Artykuły

Jak grom z jasnego nieba

Danuta Stenka, czyli Judyta z komedii "Nigdy w życiu!", po raz kolejny udowodniła, że jest świetną aktorką. Doskonale zagrała zdradzoną kobietę, która odnajduje w sobie siłę, by z optymizmem realizować swoje marzenia. Potwierdziła, że potrafi grać nie tylko role dramatyczne, ale także komediowe. Z aktorką rozmawia Joanna Getka-Kaczor.

- "Polska Bridget Jones" - podobno nie lubi pani tego określenia?

- To prawda, ponieważ Judyta z "Nigdy w życiu", poza potrzebą bycia kochaną, niewiele ma wspólnego z Bridget Jones.

- Ale walka z tą etykietką przypomina trochę walkę z wiatrakami...

- Rzeczywiście. Siła i zasięg pojedynczego głosu jest zdecydowanie mniejsza niż głosy dziennikarzy.

- A jednak skądś się wzięło pojęcie "polskiej Bridget Jones"...

- Podejrzewam, że z okresu promocji książki "Nigdy w życiu", porównywano ją wówczas do "Dziennika Bridget Jones". Gdyby rzeczywiście miała to być Bridget, na pewno nie ja bym ją zagrała.

- Dlaczego nie pani?

- Ponieważ Bridget Jones jest młodą kobietą, która w swoim sposobie życia i zachowania ma jeszcze wiele z dziewczyny. Judyta jest kobietą dojrzałą, z 15-letnim dzieckiem i małżeństwem na koncie.

- "Rola w "Nigdy w życiu" spadła na mnie jak grom z jasnego nieba" - pamięta pani te słowa?

- Tak. Na początku nie brano mnie pod uwagę. Szukano Judyty wśród moich młodszych koleżanek, równolatek Bridget. Ja zresztą wówczas nie wiedziałam nawet o odbywających się zdjęciach próbnych, ponieważ zatraciłam się w próbach do "Zwycięstwa" we wrocławskim Teatrze Współczesnym. Później dowiedziałam się, że autorka książki sugerowała, abym to ja zagrała tę rolę, ale nie wzięto mojej osoby pod uwagę, ponieważ stwierdzono, że nie mam w sobie ciepła.

- Joasia Brodzik grała pani najlepszą przyjaciółkę. Czy relacje z planu przeniosły panie do życia prywatnego?

- Pracowałyśmy wspólnie po raz pierwszy i choć nie zaprzyjaźniłyśmy się, to - mam nadzieję - polubiłyśmy. Joasia jest bardzo ciepłym człowiekiem. Opiekowała się mną, gdy miałam gorszy dzień czy spadek nadziei.

- Za to z Janem Fryczem, jako małżonkowie, jesteście państwo bardzo zżyci.

- Tak (śmiech - przyp. red.). To było nasze trzecie "małżeńskie spotkanie". Pierwszy raz graliśmy małżeństwo dawno temu w "Iwanowie", potem w "Zaginionej", no i teraz w "Nigdy w życiu". Niestety, nasze filmowe małżeństwa nie były zbyt szczęśliwe.

- Może happy endem zakończy się następne, gdy znowu państwo się spotkacie?

- Podobno do trzech razy sztuka. Naszej wspólnej pracy towarzyszy pewien paradoks. Do tej pory zawsze byliśmy obsadzani jako nieszczęśliwe pary, a tak naprawdę między mną a Jaśkiem przepływa bardzo dobra energia. Uważam go za jednego z najznakomitszych, najwspanialszych moich partnerów, z którymi przyszło mi grać.

- Ten rok zaczęła pani bardzo dobrze, bo od nagrody "Paszport Polityki" za rolę Bradshaw w spektaklu "Zwycięstwo".

- Ta nagroda jest dla mnie wyjątkowa. Nie podejrzewałam, że zostanę nią obdarowana choćby z tego powodu, że chyba przekroczyłam pewną przypisaną "Paszportowi Polityki" granicę wieku (śmiech - przyp. red.).

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji