Szkoła uczuć
Trzeba wiele wysiłku, żeby Flauberta przerobić na Mniszkównę, ale Krzysztof Zaleski posiadł tę rzadką umiejętność. W jego adaptacji "Szkoły uczuć" cnota była cnotliwa, a nieprawość - nieprawa. Rozdzierająca muzyka potrafiła wycisnąć łzy nawet w chwilach, gdy bohaterowie rozmawiali o prozaicznym szyciu żakietu. Ich wyznania z trudem przedzierały się przez głośno pracujące smyczki. Sposób narracji przypominał filmy fantastyczno-naukowe, w których bohaterowie przemieszczają się z planety na planetę w mgnieniu oka. Tutaj, za sprawą montażu, błyskawicznych skoków z miejsca na miejsce dokonywał Fryderyk Moreau (Mariusz Sabiniewicz), często się przy tym przebierając. Jeśli chodzi o obiekt jego uczuć: panią Arnoux (Maria Pakulnis), nie dziwimy się, że była to miłość niespełniona. Sądząc z kłębów pary, które ją często otaczały na ekranie, musiała przebywać nieustannie w saunie, dokąd Fryderyk zajrzał tylko raz, akurat pod jej nieobecność. W tych samych oparach odbyła się również rewolucja lutowa. Trzeba powiedzieć, że łaźnia parowa jako symbol wiernie oddaje temperaturę francuskiej duszy, nie rozumiem tylko, dlaczego wszyscy przebywali w niej ubrani.