Artykuły

Trzy razy Evita

W cyklu "Goście Teatru Dra­matycznego" przez trzy wieczory występował w Warszawie Teatr Muzyczny z Chorzowa. Chorzo­wska scena istnieje od 1984 r. Ma własna orkiestrę, balet, zespól aktorski i widownię na 500 miejsc. Realizowane są tam prze­de wszystkim musicale i duże wi­dowiska muzyczne. Jedyny wyją­tek stanowi plastyczny spektakl Józefa Szajny "Ślady" (który też gościł w Warszawie).

Reżyser Marcel Kochańczyk sięgnął po musical wszech cza­sów, brodwayowski hit "Evita".

Spektakl jest historią aktorki, która w 1943 r. poznaje pułkow­nika Perona. Ta znajomość poma­ga aktorce w ugruntowaniu pozy­cji artystycznej. Ale od czego są wdzięki kobiece. Evita zostaje najpierw kochanką, a potem żoną pułkownika Perona. To jej jednak nie wystarcza. Chce zrobić karie­rę polityczną. Wydatnie pomaga jej w tym lud argentyński, który uwielbia swoją heroinę. Evita Pe­ron zostaje ministrem pracy. Szaleje za nią cała Argentyna. Zwa­riowała na jej punkcie Europa.

Apetyt Evity na władzę rośnie. Pragnie zostać vice prezydentem. Cóż z tego? Przychodzi choroba. Rak. W 1952 r. Evita pokazuje się publicznie po raz ostatni (na za­przysiężeniu prezydenckim swo­jego męża). Wkrótce umiera. Argentyna pogrąża się w wielkiej żałobie.

Właśnie od filmowych miga­wek z pogrzebu Evity Peron roz­poczyna się chorzowski spektakl.

Ponieważ obsada głównych ról męskich jest podwójna, a na­wet potrójna, zadałam sobie trud obejrzenia wszystkich trzech spektakli.

Wieczór pierwszy. Rolę Pero­na gra Jacenty Jędrusik. Aktor ma dość mocną posturę, świetny głos, poprawną dykcję (o co w chorzo­wskim spektaklu jest wcale nieła­two). Przykuwa uwagę jego łysi­na... Swoją rolę interpretuje poprawnie.

Krzysztof Respondek - mło­dy, przystojny blondyn, wcielił się jako pierwszy w postać Che Guevary. Wygląda jak młody, silny komandos. Kiedy zaczyna śpiewać, jest ciepły i liryczny. Może za bardzo romantyczny jak na rewolucjonistę. Tę interpretacje mimo wszystko zapamiętuje się.

Wieczór drugi. Zwrócę w nim uwagę na lud argentyński i po­nownie na dwóch męskich protagonistów. Pierwszego wieczoru ucharakteryzowany lud argentyń­ski odebrałam jako przedawko­wanie białego pudru. Niestety. Sprawa powtórzyła się w kolejnych podstawieniach. Lud argentyń­ski wygląda upiornie. Trupio-białe twarze z zielono-czarnymi ustami i niesamowicie podkreślonymi oczami. Czemu ma służyć ten manieryczny zabieg charakteryzatorski zupełnie nie wiem i nie ro­zumiem. Ogląda się go bardzo źle. W drugim wieczorze rolę Pero­na zagrał Andrzej Kowalczyk - aktor mający poważne kłopoty z dykcją. Głos niezły, ale co z tego, nawet w środku sali nie słyszało się słów śpiewanych przebojów. Znany i popularny rockmen Pa­weł Kukiz wcielił się w postać Che Guevary. Niestety bez powodzenia. Kukiz poczuł się królem estrady i z wielką nonszalancją, nie mając żadnego warsztatu aktorskiego zinterpretował tę rolę. Fatalna dykcja piosenkarza przyczyniła się do jego scenicznej klęski.

Wieczór trzeci. Peronem był ponownie Jacenty Jędrusik. Zaś honor męskiej obsady uratował Michał Bajor jako Che Guevara. Dojrzała interpretacja aktorska postaci. Świetny, niebanalnie brzmiący głos, przemyślany każ­dy sceniczny gest sprawiły, że in­terpretację Bajora można uznać za jego duże osiągnięcie artystyczne. Profesjonalizm stworzył autenty­czną kreację.

Na koniec chcę napisać o tytu­łowej bohaterce. Evita grana przez Marię Meyer była naprawdę wspaniała. M.Meyer jest po pro­stu gwiazdą. Jej filigranowa syl­wetka, sceniczna, niebanalna uro­da i rewelacyjny głos sprawiają, że wieczory z Evitą nie są stracone. Dreszcze przebiegają po ciele, kiedy śpiewa przebój nad przebo­je "Nie żegnaj mi Argentyno". To wielka, wspaniała kreacja. Pani Maria, zwana w zespole słodką Marysia, miała w Warszawie entuzjastyczne przyjęcie.

Na uwagę zasługuje jeszcze Ewa Grysko, ze świetnym gło­sem, jako kochanka Perona i Ar­tur Święs, nie wiadomo dlaczego ucharakteryzowany na Elvisa Presleya.

A tak w ogóle, to przedstawie­niu zabrakło dramaturgii. Spekta­kle stanowią kompilację odśpie­wanych szlagierów, przez które przebija się historia kobiety. Manieryczno-operowa interpretacja tekstów śpiewanych wywołuje śmiech na widowni. Trzem wie­czorom towarzyszyły poważne usterki techniczne, które bardzo zakłócały odbiór. Spolszczony przez Andrzeja Ozgę tekst zgrzyta dysonansowo z muzyką (niepo­trzebnie tłumacz zastosował "sma­czki" językowe o politycznym re­zonansie). I mimo że musical przeszedł triumfalnie od 1976 r. przez amerykańskie sceny, w Pol­sce zabrzmiał smutno i szaro.

W pamięci widza pozostanie niebanalna scenografia, kilka do­brych (aksamitno-taftowo-atłasowych) kostiumów i rewelacyjna muzyka Lloyda Webbera z pięk­nie brzmiącymi przebojami. Jest leż kilka udanych, urokliwych scen zbiorowych (np. pieśń ze świecami w wykonaniu dzieci).

Zapał zespołu, dwa, trzy dobre głosy i perfekcjonizm protagonistów to za mało, aby zadowolić wybredną Warszawę. Może przy­najmniej te występy utorują drogę znakomitej Marii Meyer na wię­ksze, bardziej profesjonalne pol­skie sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji