Artykuły

"Samobójca" Jarockiego

Erdman nie strzelił sobie w łeb, jemu nie strzelono. Jednak "Samobójca" jest jego testamentem intelektualnym, który napisał mając zaledwie dwadzieścia sześć lat - w roku 1928, tuż, tuż przed postępującymi czystkami.

Ze wszystkich niepokornych twórców tego okresu (NEP, lata późniejsze) Erdmanowi - jako jednemu z nielicznych - udało się uniknąć najgorszego losu: nie strzelił do siebie, jak Jesienin i Majakowski, nie mordował się w upodleniu i nędzy, jak Bułhakow, nie został rozstrzelana, jak Meyerhold.

Lista zamęczonych lub rozstrzelanych artystów jest długa, przerażająca. Zaświadcza o spustoszeniach w radzieckiej kulturze i sztuce, świadczy także o charakterze tyranii, której wciąż nie możemy ogarnąć, zrozumieć. W "Samobójcy" - czytanym dziś i dziś oglądanym - znajdujemy częściowo genezę przerażającego zjawiska. Ale sztuka nie odpowiada na dręczące pytania. Ona je tylko zadaje.

Podsiekalnikow - pierwsza ofiara

Po jednej stronie gazety widać nekrologi, po drugiej entuzjazm - w polityce, propagandzie, w życiu. To naturalne: cokolwiek by się nie działo, czegokolwiek nie robilibyśmy w życiu, na przekór sobie, innym, na przekór prawdomówność:, prawdzie, na przekór jednostce, czy też społeczeństwu, jednej rzeczy nie da się ominąć, oszukać, tj. śmierci. Śmierć towarzyszy życiu bez względu na to, jakie ono jest.

Można powiedzieć, że pierwsze praktyki socjalizmu były trudne, złożone i Podsiekalnikow właśnie był ich pierwszą, symboliczną ofiarą. Stał się kozłem ofiarnym, niby poświęcającym się dobrowolnie, a w gruncie zmuszonym - zarówno za tę, która kochała i której miłość została odrzucona, jak i za tych - z pozoru mniej pospolitych, mniej banalnych, a więc za prześladowaną arystokrację i duchowieństwo, za uciśnione kułactwo n kupiectwo, ale nade wszystko - za inteligencję, sól ziemi.

"Samobójca" jest tragifarsą, to znaczy - był. tragifarsą. Z taką intencją sztuka ta była najwyraźniej pisana. Miała być komiczna i tragiczna zarazem. Miał to być tragizm wyrażony przez śmiech - gorzki, wypluty, nie wiadomo - z okrucieństwa życia, czy z niemożności zrozumienia mechanizmów historii. W każdym razie gorzki. Jeśli bowiem rewolucja - jak się mówi - "wymaga ofiar", to należy pochylić się nad ofiarą, ponieważ ta ofiara ma wymiar tragicznego symbolu, wtedy śmiech trudniej przejdzie nam przez gardło. To normalne w pozycji, kiedy się pochylamy.

Jerzy Jarocki sprowadził widza na ten poziom, na tę pozycje, "pochylenia się", żeby się bardziej zakrztusić niż roześmiać. Tu oto stoi przecież ofiara, która ma umrzeć - obojętnie - dla idei, albo za idee, jak to się mówi: ma poświęcić się dla "sprawy". Tyle, że Podsiekalnikow ma złożyć z siebie ofiarę dla cudzej sprawy i to niejednej - dla legionu cudzych spraw, on, Podsiekalnikow ma odebrać sobie życie. Co w tym śmiesznego? - zapytamy.

I tak właśnie, pod tym kątem (nie ma nic lepszego niż takie sformułowanie) Jerzy Jarocki ustawił swe przedstawienie. "Ustawił", zdyscyplinował myślowo, nie dał porwać się aktorom na zgrywę, na farsę, na kabaretowo wypowiadane kwestie, od których aż huczy w innym teatrze, stołecznym gdzie także wystawiono "Samobójcę" - tandetnie, efekciarsko, spłycając sens sztuki. Z czego tu się śmiać? Z dramatyzmu historii? Z dramatów ludzkich, wplątanych w zawiłą historię i tracących własną godność, dumę, człowieczeństwo, a nawet życie?!

Podsiekalnikow nie jest błaznem

Z dzisiejszej perspektywy dramat Nikołaja Erdmana rysuje się inaczej niż w chwili jego powstania. To właśnie Jerzy Jarocki wziął głównie pod uwagę. Podsiekalnikow nie jest prymitywem, błaznem, nie jest byle kim. Jest człowiekiem. Do poziomu tej refleksji reżyser sprowadził widza, przede wszystkim - do tej. W finale Podsiekalnikow wykrzykuje przecież to swoje człowieczeństwo, swój ból, swoje straszliwe cierpienie, w którym nie idzie jedynie o napchanie brzucha, o tę pasztetową, której dopomina się w nocy, zbudzony głodem, złymi snami, lękiem.

Człowiek bowiem nie pyta na co dzień Boga - czy podąża w dobrą stronę, czy może czyni zło, tak jak nie wzywa jego imienia nadaremno, albowiem codzienność przynosi zdarzenia bardziej przyziemne, na przykład ostry głód i wtedy nie pyta się o istnienie Boga, tylko o kawałek pasztetowej, gdzie on leży? Rzeczywistość stawia przed człowiekiem zadania bardziej konkretne, niż fideistyczne rozważania i stawia mu też inne, mniej złożone, a za to bardziej konkretne pytania, na które po odpowiedź nie zwraca się do niebios.

Jerzy Jarocki - jak zwykle, jak zawsze - wybiera nade wszystko precyzyjną myślową konsekwencję i sceniczną oszczędność. Ruguje bezlitośnie wszelkie tzw. skojarzenia, tzw. dodatkowe znaczenia, jakiekolwiek aluzje, nie mówiąc już o ubocznych aluzyjkach. Widać to choćby w owej oszczędności, wręcz ascezie - środków i koncepcji intelektualnej - że Jarocki wszystkich tych dodatkowych znaczeń, aluzyjek po prostu nienawidzi. Wobec tego - zatyka wszelkie szczeliny, przez które owe niepotrzebne skojarzenia mogłyby się przecisnąć.

Jest niewykluczone, że można by również dziś wystawić "Samobójcę" w kształcie, w jakim sztuka ta została napisana w pierwotnym autorskim zamiarze, tzn. wyłącznie jako tragifarsę. Ale, po pierwsze, w końcu lat dwudziestych utwór Erdmana mógł być traktowany jako farsa, to bowiem, co w tej sztuce satyryczne, mogło naówczas spełniać rolę oczyszczającą, rozładowującą w pewien sposób i do pewnego czasu, zresztą bardzo krótkiego Śmiech i satyrę "Samobójcy" przecinał gwałtownie samobójczy strzał Majakowskiego i pierwsze poważne kłopoty Meyerholda (rok 1930), pogłębiając się gwałtownie, także - w dużej mierze - w związku z panowanym wystawieniem "Samobójcy". Sztuka utknęła na etapie zaawansowanych prób i nie weszła ostatecznie na afisz (premiera miała się odbyć w 1932 na deskach GosTiM-u, Państwowego Teatru im. Meyerholda, który dziewięć lat wcześniej przyznano mu z honorami, a w osiem lat później artystę rozstrzelano).

Tak więc w sytuacji narastającego terroru, tłumienia indywidualizmu i napierającego do granic wytrzymałości prymatu: "Nie będzie człowieka, będą tylko masy" - jak powiada w sztuce Jegoruszka, milicjant wpadający na stypę poświęcanego w imię cudzego indywidualizmu Siemiona Podsiekalnikowa, "Samobójca" coraz bardziej przestawał tracić swój pierwotny - że tak powiem - zamiar satyryczny. To, co w tej sztuce, w chwili jej powstawania, wydawało się jedynie humorystyczne, w początkach lat trzydziestych poczęło nabierać znaczeń dramatycznych, a nawet wręcz tragicznych. To, co w sztuce Nikołaja Robertowicza było jedynie krzywym zwierciadłem rzeczywistości - już w kilka lat później stanowiło zwierciadlane odbicie owej rzeczywistości. Nic dziwnego, że premiera nie doszła do skutku - wkrótce rozpoczęto bezprecedensowe w swej brutalności praktyki wobec ludzi nauki, kultury, działaczy bolszewickich, szczególnie inteligenckiej proweniencji, kadr dowódczych itd. Śmiech zamierał na ustach. A jednak...

Podsiekalnikow się liczy

Czymże więc może być "Samobójca" dziś? Nie farsą, nie inscenizacją zgodną z pierwotnym zamiarem Erdmana-Meyerholda, w pierwotnym zamyśle inspirowaną przecież przez krótkotrwałą nadzieję, jaką dawała polityka NEP-u, także a może przede wszystkim artystom. Natomiast dzisiaj "Samobójca" może być już tylko sztuką - symbolem, znakiem, w pewnym sensie zapisem historycznym świadectwem intelektualnym tamtego czasu; W ogóle: ważnym zapisem dla nas. Po pierwsze "Samobójca" jest świadectwem jak w sztuce zapisała się, śladowo wprawdzie, ale jednak - historia. Po wtóre - i to jest chyba najbardziej znaczące - jak poplątała się logika słusznych założeń idei. Oto, choćby - do jakiego absurdu doprowadzona została zasada egalitaryzmu. Oto - jak ludzi zamieniono na masy. Oto, jak nieliczący się przedtem dla nikogo Siemion Siemionowicz Podsiekalnikow, zaczął się nagle liczyć dla przedstawicieli mas w chwili, kiedy zrozpaczony ciężkim położeniem, postanowił odebrać sobie życie.I oto, jak inni skwapliwie podwiązali się pod jego heroiczne poświęcenie - kosztem jego życia. Jak chętnie robi się coś dla siebie, pod pozorem idei, czy w imię jakichś ideałów, tzw. wyższych racji (i tak dalej). Oczywiście, na cudzy rachunek, którego nie trzeba już wyrównywać, bo klient nie żyje.

Jerzy Jarocki poszedł wyłącznie tym tropem. Odebrał postaci Podsiekalnikowa wszelką śmieszność (on jeden nie jest tu śmieszny i tym się wyróżnia pośród reszty). Nadał mu zaś cechy wybitnie tragiczne, ale bez jakiejkolwiek emfazy i przesady i tak też kazał poprowadzić tę rolę młodemu, bardzo zdolnemu aktorowi, Krzysztofowi Kulińskiemu. W ten sposób on. Podsiekalnikow, który miał być pospolity, manipulowany, staje się w istocie najbardziej godnym szacunku pośród tłumu, tak chętnego zapisać jego samobójczą śmierć na własne konto i żyć dalej. Dlatego to tamci, a nie on, Podsiekalnikow, zwykły, szary człowiek pozbawiony perspektyw, stają się żałośni (z wyjątkiem żony i teściowej, te są po prostu ludzkie, zwykłe, udręczone codziennością, wspaniała kreacja Geny Wydrych w roli Serafimy Iljicznej, teściowej oraz - naturalna, swobodna Małgorzata Ząbkowska jako żona). Reszta postaci jest zwyczajnie parszywa w swoim egoizmie, w wysługiwaniu się kimś do tego stopnia, że własny heroizm chce zdobyć, a właściwie kupić, tak, dosłownie, kupić, opłacając komuś śmierć i jego pogrzeb.

Punkt ciężkości inscenizacji przenosi się właśnie w to miejsce, dramat Podsiekalnikowa staje się naczelnym. On jeden jest tu prawdziwy, niczego nie udaje: cierpi, chce umrzeć, nie starcza mu odwagi, męczy się z tym potwornie - chciałby, ale ostatecznie boi się strzelić sobie w łeb. On jest prawdziwy, zarówno w swoim zamiarze, jak i w swoim strachu. Reszta jest parszywa, marna, załgana, co by nie powiedzieć choćby o racjach inteligencji, którą reprezentuje Aristarch Dominikowicz Grand-Skubik (benefisowa rola Eliasza Kuziemskiego, 30 lat współpracy z Teatrem Współczesnym we Wrocławiu). Jarocki jest w swym założeniu na tyle konsekwentny, że nawet nie wybija na plan bliższy owej słynnej kwestii, tak ważnej w "Samobójcy", jaką jest przypowiastka o kurze i kaczętach, wypowiadana przez Aristarcha (kura - to inteligencja; wysiedziała cudze, kacze jaja; potem kaczęta popędziły ją nad staw: pływaj, powiedziały do kury, ale kura odpowiedziała: nie umiem, na co kaczęta pchnęły kurę na głęboką wodę i utopiła się). "Otóż te kaczęta - powiada Aristarch - to proletariat. Rozumiecie?"

Przypowiastka ta, w innych inscenizacjach, wywołuje salwy śmiechu, klakę na widowni, mruganie do siebie, z lewa, z prawa. W inscenizacji Jarockiego kwestia ta brzmi zwyczajnie przez swoją oczywistość. W końcu oglądamy dramat napisany równo przed sześćdziesięciu laty. Reżyser wydobywa więc na plan pierwszy nie aluzyjki scenicznych postaci, lecz dramat pojedynczego człowieka: Podsiekalnikowa. Bo to w istocie pojedynczy ludzie bywają bohaterami, nie masy. Masy, siłą rzeczy, tworzą ludzie różnorodni, właśnie tacy. jak w sztuce Erdmana. Masa nie jest monolitem, jest tzw. szerokim przekrojem, a przekrój społeczny nie może być bohaterem zbiorowym. To doprawdy mało możliwe, chyba że w sytuacjach ekstremalnych dla narodu. Wtedy, tak. Ale nie na zaaranżowanej stypie żyjącego jeszcze bohatera. Tłum, który organizuje stypę żyjącemu, jest tchórzliwy, idiotyczny. Tylko więc pojedynczy ludzie bywają bohaterami. Dlatego w finale, spoza sceny przychodzi wieść, że pisarz Fiedia Pitunin odebrał sobie życie zostawiając Podsiekalnikow miał rację".

Jarocki dobiera Podsiekalnikowi duszę błazeńską, maskę błazeńską, błazeńskie zachowania i gesty. Tak więc na przykład partię gry na helikonie ogranicza jedynie do epizodu - symbolu. Siemion Siemionowicz nie wygłupia się z tą grą, raczej rozpacza: nie wychodzi mu ta gra, tak jak nie wychodzi mu ostatecznie samobójstwo. Podsiekalnikow nie udaje: on naprawdę nie potrafi, nie stać go - ani na naukę gry na dziwacznym instrumencie, ani na bezsensowną śmierć. Jest figurą tragiczną przez ów brak konsekwencji i samozaparcia, szczególnie w zamiarze samobójczym. Z drugiej strony - któż mu w istocie każe grać na helikonie albo się zabijać? Inni. Reszta. Tak więc to reszta jest błazeńska, nie on.

Dziś już nie ma co robić z "Samobójcy" sztuki politycznej, szczególnie z aluzjami. Przede wszystkim dlatego, że obecnie aluzje są zbędne. Kułactwo odeszło, Stalin umarł, o arystokracji nikt już nie pamięta. Pozostał jedynie i tkwi - zwykły, szary człowiek. Sam na placu boju. O jego godność upomina się mądry inscenizator. "Powiedzcie 0 krzyczy ogarniający swój dramat w chwili stypy siemion - co taki towarzysz zrobił da Podsiekalnikowa?! Przecież on nawet nie wie, że taki Podsiekalnikow istnieje".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji