Artykuły

"Makbetowi" nie pomogły ani kamery, ani gadżety

"Tragedia Makbeta" w reż. Redbada Klijnstry w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Łukasz Maciejewski w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Nowa premiera "Makbeta" to rozczarowanie. Sztuka Szekspira w Słowackim jest mało czytelna.

"Makbet" ma liczbę mnogą. Ilość inscenizacji dramatu Szekspira w ostatniej dekadzie na polskich scenach to temat na osobną, socjologiczną rozprawę. Na pewno "Makbet" jest pojemny. Poza kwestiami oczywistymi - dwie wspaniałe role aktorskie, klasa zapisu literackiego - sztuka Szekspira idealnie pasuje do naszych czasów. Walka o władzę, perwersja, szukanie winy, problem bez-dzietności, namiętność, choroba - to tematy stale pojawiające się w mediach i w życiu.

W "Makbecie" doszukujemy się sytuacji granicznych, uniwersalnych, ale i aktualizującego kontekstu, doraźności. Sztuka Szekspira jest zatem wystawiana bardzo często, ale - co równie ciekawe - rzadko z sukcesem. W ostatnich latach, tylko w Krakowie, z "Makbetem" przegrał zarówno Andrzej Wajda (w Starym Teatrze) - infantylnie usiłując zestawiać szekspirowską intrygę z wojną w Iraku, oraz Waldemar Śmigasiewicz (w Bagateli) - dla którego "Makbet" najwyraźniej wydawał się idealnym materiałem na teatralną telenowelę. Najnowsza próba adaptacji "Makbeta" w Teatrze im. Słowackiego w reżyserii Redbada Klijnstry jest znacznie ambitniejsza, ale równie nieudana.

Czasy są złe, ludzie podli, zepsuci, brzydcy i nikczemni. Wszyscy, nie tylko Makbet i jego żona. Główna teza spektaklu Klijnstry nie zachwyca oryginalnością. Podobnie jak forma przedstawienia, która w założeniu miała być zapewne unikatowa i oryginalna, w efekcie jest wtórna i mało czytelna. Nazbyt ewidentne plastyczne inspiracje teatrem Warlikowskiego; natrętne, refrenowe wideorejestracje; nieładne kostiumy osadzone w bezczasie; ścieżka dźwiękowa wzbogacana o szlagiery i podbijające rytm, miarowe uderzenia w bębny - wszystkie te zabiegi są efekciarskie, co dodatkowo wzmacniają kabaretowe mikrobenefisy, w rodzaju improwizacji Odźwiernego - Mariana Dziędziela, aktorsko znakomitej, ale kompletnie wyabstrahowanej z konwencji spektaklu.

Nieprzekonujące wydały mi się również próby reinterpretacji postaci Malcolma (Grzegorz Mielczarek) i Macduffa (Tomasz Wysocki). Ambiwalencja w portrecie psychologicznym bohaterów, wypada nie tyle przewrotnie, co żałośnie. Popisowa scena rozmowy Malcolma i Macduffa zamiast budzić przerażenie, zamienia się w autoparodię. Na tak wymęczonym, intelektualnie wątpliwym, formalnie co najmniej dyskusyjnym tle, z tym większą uwagą czeka się na monologi Radka Krzyżowskiego w roli tytułowej. Krzyżowski gra Makbeta w gorączce. Kogoś, kto podejmuje mroczne, pochopne decyzje, ponieważ nie potrafi się skupić. Nie rozważa, nie myśli. Działa impulsywnie: szybko, filmowo. Cały czas pod ostrzałem kamer wideo, mikrofonów, spojrzeń. To Makbet stałego rozmontowywania starych struktur i budowania na ich miejsce nowych, ciągłego rozpoczynania od nowa, traktowania życia jako brudnopisu. Makbet Krzyżowskiego jest spocony, roznamiętniony, nieprzygotowany - do władzy i życia.

To nowy Makbet: destrukcyjny, samobójczy, działający w pojedynkę, również dlatego, że z niezrozumiałych powodów i bynajmniej nie z winy Dominiki

Bednarczyk, postać Lady Makbet została w przedstawieniu Klijnstry pozbawiona jakiejkolwiek siły. W przebiegu spektaklu nie ma znaczenia, prawie nie istnieje. Pomysł ekscentryczny i pozbawiony sensu. Tym bardziej, że właściwie w jedynej scenie, w której pozwolono Bednarczyk zagrać cokolwiek, jest wspaniała. Chodzi o somnabuliczny lament morderczyni, która śniąc, spowiada się z grzechów przekraczających miarę jej zepsucia. Dotychczas monolog Lady Makbet wygłaszany był z reguły z ekstatycznym napięciem, często wykrzyczany w histerii. W spektaklu Klijnstry Dominika Bednarczyk mówi szeptem. Jest naiwna, jest niewinna. To Ofelia, która przyjęła maskę Gertrudy. W cienkiej koszulce boi się nocy. Trzyma w dłoniach światło, które z wolna gaśnie. Wtedy sama zgaśnie... Wstrząsająca scena ciszy z udziałem Lady Makbet jest najpiękniejszym fragmentem tego rozkrzyczanego, niefrasobliwego i gadżeciarskiego przedstawienia.

Cenię ryzyko w teatrze. Nawet jeżeli eksperyment zdradza jedynie chęć ekscesu, wolę popis od akademickich wypracowań na zadany temat. Również w "Tragedii Makbeta" w reżyserii Redbada Klijnstry doceniam próbę zmierzenia się z tekstem, który przewałkowano już setki razy. Jeżeli zatem ostateczny efekt jest rozczarowaniem, w niczym nie umniejsza to szacunku dla wysiłku podjętego przez zespół. Pomyłki mają znaczenie. Czasami trzeba przegrać, żeby wygrać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji