Artykuły

Cienie życia

- Obraz najbiedniejszych, południowych stanów USA pokrywa się z tym, co widzimy za oknem na ul. Jaracza - reżyser MARIUSZ GRZEGORZEK o premierze "Blasku życia" w łódzkim Teatrze im. Jaracza (19 marca).

Leszek Karczewski: Na okładce angielskiego wydania "Blasku życia" znalazłem sugestie do katalogu bibliotecznego: południowe stany USA - dzieci prostytutek - dorastające dziewczyny - uciekające nastolatki - morderstwo. Tak by Pan sklasyfikował tę sztukę?

Mariusz Grzegorzek [na zdjęciu]: Jako bibliotekarz? Nie wiem. Ale na festiwalu filmowym przyznałbym jej nagrodę jury ekumenicznego. Na pierwszy rzut oka epatuje obrazami, którymi współczesny teatr lubi siebie i nas karmić. Mamy drastyczność, wulgaryzmy, doły społeczne, nihilizm. Ale w istocie ta sztuka dotyka problemu braku życiowego azymutu, moralności, zaniku skali wartości, braku Boga. Tytuł "The Glory of Living" - nawet w wolnym tłumaczeniu: "Blask życia" - trafnie oddaje istotę tekstu. To przewrotny tytuł sztuki o ludziach, którzy mogliby świecić wewnętrznym blaskiem. Rebecca Gilman jest wyrafinowaną autorką. Nie ma nic wspólnego z nowym brutalizmem. Z mądrym dystansem pokazuje świat, który ją przeraża.

Czy zatem rezygnuje ze społecznego kontekstu sztuki?

- Generalnie nie lubię tych wezwań narodu: zróbcie "teatr - o nas - teraz". Tu stała się rzecz zaskakująca. Obraz najbiedniejszych, południowych stanów USA pokrywa się z tym, co widzimy właśnie za oknem na ul. Jaracza. Ludzie nie mają pracy, kasy, perspektyw. Nie mają sobie nawzajem nic do zaoferowania, poza zaspokojeniem najprostszych instynktów, co rodzi apatię, prostytucję, niechciane ciąże z przypadkowymi partnerami... Ale w miarę, jak sztuka rozwija się i uspokaja, coraz celniej dotyka problemu duchowości i wiary.

Bohaterowie - Lisa i Clint - przypominają parę z "Urodzonych morderców", przypominają Bonnie i Clyde'a...

- To para straceńców, którzy postanawiają ofiarować sobie miłość. Jest to z jednej strony uczucie toksyczne, wyniszczające, a z drugiej - substytut domu, bezpieczeństwa, bliskości. To miłość na skalę możliwości bohaterów. Ale Gilman wychodzi poza schemat, którego sam się boję, kiedy widzę w teatrze afisze opatrzone czerwonym prostokącikiem "Tylko dla dorosłych". Prymitywne, brutalne i obsceniczne sztuki wciągają nas w rynsztok, byśmy zyskali krzepiące poczucie, że jesteśmy lepsi od ich postaci, bo sami aż tak nie klniemy. W wypadku "Blasku życia", nawet my, realizatorzy, wymiękamy. Bo w istocie Lisa i Clint nie tylko są tacy sami jak "ja", ale może nawet lepsi... To jest wolta autorki, piszącej o dobrych ludziach, którzy nie widzą o tym, że są dobrzy, i robią złe rzeczy.

Czy aktorzy też wymiękają?

- Na początku pracy poważnie założyliśmy, że będą musieli odnaleźć w sobie emocjonalne rozedrganie i mroczny rysunek postaci. Odważnie na to przystali. Praca Małgorzaty Buczkowskiej i Ireneusza Czopa satysfakcjonuje mnie w najwyższym stopniu. Są wybitnie utalentowani.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji