Artykuły

Oczyszczam się w teatrze

- Przez kilka lat byłem aktorem teatralnym w Krakowie, potem wyjechałem do Warszawy. Nie uczestniczyłem w castingach do filmów. Dzięki grze w Teatrze Rozmaitości i serialu "M jak miłość" zmieniłem się. Przestałem się obawiać, uwierzyłem w siebie - mówi JACEK PONIEDZIAŁEK, aktor TR Warszawa.

Zagrał Pan w filmie Jana Hryniaka pt. "Trzeci", który wszedł właśnie na ekrany kin. Opowieść o trójce ludzi - dwójce młodych, którzy na jachcie spotykają starszego, zmęczonego życiem mężczyznę - zdaje się nawiązywać do pamiętnego "Noża w wodzie" Romana Polańskiego z 1962 r.

- Związki naszego filmu z "Nożem w wodzie" pozostają na poziomie scenariusza. Układ między bohaterami jest taki sam: mamy parę, która przeżywa głęboki kryzys - małżeński i wieku - oraz tytułowego trzeciego. Kiedy rozpoczęliśmy pracę nad rolami, reżyser Jan Hryniak prosił nas, byśmy się nie inspirowali "Nożem w wodzie". Nie chcemy rywalizować z arcydziełem Polańskiego. Widzę natomiast pewną kontynuację myśli z tamtego filmu.

Ale przecież świat bardzo się zmienił od 1962 r.

- Pragnęliśmy przyjrzeć się podobnemu typowi ludzi i walce między nimi o dominację. Różnice w fabule są oczywiście zasadnicze. Jim Jarmusch powiedział kiedyś, że wszystko już było. Powtarzanie pewnych historii nie jest zabronione, pod warunkiem że wciąż mamy coś do powiedzenia.

Gra Pan Pawła, 40-letniego bogatego japiszona. W tym roku skończy Pan tyle właśnie lat. Czy to przypadek?

- Nie. Imponuje mi oczywiście aktorstwo kreatywne, takie jak Marka Kondrata czy Janusza Gajosa, którzy tworzą kompletnie inne od siebie postacie. Ale ja tak nie potrafię. Dlatego bazuję na własnych przeżyciach. Dzięki ukończeniu szkoły aktorskiej posiadam świadomość, która pozwala mi kreować odmienne role.

Podobno po każdej z ról długo dochodzi Pan do siebie. Po zagraniu w Trzecim było podobnie?

- Aktorstwo kosztuje mnie bardzo wiele, choć nie aż tak dużo jak na początku kariery. Film wymaga innego sposobu poświęcenia niż teatr, co wynika z odmienności tego medium. To jednorazowa, silna piguła pracy, trwa miesiąc, i tyle. Nie jest tak wyczerpująca jak występy na scenie, gdzie trzeba ćwiczyć i ćwiczyć, a potem grać i grać.

Późno trafił Pan do filmu. Pierwszą ważniejszą rolę zagrał Pan w "Mojej Angelice" w 1999 r., mając 34 lata. Jednak prawdziwy debiut to 2003 r. i główna rola w "Przemianach" Łukasza Barczyka.

- Przez kilka lat byłem aktorem teatralnym w Krakowie, potem wyjechałem do Warszawy, gdzie także pracowałem na scenie. Nie uczestniczyłem w castingach do filmów. Nie interesowałem się nimi, odmawiałem. Nie chciałem podejmować walki o rolę, wydawało mi się upokarzające, że muszę walczyć w czymś na kształt konkursu. Poza tym jestem typem długodystansowca, który potrzebuje długiej, wnikliwej pracy nad rolą. Nie potrafię zagrać czegoś a vista. Wydawało mi się, że nie można grać, jeśli tekst otrzymało się dzień wcześniej. Rolę w "Mojej Angelice" dostałem dlatego, że reżyserowi spodobałem się w teatrze. Łukasz Barczyk z kolei sympatyzował z teatrem Rozmaitości, gdzie teraz występuję. Obserwował mnie, wiedział, że lubimy się z Mają Ostaszewską, która miała zagrać główną rolę. Też nie było castingu. Przysłał mi tekst scenariusza, a następnie siedliśmy i długo rozmawialiśmy o sobie i o życiu. Zrobiliśmy próbę przed kamerą i tak dostałem rolę w Przemianach.

Ale by wystąpić w "Trzecim", poszedł Pan na casting.

- Dzięki grze w teatrze Rozmaitości i serialu "M jak miłość" zmieniłem się. Przestałem się obawiać, uwierzyłem w siebie. Przekonała mnie do tego też aktorka Magdalena Cielecka, która od początku była związana z projektem. Wielu aktorów, w tym bardzo znanych, nie przeszło przez casting. Ja zresztą spóźniłem się kilka minut na pierwsze przesłuchanie, budzik mi nie zadzwonił. Wszystko odbyło się w locie i może dlatego się udało (śmiech). Potem był jeszcze drugi i trzeci casting. Reżyserowi spodobało się moje podejście do roli i wygrałem.

Podobno rozstaje się Pan z serialem "M jak miłość".

- Nie mogę zdradzić zbyt wiele, by nie odkrywać tajemnic scenariusza. Powiem tylko tyle, że nadal jestem w serialu. Mój bohater na jakiś czas wyjechał do Nowej Zelandii, jednak już wrócił. Nakręciliśmy nowe odcinki, filmujemy następne. Nie będzie mnie na ekranie tak dużo jak poprzednio, ale nie zniknę.

Jak Pan traktuje występ w serialu - jako formę dobrego zarobku?

- Nie tylko. To też forma nauki pracy z kamerą, w nowym zespole ludzi. Dzięki występowi w M jak miłość nauczyłem się bardzo szybko, znacznie szybciej niż dotychczas, opanowywać i czytać tekst. Dyspozycyjność mózgu musi tu być najwyższa. Bywa, że w bardzo krótkim czasie trzeba poznać siedem scen, każda po dwie, trzy strony. Teraz uczę się ich w ciągu dwóch godzin. A nawet krócej (śmiech).

A co z mitycznymi zarobkami w serialach?

- W serialu zarabiam miesięcznie drugie tyle, co w teatrze. Jestem bogatszy, ale nie bogaty. Kupiłem sobie dobry samochód. Domu za to raczej nie zbuduję.

Mówi się, że aktorom serialowym łatwiej jest starać się o role filmowe. To prawda?

- Jest wręcz odwrotnie. Często reżyserzy filmowi, którzy uprawiają kino artystyczne, niekomercyjne, niechętnie biorą aktorów serialowych, gdyż ich twarze są zbyt opatrzone.

Nie boi się Pan, że się opatrzy?

- Zastanawiałem się nad tym długo, parę tygodni, zanim przystałem na angaż do "M jak miłość". To nie była łatwa decyzja. Konsultowałem się z innymi aktorami. Miałem jednak w gruncie rzeczy niewiele do stracenia jako aktor, który nie funkcjonował często w filmie i telewizji. Zgodziłem się i nie żałuję.

Wrócił Pan, wraz z warszawskim teatrem Rozmaitości, do Krakowa, by w Starym Teatrze wystąpić w sztuce "Krum" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Powiedział Pan kiedyś, że kilka lat temu uciekł z Krakowa, miasta, gdzie się Pan urodził. Co czuł Pan teraz, stając na deskach Sceny Kameralnej?

- Może przeżywałbym to mocniej, gdybym był młodszy. Nie traktuję tego jako wyzwania. Powoduje mną ciekawość - jak zareaguje krakowska publiczność oraz pierwszy zespół aktorski, który wysoko ceniłem, ale w którym czułem się obco? Powrót jest zawsze poruszający i bolesny. Mimo to jestem szczęśliwy, że gram tutaj.

To wraca inny Jacek Poniedziałek?

- Może nie inny, to przecież ten sam człowiek. Może tylko dojrzał, zna lepiej siebie, swoje możliwości? Zmieniła się moja perspektywa na świat, na siebie w społeczeństwie. Uwolniłem się od bardzo wielu krakowskich tabu, odkąd przeprowadziłem się do Warszawy żyję swobodnie, tak jak chcę.

Krum i Paweł z Trzeciego zdają się mieć wiele cech wspólnych.

- To podobne typy, choćby z racji wieku. Obaj podejmują absurdalny bieg do nieosiągalnego szczęścia. Targa nimi niepokój, wynikający z braku akceptacji siebie. Nie podoba im się życie, łudzą się, że gdzie indziej byliby lepsi, głębsi, ciekawsi. I Krum, i Paweł żyją mrzonkami. Różnica leży w tym, że Paweł zrobił karierę, jest snobem i japiszonem. Krum nie posiada nic. Jest niesamodzielny, zależny od matki, nie ma charakteru. Jedyne, co go wyróżnia, to dystans wobec środowiska i poczucie wyższości. Poza tym niszczy, rujnuje, cierpi, kłóci się. I ciągle mówi, mówi, mówi.

Ile w tych bohaterach jest z Pana?

- Wszystkie cechy, które wymieniłem, są mi bliskie. Jestem mieszanką Kruma z Pawłem. Trochę snobem, trochę wrażliwcem, nieprzystosowanym, samotnikiem, trochę "donżuanem", zarozumialcem, a w środku bardzo kruchym człowiekiem. Podobieństw jest bardzo wiele. Przy pomocy Kruma i Pawła staram się o sobie mówić.

Teatr jest dla Pana miejscem terapii?

- Nie należy tego rozumieć dosłownie. Nie jest seansem psychoterapeutycznym, ale pewnego rodzaju narzędziem oczyszczania się. Zdarza się to najczęściej podczas prób, kiedy wgryzamy się w postać i chcąc nie chcąc mówimy o swoich doświadczeniach. Dochodzi wtedy do pewnego ekshibicjonizmu psychicznego, w czasie którego oczyszczam się z bolesnych wspomnień, przeżyć, myśli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji