Artykuły

Dziennik krytyka

O "Pastorałce"

"Pastorałka" Leona Schillera w warszawskim Teatrze Współczesnym. Sztuka kantyczkowa, jak wiemy, "herodowa". Sporo tu świętości naiwnej, trochę grubego - dobrego - żartu. Ale obrazy stworzone przez reżysera spektaklu, Jana Englerta, i scenografkę, Ewę Starowieyską, mają za wiele stylów. Jest tu coś z malarstwa Quattrocenta, i z kościelnej rzeźby w drzewie polichromowanej, i oczywiście, ale chyba, dopiero w dalszym rzędzie, nasza szopka ludowa, zwłaszcza kiedy na scenie mniej nieba, więcej ziemi. Tyleż stylów w wizerunkach postaci, w ich charakterze i nawet grze.

Nie znając dość dobrze folkloru, nie znając też źródeł, ich historycznego zróżnicowania, ich pierwotnego smaku, nie potrafię do tego odnieść dzieła Schillera (muzyka Schillera i Jana Maklakiewicza). Oglądałem je i słuchałem jak przeciętny, nieprzygotowany widz. Nie najlepiej mi się odbierało! Może trzeba na "Pastorałkę" iść w Boże Narodzenie, jak słucha się kolęd? Zresztą premierę planowano na Święta. Nie odbyła się ze względu na ówczesne ograniczenia stanu wojennego. Opóźnienie nie wyszło jej na dobre.

Nasuwa się zresztą pytanie szersze: co i jak wskrzeszać ze staroci? Nie mówię o starociach artystycznych, bo to odrębna sprawa, ale o dziełach kultury, tu konkretnie kultury ludowej, obyczajów już prawie martwych, muzealnych, "świątkowych". Jak to ożywiać, aktualizować? Trzeba przecież, aby odbiorca obcował nie tylko z eksponatem historycznym, lecz żeby się otworzył na dzieło. Chodzi o poruszenie w nim strun dzisiejszych, o nadanie dzieła na takiej długości fal, na jakiej wszystko wokół siebie odbieramy. Taki moment, jeśli chodzi o omawiane przedstawienie, zdarzył się dla mnie tylko raz, pod koniec, kiedy zabrzmiała głośna, dramatyczna, rozpaczliwa, chciałoby się powiedzieć "dyskotekowa" pieśń w wykonaniu dwóch parobków i anielic (jedną z nich była Stanisława Celińska, nie wiedziałem, że ma tak dobry głos i że potrafi być - ona właśnie, w stylu - chłopsko-anielska).

NAD BRYLLEM

Zaczęło się od "Pastorałki". Bo oto czytam kolejną rzecz "plebejską", ostatni tomik wierszy Ernesta Brylla "Sadza" (Czytelnik). Lecz jakże aktualną! Czytam i niemal słyszę zdyszany głos autora. Pisane było to na gorąco, sądząc z zaznaczonych w książce miejsc i dat powstawania utworów: Katowice, Warszawa, znowu Katowice, i znowu Warszawa, i tak dalej - między wrześniem 1978 a wrześniem 1980.

Bryll jest jednym z moich najbardziej ulubionych poetów ludowych.- Ludowych, oczywiście, w bardzo szerokim znaczeniu. Nie pisze o wsi, przynajmniej w utworach, które znam. Pisze o mieście. Sięga wprawdzie do tradycji wiejskiej, do pamięci wsi, jak choćby w sztuce "Na szkle malowane", ale lepiej się czuje w opowieści o Warszawie, o warszawskich Zaduszkach jak w "Rzeczy listopadowej". i Jego utwory to poetyckie, często bardzo osobiste kroniki naszego życia powszedniego, zwłaszcza wiejsko-miejskiego, gdzie jest pomieszana tradycja chłopa i mieszczucha, gdzie wiejska obyczajowość, wiejski sposób czucia i myślenia zostały przeniesione do miasta. Ten rejon najchętniej penetruje Bryll. Sam zresztą do niego należy. "Klonie mój rodzinny, dawno już wycięty", powiada w jednym z wierszy "Sadzy", i dalej: Do kogo powrócę, gdzie poszukam cienia, Kiedy czas nadejdzie, żeby się położyć (...)

Albo w innym wierszu:

Czasem jeszcze brzęknie w niepamięci

Śpiew kosy...

Ojciec podcinał nią trawę.

Czasem przez płuc ściśnięcie czuję

sianokosy.

Ale ojciec odchodzi. Widać inną sprawę. Ma tam za rzeką życia.

Ludowość Brylla nie jest "ludowa". Nie naśladowcza, nawet nie stylizowana i dramatyzowana jak u Wyspiańskiego (do tego porównania upoważnia mnie wspomniana "Rzecz listopadowa", jedno z dzisiejszych naszych "Wesel"). Ludowość Brylla polega na tym, o czym kiedyś pisał wybitny nasz stylistyk, Kazimierz Budzyk: że literatura prawdziwie ludowa oddaje nie tyle - upraszczam" z konieczności - sposób mówienia ludu, co myślenia.

Najpierw w zbiorku "Sadza" - nie w sensie chronologii zamieszczonych utworów, lecz w sensie dziejów sztuki autora - są, cytowane już, opowieści o wygnaniu człowieka ze wsi do miasta. Ciekawie zresztą wygląda znów z tej perspektywy miasto, nie wieś. Ale jeszcze w swoim pierwszym poetyckim zbiorku, "Wigiliach wariata" z 1958, Bryll pisał:

Byłby stukot lipowego drzewa

powolna łódka kołyski...

ale beton to niedobra chropawość,

ale baton podziemny chłód.

Już w tamtych wierszach wieś była wciąż obecna w mieście. Łóżka zaściełały twarde od krochmalu prześcieradła, nad piecem wschodziło słońce, krzesła podpełzały do człowieka "łasząc się jak zwierzęta". W tamtym tomiku wreszcie - bardzo jeszcze "poetyckim", bardzo oratorskim - pełno przeróżnych przedmiotów. Są one nawet w tytułach: "Ballada o kluczu", "Ballada o piecu".

W ostatnich wierszach świat Brylla jeszcze bardziej się ukonkretnił i dawno znikły oracje. Na świat ten składa się materialna rzeczywistość, widzialna i słyszalna, historyczna, chwytana tu i teraz. Wspomniany prof. Budzyk pisał, że chłopu brak umiejętności abstrahowania, on nie powie: "poszedłem", "zobaczyłem", "powiedziałem, że...", lecz: "idę", "widzę", "powiadam..." - tu zostają zacytowane wypowiedziane słowa (przytoczyłem rozumowanie uczonego, nie jego przykłady). Coś z tego jest w wierszach Brylla, nawet w tak niby abstrakcyjnych jak ten:

Po co mnie, Boże, w ręce brałeś,

Żeby ulepić z grząskiej gliny

Coś, co by było ścisłe, stałe,

A nie jak kawał plasteliny.

Cóż, nawet się nie ulepiłem

W karykaturę twoją Panie,

Choć bożych palców się czepiłem

I ślad mój na nich pozostanie.

Najwięcej w zbiorku obrazów codziennego, trywialnego bytu. Sen utrudzonych mieszkańców bloku; poranny bieg do tramwaju, gdzie "ci, co ostatni, co byli spóźnieni, wieli na wietrze skrzydły ortalionowemi"; wędrówka po południu do domu. Charakterystyczna jest owa "budzykowska" pedanteria poety: pierwszy wiersz o nocnym wypoczynku, drugi o biegu do pracy, trzeci o powrocie. Ale to tylko jedna strona obrazu codzienności. Bo raptem często naturalistyczny, czasem wręcz sarkastyczny wizerunek ulega - widzieliśmy - swoistej heroizacji. Wiersz, w którym mowa o ortalionowych skrzydłach, nie poprzestaje zresztą na nich, bo jest tam jeszcze "siła husarii", a tytuł brzmi: "Szarża". W następnym zaś wierszu motyw husarii pełni już rolę wiodącą:

Jada husarze od pracy z połamanymi

skrzydłami

Które jak garb ogromny skrywają pod

płaszczami

Spoconymi palcami trzymają teczki kurczowo,

Jakby w nich trwały zwinięte sławne

chorągwie bojowe.

Nawet owa - cokolwiek niby ni przypiął, ni przyłatał - heroizacja codzienności jest plebejską. Wystarczy sobie przypomnieć podobne płótna malarzy "naiwnych", gdzie do odmalowanego świata realnego nie pasują równie realne elementy religijne czy "myśli" przedstawionych postaci.

Najciekawszy w wierszach Brylla jest jednak ich wątek autobiograficzny. Oto choćby "W Parku Kultury na Powiślu":

Czy to jest drzewo, które posadziłem?

Tu gdzie się miał otworzyć blask zieleni

czystej (...)

Popatrzysz z góry - wszystko jest zielone,

Ale ja nisko, ścieżką skudloną przełażę

Przez schody pokruszone, resztki estrad

nieme,

Krzaki pełne butelek;

Jaką to zarazę.

Przeniosłem na te drzewa, gdym je

wciskał w ziemię?

Albo w "Szkicu do pieśni masowej":

Więc śpiewajcie młodzi nasze pieśni

Patrzcie na nas wyblakłych odświętnych

I niech wam się czasem w nocy nie śni

To co było nam z życia odjęte

Pod koniec tomiku gorzki ton autobiograficzny uspokaja się. W "Portrecie własnym" jest mowa już o czasie, kiedy w lustro będzie można popatrzeć bez wstydu, twarz swoją obejrzeć, "jak ją inni widzą", i twarz innych - "nareszcie prawdziwą". A ostatni wiersz zbiorku - jeden z najmocniejszych i jeden z najpiękniejszych, który się zaczyna: "O nie. Tak być nie może, jak zawsze bywało" - kończy się następująco:

(...) Do pełzania już nie ma powrotu,

I my musimy lecieć, choć tak bardzo bolą

Skrzydła, chociaż przed nami ciemność

i zmęczenie.

Bo inaczej nam pełzać nawet nie pozwolą,

A nasza mowa zmieni się w milczenie.

Nie lubię pisywać o poezji. Jak przełożyć bowiem na język krytyczny to, co z otaczającej mnie i poetę rzeczywistości, rzeczywistości naszej, zostało przez niego porwane i przekute w formę tak apodyktyczną, że stanowi ona już nie tylko o kształcie, ale i treści rzeczywistości, którą kiedyś znałem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji