Artykuły

Para buch, koła w ruch

- Piosenka aktorska we Wrocławiu ma szczęście, że jest festiwalem i to zasłużonym. A w Polsce wszystko, co jest festiwalem, jeszcze da się sprzedać - mówi JERZY SATANOWSKI, kompozytor, kierownik artystyczny Sceny Muzycznej "Biała Lokomotywa" Teatru Na Woli w Warszawie.

Jeden z najbardziej znanych polskich kompozytorów filmowych i teatralnych, autor muzyki między innymi do "Magnata", serialu "Ekstradycja" i "Dnia świra". Z wykształcenia jest polonistą, ale życie poświęcił muzyce. Najnowsze efekty jego pracy będziemy mogli wkrótce podziwiać w drugiej części "Bożej podszewki".

Dokąd pędzi "Biała Lokomotywa"?

- W czasach, kiedy z Edwardem Stachurą napisałem tę piosenkę - "Biała Lokomotywa" była "smugą światła" w szarej codzienności PRL-u. i teraz jest "smugą światła" - czy to nie paradoks? Teraz jest kolorowo, wtedy było szaro. Dekoracja się zmieniła na lepsze, zawartość trochę na gorsze. Kultura, szczególnie ta wyższa, miała wtedy szalony oddźwięk, ludzie jej potrzebowali. Byt to okres szalonego rozkwitu tzw. piosenki artystycznej, która dzisiaj powoli zanika. Dlatego tę pracę u podstaw trzeba znowu zaczynać i oby to nie był bój nasz ostatni. Wykonawcy piosenki artystycznej to z reguły wrażliwcy, którym trzeba stworzyć warunki, by mogli się rozwijać. Temu celowi ma służyć Scena Muzyczna Teatru Na Woli i "Biała Lokomotywa".

Mówi Pan, że to bidole, a nie idole?

- No tak, bo idoli napędza specjalnie rozkręcona w tym celu machina...

Rozpędził Pan co najmniej kilka lokomotyw: konkurs piosenki im. Agnieszki Osieckiej, wrocławski Festiwal Piosenki Aktorskiej, konkurs "Śpiewajmy poezję" w Olsztynie. Do każdej wsiada ktoś młody, utalentowany i... pędzi z Panem dalej?

- Niczego sam nie rozpędziłem. To grupa upartych ludzi, którzy w tym kierunku działają i funkcjonują na zasadzie naczyń połączonych. Jestem jednym z nich. Stało się już regułą, że wspomniane festiwale, a dorzucić do tej listy koniecznie trzeba krakowski festiwal piosenki studenckiej, nie tylko ściągają gotowe rzeczy i urządzają konkurs, ale kreują własne produkcje. Tak powstała choćby "Ulica Szarlatanów" - spektakl oparty na liryce i tekstach kabaretowych Gałczyńskiego, przedsięwzięcie, którego lokomotywą jest Zbigniew Zamachowski, a "wagonikami" szóstka młodych, ale bardzo dojrzałych i wiele umiejących osób - laureatów Olsztyńskich Spotkań Zamkowych "Śpiewajmy poezję": Magda Kumorek, Magdalena Piotrowska, Margita Ślizowska, Dorota Osińska, Mariusz Drężek i Sambor Dudziński. To jeden z przykładów zadbania o "swoich" i stworzenie im możliwości występowania. Oderwani od tego - po drodze zginą.

"Biała Lokomotywa" w Teatrze Na Woli to dla Pana chyba wyspy szczęśliwe?

- Umiarkowanie, bo żeby były to w pełni wyspy szczęśliwe, trzeba by zakotwiczyć przy

nich wszystkich tych ludzi, o których myślałem powołując tę scenę. A to jest długa droga,

w dodatku bez pieniędzy z zewnątrz będzie ją trudno odbyć. Atmosfera jest tu cudowna i wszyscy są pełni zrozumienia, ale to jest teatr, który musi się sam utrzymać. Oczywiście dyrekcja robi, co może, i zdobywa pieniądze na kolejne produkcje, ale spektakle trzeba utrzymać ze sprzedaży biletów. Jeżeli publiczność ich nie kupi, to wykonawcom będę musiał zapłacić z własnej kieszeni albo obciążyć tym teatr. To podleganie prawu komercji jest dla mnie i nowe, i krępujące.

Mekką piosenki artystycznej była zawsze Francja?

- To jest nurt, który ma bogatą tradycję, ale nie amerykańską.

We Francji artystyczna piosenka jest obecna w lokalach...

- To prawda. U nas to umarło, bo trochę umarło i życie towarzyskie. W Warszawie nie znam lokalu o takim profilu, więcej widzę dyskotek. Rozmawiałem niedawno z perkusistą, Leszkiem Łuczakiem, który stworzył klub Blue Note w piwnicach Zamku w Poznaniu. To fanatyk wysublimowanego jazzu, ale raz w tygodniu robi dyskotekę i z tego utrzymuje scenę, i u nas bywało, że piosenka artystyczna stawała się szlagierem.

Dziś się to nie zdarza...

- Był taki okres, kiedy piosenka artystyczna była powszechnie znana i ludzie te piosenki kochali. Piosenki z Kabaretu Starszych Panów, pierwsze dwa-trzy festiwale opolskie. Nagrody dostawali wtedy Ewa Demarczyk, Jonasz Kofta, Marek Grechuta... Były miejsca, w których piosenka artystyczna kwitła, jak Piwnica pod Baranami, Stodoła... Dziś szlagierem staje się to, co jest mocno promowane. O sukcesie decyduje, czy towar jest dobrze sprzedany, a nie jego faktyczna artystyczna wartość. Ale są szlachetne wyjątki - Anna Maria Jopek, Grzegorz Turnau, Raz Dwa Trzy (i to nie koniec listy) - łączą sukces komercyjny z wysoką jakością, tylko nie wiem, czy to pozostałość z dawnych czasów, czy kierunek na przyszłość?

Wrocławski Festiwal Piosenki Aktorskiej stale jest na tzw. topie?

- Piosenka aktorska we Wrocławiu ma szczęście, że jest festiwalem i to zasłużonym. A w Polsce wszystko, co jest festiwalem, jeszcze da się sprzedać. Codzienność tego, co robimy, jest znacznie trudniejsza.

Może więc przyczyną jest głównie niewiedza, a nie niechęć?

- Mówi Pani o niewiedzy... To prawda. Tu nie ma wideoklipów, teledysków, szerokiej reklamy. Ale obserwuję publiczność na spektaklach i koncertach z wyższej półki, i wtedy odzyskuję nadzieję i myślę, że jednak warto.

Co robi Pan dla siebie?

- Tak dużo pracuję, że nie mam kiedy zarabiać pieniędzy.

Jak to? Jest Pan autorem muzyki do wielu filmów, do spektakli teatralnych i telewizyjnych, i nie dorobił się Pan jeszcze tyle, żeby teraz móc odcinać kupony?

- Jeszcze nie i już chyba nie. Film przestał być źródłem utrzymania (robię średnio jeden w roku), zwłaszcza że w Polsce dziwnym sposobem nie można ściągnąć tantiem z filmów. Kino więc nie. Trochę lepiej telewizja. Niedawno robiłem kilkuodcinkowy film pt. "Defekt" - kryminał, ale artystyczny, z Fronczewskim i Cielecką w rolach głównych. Potem były kolejne odcinki "Bożej podszewki" - to duża praca, musiałem się nad nią skupić dłużej. Teatry? Lepiej nie mówić o pieniądzach dla kompozytora, ale za to jest to duża przyjemność. Jeżeli zrobię dwie-trzy muzyki w sezonie, to dla mnie ogromne święto, a ja sobie przypominam lata, kiedy robiłem 14-15.

Różnorodność, wielorakość muzyki - co w niej dominuje?

- Trudno znaleźć jakiś kierunek przewodni. Pod powierzchniowym lukrem egzystuje na świecie ogromna ilość wspaniałej muzyki; ludzie tworzą niezwykle piękne rzeczy i życia by nie starczyło na wysłuchanie tego wszystkiego. A to jakiś folklor z Norwegii, to jakaś grupa z Afryki, kompozytorzy w rodzaju Arvo Pärta czy Góreckiego, współczesny jazz - to muzyka często wymagająca i trudna, ale nie tylko dla wtajemniczonych. Świadczy o tym sukces Góreckiego w Anglii, gdzie płytę z jego III Symfonią sprzedano w ilościach zbliżonych do muzyki rozrywkowej. No nie, jak Beatlesów, ale... W Polsce też są kompozytorzy tworzący rzeczy piękne - tylko jak ma ją słuchacz znaleźć, skoro nie jest promowana? Zapytałem pewnego kompozytora, jazzmana z Krakowa, kiedy wyda następną płytę. Odpowiedział: - Jak rozdam poprzednią.

Na zdjęciu: Jerzy Satanowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji