Artykuły

"Kto własną wolą wyzwolony..."

Kazimierz Dejmek już we wrześniu ubiegłego roku zapowiedział na konferencji prasowej, że wystawi "Wyzwolenie". Premiera, według pierwotnego zamiaru, miała odbyć się zimą. Z perspektywy września 1981, w obliczu tego wszystkiego co działo się.wokół, wydała mi się niezwykle potrzebna, była przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. "Wyzwolenie" bowiem, jak zresztą prawie cała twórczość Wyspiańskiego, porządkuje polskie sprawy. A ostatnio czasy, mamy takie, że jest co porządkować.

Pisałam już (TD nr 23), że sezon dyrektora Dejmka w warszawskim Teatrze Polskim to swoista lekcja polskiego i historii, przerabiana konsekwentnie według całkowicie polskiego repertuaru. Premiera z 15 lipca br. jakby tą lekcję-powtórkę podsumowała, wypunktowując sprawy najważniejsze.

"(...) Czym może być "Wyzwolenie" dla nowego pokolenia Polski? Jak każda wielka poezja pozostanie zawsze dokumentem wielkości ducha twórcy i jak nasza, wielka poezja romantyczna zawiera prawdę o narodzie, aktualną dla wszystkich faz jego życia i rozwoju. Podkreśliła i uwydatniła pewne cechy, występujące w pocz. w XX w większym natężeniu jako pewne wybujałe tendencje. Ale wyrastały one z podłoża dyspozycji, stanowiących istotę naszego charakteru. I w tym leży jego niezaprzeczalna prawda wieczna o narodzie. I w tym leży jego doniosłość w ogóle dla prostowania dróg życia narodowego" - pisał we wstępie do "Wyzwolenia" Juliusz Saloni w 1938 r.

Z dramatem tym zmagało się prawie każde pokolenie Polaków, dobywając zeń wszystko to, co wydawało się żywe, istotne i bliskie. Podobnie zresztą z całą twórczością Wyspiańskiego, nabrzmiałą od polskości.

W okresie międzywojennym, dla generacji lat trzydziestych był Wyspiański - jak powie Maria Dąbrowska - rewolucjonistą i odkrywcą, tym, który wyraził stan duszy wyrywającej się do wolności i potęgi, do wstrząśnięcia światem. Pokolenia następne, w niespełna 20 lat później, znajdą u Wyspiańskiego rzeczy inne, wywołane innym historycznie czasem.

"Trzeba w obecnej chwili wychowywać szerokie warstwy społeczeństwa i młodzież na dziełach tych twórców, którzy uczyli realizmu politycznego i zwalczali frazeologię polityczną. Takim twórcą był w naszej literaturze - Stanisław Wyspiański" - stwierdził w 1947 roku Ludwik Hieronim Morsztin.

"Wesele", "Wyzwolenie" - może bardziej niż inne utwory dramaturga współbrzmią, współżyją z czasem, który powołuje je do scenicznego życia. Realizują się wtedy, na deskach sceny, wybiegając swą myślą daleko poza budynek teatru ku rzeczywistości. Tak było od początku, od pierwszej inscenizacji. Po prapremierze "Wyzwolenia" w 1903 roku Wyspiański miał ponoć powiedzieć, że przedstawienie zadowoliło go, i że największe znaczenie ma dla niego akt II - tam gdzie się sprawa Polski współczesnej rozgrywa. "Wyzwolenie" wystawiał: ludzie naszego teatru. Aleksander Zelwerowicz i Juliusz Osterwa (1918) oraz Leon Schiller (1935). Po wojnie sławą cieszyły się inscenizacje Adama Hanuszkiewicza i Konrada Swinarskiego.

I teraz Kazimierz Dejmek. "Wyzwolenie" w jego inscenizacji i reżyserii ma dwa akty. Ten dychotomiczny podział odgradza historię od współczesności. Czyni ją czymś, zamkniętym, skończonym. Inscenizator dokonał wyboru, czerpiąc z tekstu to, co służy konsekwentnie prowadzanej myśli. Wszystko to, co pozwala zrozumieć Konrada i podążyć za nim do końca, do zamykającej spektakl refleksji, odrzucając historię.

Wraz z Konradem, w otoczeniu, robotników, pojawia się na scenie potrzeba mówienia o Polsce. Wiadomo, postać, dziedzicząca imię i obsesję bohatera "Dziadów", musi rozprawiać o Polsce i rodakach. Słowo "Polska" jednoczy wszystkich Polaków, jednak tylko na chwilę. Usiłowanie Konrada, aby odnaleźć w gąszczu tradycji i współczesności duszę tożsamą, nie mogą zakończyć się sukcesem.

Przeszłość lub - mówiąc za Gombrowiczem - nasza konwulsyjna historia, zieje sceny Teatru Polskiego grobową atmosferą. Odziani w historyczny kostium, z trupią czaszką (Prymas) zamiast twarzy, stanowią ci nasi pogrobowcy pamiątkę czasów, które minęły. Ich słowa wielkie i pustą, ich gesty nie mają już celu. Cały akt wskrzeszenia umarłych przypomina historyczną rupieciarnię, zestaw rekwizytów i barwnie odzianych manekinów. Jeżeli taka zaśniedziała figura przemówi, to głównie po to, aby palnąć sentymentalno-patetyczne głupstwo, albo przypomnieć wytarte formułki o miłości ojczyzny, o równości i braterstwie. Przebudzony arystokrata Karmazyn nawet gęby chce dawać czapkującemu szlachetce, gdy widzi w pobliżu gawiedź groźną, najeżoną.

Dopełnieniem tego obrazu przeszłości, który najlepiej byłoby szybko pożegnać, są Podchorążowie. Maszerują raźno, aby za chwilę paść bez ducha, za to zgodnie ze scenariuszem historii.

W drugim akcie, już bez widocznego balastu tradycji, Konrad jest sam na sam z Maskami. Są to jemu współcześni. Tylko, że on ma twarz odkrytą, a oni noszą maski. Na scenie toczy się bój myśli i szermierka słowa. Trwa wielka dyskusja-kłótnia o o to, kim są "oni", kim jest Konrad. Padają oskarżenia, drwina przebija upokorzenie. Krzyżują się słowa, ujawniają pragnienia, poglądy, opinie. Następuje wielka parada postaw, w atmosferze wzajemnej nienawiści. Nie ma jedności wśród Polaków. Odmieniane po tysiąckroć słowo "Polska" ma tyleż znaczeń i tyleż desygnatów.

Konrad uderzając w oskarżycielski ton wobec Masek - owadów krążących wokół sztucznego światła, "zjednuje" sobie totalną nienawiść i odtrącenie. Zostaje sam ze swoją wizją Polski prawdziwej, szczęśliwej, odległej.

Na widowni raz po raz, przy podniesionej kurtynie, zrywają się brawa. Akceptacja tej "wyprzedaży" życiowych postaw i poglądów odbywa się głównie po utożsamieniu się z Konradem, co jest niewątpliwą zasługą aktora, Jana Englerta. Nikt, podejrzewam, nie próbuje i nie chce utożsamić się z Maskami, choć to one reprezentują przytłaczającą większość narodu. Widownia pełna jest Konradów, tych wielkich, silnych duchem, romantycznie zbuntowanych jednostek, które czują i działają za miliony!! Maskami są jacyś "oni", gdzieś za teatrem.

Gorzkie to przedstawienie i tak boleśnie przeciwko nam wymierzone; godzące w nasze obolałe dzisiaj miejsca. Tu Wyspiański ze sceny, jak Norwid, sarka i krytykuje, przypominając jakby zarazem, że "Ojczyzna - to wielki zbiorowy obowiązek", a nie czcza, pseudofilozoficzna paplanina.

Pamflet, pamflet na Polaków. Tych z roku 1903, 1935 i 1982. Po raz drugi w tym sezonie zostało przywołane to słowo, tak uporczywie kierujące naszą refleksją ku sobie, ku własnej niedoskonałości. W "Weselu" inscenizowanym niedawno (TD nr 13) na kaliskiej scenie "dostało się" nam za brak chęci, pojednania, za przesypianie narodowej sprawy. W "Wyzwoleniu" oprócz żałosnego obrazu społeczeństwa, jakim jesteśmy, zawarta jest smutna refleksja na nasz pojedynczy, jednostkowy temat. Bo przed myślą - obietnicą:..."Wyzwolenia ten doczeka się dnia, kto własną wolą wyzwolony!!"

jest tylko ucieczka we własne sumienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji