikarce "Gali".

Do podobnych wniosków dochodzi coraz większa grupa aktorów. Ci, którym telewizja i film dały popularność i pieniądze, zaczynają myśleć o powrocie do teatru. Ale już na własnych warunkach. Zamiast etatu szukają artystycznego spełnienia. Albo sposobu na zdyskontowanie zdobytej popularności. Antidotum na "niepoważny" zawód, który wybrali w wieku 18 lat. Szukając pomysłu, jak zostawić po sobie coś "większego od nich samych", trwalszego niż ulotność poszczególnej roli. Powrót zaczyna się około czterdziestki, kiedy jeszcze masz energię (włosy, mięśnie), ale już jakby ciut mniej niż kiedyś. Jeszcze rozpędzony ku nowym wyzwaniom, ale już pojawia się refleksja i pytania o sens tego parcia i tych wyzwań.

40-letni po przejściach

Inaugurację Teatru IMKA Karolaka poprzedziło huczne, zapowiadane od kilku lat, otwarcie Teatru 6. Piętro Michała Żebrowskiego. Aktor, który niedawno został mężem, a potem ojcem, do kolekcji tytułów charakteryzujących dojrzałego mężczyznę postanowił dołączyć także miano biznesmena i dyrektora. Pierwsza premiera - "Zagraj to jeszcze raz, Sam" Woody'ego Allena w reżyserii Eugeniusza Korina, z Kubą Wojewódzkim oraz telewizyjnymi gwiazdkami w obsadzie. Potwierdziła, że duet Żebrowski-Korin zamierza we własnym teatrze kontynuować uprawianie gatunku, któremu poświęca się od lat, wystawiając swoje produkcje gościnnie w rozrywkowych teatrach stolicy i na objeździe - telewizyjnego sitcomu na żywo.

Karolak kształtuje repertuar swojego teatru w kontrze do Żebrowskiego, w wywiadach ostro go krytykując za zdradę ideałów i nazywanie czystej komercji służbą sztuce. Pierwszą premierą Teatru IMKA była trzecia część "Opisu obyczajów" - kultowych przed laty spektakli Mikołaja Grabowskiego na bazie XVIII-wiecznych pamiętników księdza Kitowicza, dowcipnie obrazujących nasze nieprzemijające wady narodowe. Lekko i mądrze. Grabowski dziś szefuje Narodowemu Staremu Teatrowi w Krakowie i dla wielu jego obecność na afiszu prywatnego warszawskiego teatrzyku kierowanego przez faceta z serialu była sporym zaskoczeniem. Tymczasem Karolak jest jednym z ukochanych uczniów Grabowskiego z krakowskiej PWST, na przełomie wieków aktorem kierowanego przez niego łódzkiego Teatru Nowego.

Powrót do Grabowskiego to dla Karolaka powrót do teatru, do swoich początków w zawodzie i do raju utraconego, jak nazywa ówczesny Nowy. Nie tylko zresztą on sam. W obsadzie znalazło się więcej sierot po Nowym - aktorów, którzy podobnie jak Karolak odeszli z tego teatru wraz z przeprowadzką Grabowskiego z Łodzi do Krakowa i albo nigdy już nie odnaleźli swojego miejsca na scenie, albo świadomie postawili na kino i telewizję, jak Magdalena Boczarska, Andrzej Konopka i Oskar Hamerski. Sam Karolak, wcielając się w spektaklu w rolę awansowanego plebejusza w jasnym garniturze, konfrontował się jednocześnie z typem bohatera, z którym w rozmaitych odmianach i odcieniach zrósł się w ciągu zawodowego życia i ze swoim wizerunkiem telewizyjnego barbarzyńcy w ogrodzie sztuki teatru.

Kolejną pozycją w repertuarze IMKI była gorzka komedia Hanocha Levina "Sprzedawcy gumek" w reżyserii Artura Tyszkiewicza, o trójce ludzi, którzy zrozumieli, że życie przecieka im przez palce, i rozpaczliwie próbują, może po raz ostatni w życiu, jeszcze zawalczyć o miłość. W nowym sezonie na afiszu znajdzie się odświeżony "Kwartet" Bogusława Schaeffera, z Mikołajem Grabowskim, Janem Peszkiem, Janem Fryczem i... Tomaszem Karolakiem, a dyrektor w wywiadach zapowiada także "Dzienniki" Gombrowicza. Na patronów swojej sceny Karolak pasował krakusów Grabowskiego i Peszka, mistrzów łączenia śmiechu i sensu. IMKA ma być teatrem pokolenia 40-latków: jeszcze młodych, ale już z bagażem nie zawsze miłych doświadczeń, bez naiwności i złudzeń, ale wciąż z nadzieją na lepszą przyszłość. Przystań znajdą u Karolaka reżyserzy rówieśnicy (Artur Tyszkiewicz, Piotr Kruszczyński, Łukasz Kos, Remigiusz Brzyk) i aktorzy. Wśród nich także tacy, którym znudziło się bycie zależnym od kaprysów reżyserów i od rodzimego rynku filmowo-serialowego, a zachciało wziąć ster w swoje ręce.

Ster w swoje ręce

Współudziałowcem Karolaka w IMCE jest Piotr Adamczyk. Aktor, a od niedawna także właściciel restauracji i producent filmowy. Zagrał Chopina i Karola Wojtyłę, potem pokazywał się w komediach romantycznych i serialach, ostatnio w niezbyt udanej komedii "Święty interes". "My, aktorzy, nie przebieramy aż tak bardzo w scenariuszach. Nasza kinematografia jest raczej chudziutka. Mówiąc wprost - bierzemy to, co nam dają. Oczywiście nie wszystko. Ale ta nasza zdolność wyboru zawodowej drogi jest jednak bardzo ograniczona" - tłumaczył w "Polsce. Dzienniku Bałtyckim".

Stąd pewnie decyzja o założeniu firmy producenckiej i wyprodukowaniu francuskiego filmu "Rezolucja 819", o tragedii w Srebrenicy, w reż. Giacomo Battiato (reżyser filmu o Karolu Wojtyle), z muzyką Ennio Morricone i z Karoliną Gruszką w roli głównej. Oraz o pomocy Karolakowi w otworzeniu IMKI, która może stać się dla aktora, który przed sześcioma laty odszedł z warszawskiego Teatru Współczesnego, miejscem artystycznej odskoczni od filmu i telewizji.

Z kolei małą scenę IMKI, w połowie września, otworzy monodramem "JA" Arkadiusz Jakubik. Kolejny zmęczony swoim wizerunkiem "jajcarza" 40-latek. Przez lata jego sztandarową rolą był saper nieudacznik Rysio w ciągle powtarzanym przez telewizję sitcomie "13 posterunek". Od rozczochranego pajaca, któremu w każdym odcinku odpada jakaś część ciała, uciekał w pisanie scenariuszy i reżyserowanie (m.in.: musical "Jeździec burzy" w warszawskiej Rampie, komedia "Goło i wesoło" według scenariusza znanego filmu i komediowy monodram Hanny Śleszyńskiej "Kobieta jaskiniowa" w stołecznym Teatrze Bajka).

Nie mogąc znaleźć producenta dla swoich przedsięwzięć, założył firmę producencką. Dramatyczną stronę osobowości i możliwości aktorskie Jakubika odkrył Wojtek Smarzowski, obsadzając go w roli przekupnego notariusza w "Weselu" i podejrzanego o morderstwo inżyniera Srodonia w "Domu złym". Tym samym Jakubik dołączył do elitarnej grupy "aktorów Smarzowskiego". Niedawno obsadził kolegów w swoim filmie - niezależnej, zrealizowanej bez wsparcia PISF, produkcji zatytułowanej "Prosta historia o miłości", która wygrała w tym roku Konkurs Kina Niezależnego zorganizowany podczas Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni.

Monodram w IMCE wykonywany przez Jakubika z towarzyszeniem zespołu rockowego Doktor Misio, który aktor założył rok wcześniej, ma być próbą pokazania jeszcze innej twarzy aktora. Inspirowane powieścią "Tequila" Krzysztofa Vargi "JA" to "spektakl, w którym czterdziestoletni mężczyzna stoi nad przepaścią, rozpaczliwie szuka swojego prawdziwego ja, walczy z nim, w końcu ja zabija. Żeby żyć".

Teatr mój widzę komediowy

Nie mniejszym zaskoczeniem niż dyrekcja Karolaka było niedawne objęcie przez Wojciecha Malajkata fotela szefa stołecznego Teatru Syrena. Aktor przez lata kojarzony jednocześnie z poetyckimi spektaklami Jerzego Grzegorzewskiego i estradą, po śmierci swojego mistrza wydawał się mocno zagubiony. Często narzekał na kondycję polskiego teatru, brak godnych następców Grzegorzewskiego i swoje aktorskie niespełnienie. Jeszcze jako aktor Teatru Narodowego zajął się reżyserowaniem komedii w Syrenie, by na początku ubiegłego roku objąć jej dyrekcję. W wywiadach wolał unikać, w przeciwieństwie do Żebrowskiego, wielkich słów - swoją decyzję dyrektorowania nazywał "kaprysem dojrzewającego mężczyzny" i traktował jak "przygodę", którą w każdej chwili może zamienić na inną.

Za patrona swojej dyrekcji Malajkat obrał Zygmunta Hübnera - twórcę teatru zespołowego, aktorskiego, kształtującego gusta inteligenckiej widowni. Zmienił logo teatru, wymienił część zespołu aktorskiego, zdjął kilka spektakli. Efekt? W drugim roku dyrekcji Malajkata na afiszu Syreny widnieją głównie komedie i komedie sensacyjne w reżyserii dyrektora oraz kilka spektakli muzycznych i trzy bajki. Nowy sezon ma otworzyć produkcja Joanny Szczepkowskiej - "Pan Tadeusz". Aktorka zapowiada chóralne wygłaszanie tekstu Mickiewicza (także w tłumaczeniach na języki obce) do wtóru bębnów.

Lepiej niż dyrektorowanie wychodzi Malajkatowi ostatnio gra, dowodem jest tegoroczna rola szambelana pantoflarza w "Panu Jowialskim" Fredry w Teatrze Polonia, w której bawi do łez nie tylko widzów, ale i kolegów na scenie.

Maciej Stuhr otrzymał kiedyś od ojca następującą radę: "Jak zrobisz z siebie kretyna, to ludzie pozwolą ci bardziej z siebie żartować". Ta strategia pozwoliła mu stać się jednym z najlepszych kabareciarzy i konferansjerów rozmaitych gal, a także zyskać wiernych fanów jako sympatyczny, nieco naiwny chłopak wiecznie pakujący się w kłopoty w filmowych komediach "Fuks" i "Chłopaki nie płaczą". Po trzydziestce świadomie starał się walczyć z wizerunkiem wesołka. W filmie Małgorzaty Szumowskiej "33 sceny z życia" zagrał Piotra - zajętego karierą sympatycznego trzydziestoparolatka, który przeoczył moment rozpadu swojego małżeństwa.

Rola Piotra była prawdziwym przełomem. Po niej przyszły jeszcze większe wyzwania i sukcesy. "Grzeczny chłopiec" Stuhr nie tylko wspaniale odnalazł się w drapieżnych, ostrych spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego, ale ze spektaklu na spektakl wyrósł na czołowego aktora jego Nowego Teatru. Reżyser świadomie grał z wizerunkiem aktora, z jego zahamowaniami, tradycją krakowskiego domu, ideałem Starego Teatru, z jego rodzinnością i "przeciętnością".

W "Aniołach w Ameryce" Tony'ego Kushnera, pierwszym wspólnym spektaklu, Stuhr został obsadzony w roli sympatycznego żonatego mormona, który odkrywa w sobie miłość do mężczyzny, co wywraca do góry nogami cały świat jego wartości. Bohater przechodzi tę samą drogę, którą przeszedł podczas prób aktor, zderzony ze scenami homoseksualnych wyznań, z wymogiem rozebrania się na scenie; daje to wstrząsający efekt prawdy. Równie ciekawą i wielopoziomową grą z wizerunkiem miłego faceta jest także jego rola Agamemnona w "(A)pollonii" Warlikowskiego. Zwłaszcza scena, w której aktor wygłasza kwestie nazistowskiego zbrodniarza z powieści Jonathana Littella, tłumaczącego, że nie zamierzał zostać mordercą - był normalnym człowiekiem jak my. W bestię zmieniły go okoliczności. To samo mogą zrobić z nami.

W objęciach wizerunku

"Wizerunek to coś, w czym zaistnieliśmy, w czym nas zaakceptowała widownia. Nie można odcinać od tego kuponów, ale nie można też sobie zaprzeczać. Nie mogę teraz grać wyłącznie ponurych ról - to nie jestem ja - rozważa w "Kinie" Maciej Stuhr. - Dałem się poznać jako wesoły człowiek. I często sam postrzegam świat zgodnie z tym wizerunkiem. Choć robię bardzo dużo, żeby wyjść poza te ramy, z wizerunkiem nie można wyłącznie walczyć, bo widownia powie w końcu: nie, na to się nie umawialiśmy...".

Jego przeczucia potwierdzają zmagania poprzednich pokoleń. Ludzie lubią być bawieni, wolą aktora w wersji komediowej niż dramatycznej. Jerzy Stuhr kiedyś narzekał: "Tyle się człowiek w życiu nagrał, a pamiętają mu tylko tego osła". Osła i Albercika z "Seksmisji". Ostatecznie aktor sam chwycił za kamerę i zaczął się obsadzać w niekomediowych rolach.

W porównaniu ze swoimi poprzednikami młodsze pokolenie ma większe możliwości gry z wizerunkiem: kino, telewizja, teatr publiczny, prywatny, offowy. Wraz z nimi dojrzewają ich rówieśnicy reżyserzy- problem refleksji nad życiem mężczyzn zbliżających się do czterdziestki zaczyna coraz częściej pojawiać się w teatrze. Dojrzewa także kino. Tomasz Kot, znany głównie z roli w komediowym sitcomie "Niania" i reklam, w filmie "Erratum" Marka Lechkiego gra trzydziestoparoletniego pracownika agencji reklamowej, którego wizyta w rodzinnych stronach zmusza do konfrontacji z marzeniami i pragnieniami, do zastanowienia się, czy życie potoczyło się tak, jak miało, czy ma sens i czy może być z siebie dumny. Podobne rozterki przeżywa w powstającym właśnie nowym filmie Bartka Konopki "Lęk wysokości" Marcin Dorociński, ostatnio znany głównie z ról gangsterów, policjantów albo przystojniaków z komedii romantycznych.

Ulubieńcy masowej wyobraźni wchodzą w smugę cienia. Dla niektórych to wstęp do całkiem nowej kariery.

Na zdjęciu: Maciej Stuhr w "(A)pollonii", Nowy Teatr, Warszawa 2009 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji