Artykuły

Jest zabawa, narkotyk działa

W warszawskim Teatrze Roma premiera "Les Miserables" na podstawie Wiktora Hugo. Profesor Wiesław Godzić opowiada Dziennikowi Gazecie Prawnej (dodatek Kultura) o fenomenie gatunku i zastanawia się, dlaczego Polska to wciąż tylko druga muslicalowa liga.

Gatunek narodził się w Ameryce w latach 20. Za pierwszy wykrystalizowany musical uważa się "Show Boat" ("Statek komediantów") z 1927 roku z muzyką Jerome'a Kerna i librettem Oscara Hammersteina II. Potem Richard Rogers i Hammerstein II stworzyli słynną "Oklahomę" z 1943 roku - podczas uwertury widzieliśmy jadącego na koniu kowboja i śpiewającego "What a beautiful morning"... Mówiąc o musicalu, rodzi się pytanie: dlaczego w Polsce wystawia się niewiele musicali? Bo to trudny gatunek, który łączy: prostą historię, śpiew, taniec i najnowocześniejsze rozwiązania scenograficzne - barykady zapadnie, obrotowe sceny, komputerowe animacje. A w Polsce przecież wciąż trudno o aktora, który równie dobrze śpiewa, co tańczy. Nie szkoli się w tym kierunku. A na nowoczesną scenografię nie ma pieniędzy.

Muzyczny show balansuje na granicy kiczu, nawet ją przekracza i przestaje być kiczowaty. Fabuła składa się z tzw. numerów. Gatunek zawsze miał jednak problem z narracją: czy opowiadać pomiędzy numerami, a może opowieść zawrzeć w numerach? Warto też zwrócić uwagę na symbolikę - np. taniec oznacza tu zakochanie się bohaterów. Oto jesteśmy w purytańskiej Ameryce XIX wieku - chłopak nie może dotknąć dziewczyny. Może to zrobić jedynie w tańcu, bo takie są normy społeczne. Musical staje się zatem wyobrażeniem seksualnym.

Widz wie, że musical to coś sztucznego, kiczowatego, ale kocha go. Dlaczego? Bo jego ideologia jest zaprzeczeniem świata uładzonego, kapitalistycznego. Portretuje tę lepszą część człowieka. To tzw. ideologia MTV - sfrustrowany smutas wchodzi do tego świata, zatańczy i wszystko zmienia kolory. Słowem, jest ci źle, zaśpiewaj! Gatunek pełni zatem też rolę kompensacyjną i katharktyczną. Tezę potwierdza paradoks, że musical najlepiej rozwijał się w czasach wielkiego kryzysu w latach 30., gdy ludziom było źle. Wchodziło się do musie hallu, w którym uśmiechnięte dziewczęta, rytmicznie pokazując nogi, śpiewały, że "Mają dużo forsy". Co z tego, że byty spłukane, a szef najpewniej nie zapłacił im za ten występ. I to jedna z najsilniejszych cech gatunku - sprawia, że ludzie zapominają o problemach. Po włączeniu magicznego przycisku rozbłyskają kolory, gra muzyka, jest zabawa. Narkotyk działa.

Gatunek jest krytykowany przez zwolenników tzw. wysokiej sztuki.

Mówią, że to kiczowata strawa dla mas. Wtedy przypominają mi się hollywoodzkie filmy, które wplatały wątek w stylu "jeśli swoim tańcem i śpiewem komuś pomogłeś, to odniosłeś większy sukces, niż ten, kto stworzył dzieło sztuki przez nikogo nieoglądane". Pamiętajmy też, że musical sceniczny angażuje. Większość z nas, siedząc na widowni, nuci i tupie - chcemy być częścią show. Zupełnie inaczej niż w typowym spektaklu teatralnym - gdzie mamy przeżywać wewnętrznie, cicho się zachowywać i być więźniami. Znakiem rozpoznawczym tego gatunku są też grupy fanów, które zbierają się wokół danego tytułu. Miałem okazję przebywać w towarzystwie rodziny, której członkowie porozumiewali się ze sobą scenicznym i wokalnymi numerami, śpiewając rano do siebie "Good Morning - Good Morning".

Teatr muzyczny w Polsce nie jest najlepiej traktowany. Zwykle dlatego że muzyczne show pozostawiały wiele do życzenia. Z Romą było inaczej, ta scena zawsze trzymała poziom, w produkowanych tam musicalach widać profesjonalizm. Poza tym szefowie Romy z podniesionym czołem mówią, że ich scena daje ludziom to, czego oczekują na najlepszym poziomie. Tu ufa się widzowi, bo on się nie myli. Tu mamy edukację na wszystkich wiekowych poziomach - otóż daje się widzowi coś pozornie łatwego, ale w jak najlepszym opakowaniu.

Kluczową rolę w sukcesie "Nędzników" pełni zaś nie tylko doskonała muzyka Claude-Michela Schónberga, ale wybitna podstawa literacka - powieść Wiktora Hugo. Jego romantyczna historia świetnie odnalazła się na scenicznych deskach. Oglądałem kilkanaście inscenizacji "Nędzników" zarówno na Broadwayu, jak i na West Endzie i zawsze inscenizatorzy chcieli opowiedzieć widzom... historię historyczną. Mamy tu i wątki melodramatyczne, i dążenie do wolności, i do poświęcania się. Gra się tu na moralnych wartościach, sprzedając je w sensacyjnym sosie. Kolejny składnik sukcesu, to sporo chóralnych wystąpień. Na barykadach obserwujemy zarówno ruchowe, jak i wokalne popisy. To musi robić wrażenie. Strukturę napięcia można zaś porównać z Szekspirowskimi dramatami. Słyszymy i widzimy brawurowe sceny w karczmie, by za chwilę przenieść widza w inne miejsce, i zmienić nastrój oraz scenografię.

Wiesław Godzić jest wykładowcą SWPS w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji