Artykuły

Dziewięć przykazań Adama Kiliana

- Smutno mi, że w dzisiejszym teatrze nie odnajduję dyscypliny stylów. Króluje turpizm albo spłaszczony naturalizm. Od przed wojny mam zakodowane, że konwencja jest istotą teatru - mówi scenograf ADAM KILIAN.

W 1999 r. otrzymał Pan nagrodę "Koryfeusza scenografii polskiej", przyznaną przez Centrum Scenografii Polskiej. Jak się Pan czuje w tej roli?

- Według encyklopedii koryfeusz to przodownik chóru w starożytnym teatrze greckim lub osoba o wielkim dorobku artystycznym. Cieszy mnie piękna statuetka (replika starożytnej rzeźby), ale nie wiem, czy na nią zasłużyłem.

Jest Pan autorem scenografii do ponad 300 spektakli. Czy zaobserwował Pan jakieś mody?

- We wczesnej młodości bywałem na premierach w Teatrze Wielkim we Lwowie, m.in. widziałem prapremierę "Dziadów". Podziwiałem wspaniałe dekoracje Pronaszki i Daszewskiego. Już wtedy zdawałem sobie sprawę, że w scenografii Pronaszki widoczne są tendencje kubistyczne, a w znakomitej "Zemście" Daszewskiego, którą doskonale pamiętam, groteska i konstruktywizm.

Smutno mi, że w dzisiejszym teatrze nie odnajduję dyscypliny stylów. Króluje turpizm albo spłaszczony naturalizm. Od przed wojny mam zakodowane, że konwencja jest istotą teatru. Moja 8-letnia wnuczka Zosia mawia, że teatr jest na niby. Rzeczywiście. Ale nie oznacza to, że teatr nie wypowiada prawdy artystycznej.

Czy w Pana karierze były jakieś wyzwania ?

- Jeśli słyszę o wyzwaniach, to przypomina mi się napisany przed kilkudziesięciu laty mini manifest - dziewięć przykazań. Po pierwsze: być nowoczesnym, tzn. starać się w miarę swoich możliwości dokonywać w dziedzinie plastyki wynalazków choćby najskromniejszych. Wynalazki powinny być adekwatne do dzieła dramaturga. W Teatrze Powszechnym w Warszawie w 1974 r. zaprojektowałem scenografię do "Wesela" Wyspiańskiego w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Zaproponowałem wykorzystanie klasycznej szopki krakowskiej. Została zrealizowana 20-krotnie większa szopka z piętrzącymi się kopułami i wieżyczkami Krakowa z centralnie zainstalowaną obrotówką. Hanuszkiewicz wspaniale wykorzystał możliwości sceny obrotowej. Natomiast pół roku wcześniej w Teatrze Współczesnym w Szczecinie "Wesele" wyreżyserował Józef Gruda, którego namówiłem, by osoby dramatu były dosłownie zapożyczone od Matejki - twórcy naszej, polskiej wyobraźni. Na ogromny ekran zostały wyświetlone postacie z obrazów Matejki.

Po drugie: czerpać z wartości sztuki ludowej, sztuki dziecka, sztuki naiwnej i sztuki rodzajowej. Ponad pół wieku temu, razem z reżyserem Janem Wilkowskim zrealizowaliśmy sztukę "O Zwyrtale Muzykancie, czyli jak się stary góral dostał do nieba" wg Kazimierza Przerwy Tetmajera. Byliśmy zafascynowani góralskim folklorem. W "Balladynie" Słowackiego wykorzystałem naiwne widzenie świata Nikifora.

Po trzecie: bawić się formą, treścią z całą powagą dziecka. Bo cokolwiek dziecko robi, to robi na serio.

Po czwarte: pracować w różnych dyscyplinach plastycznych, w różnym materiale - ochrona przed manierą. Projektując filmy animowane, pracując w teatrze lalkowym, dramatycznym i operowym korzystałem z różnych doświadczeń i zmieniałem "glebę", bo czasami dawało pozytywne wyniki, choć nigdy nie byłem z nich zadowolony.

Po piąte: stosować groteskę, jako wyraz dowcipu i humoru, ale też jako wyraz dramatu i tragedii. Ten punkt jest wciąż dla mnie obowiązujący. We wszystkich dramatach Szekspira jest szczypta humoru, l w "Hamlecie", i w "Makbecie", a nawet przerażający, czarny humor jest w "Tytusie Andronikusie". Ten rodzaj ludowego humoru, czasami przekorny, zaostrza apetyt widza.

Po szóste: posiąść magię oddziaływania na odbiorcę bez względu na smak artystyczny. Przykładem twórczość Charlie Chaplina, jednocześnie dla koneserów i maluczkich.

Po siódme: nie ulegać modzie, ale ją wyprzedzać. Starałem się jej nie ulegać, choć potęga mody jest niewiarygodna. Dlatego czasami się buntowałem. Z kolei wyprzedzać ją nie jest takie proste, bo trzeba - jak w punkcie pierwszym - wynaleźć rzecz choćby najskromniejszą. Dziś w teatrze jest modne, że akcja, mimo że dzieje się w XI w., ale na scenie jest amerykański żołnierz, bo obowiązuje "tu i teraz". Ten trick widziałem już jako 6-latek, gdy "Hamleta" grano we frakach!

Po ósme: radość życia wystrugać nawet z patyka. Jestem niepoprawnym optymistą. Dla mnie przykładem konstruktywnego optymizmu jest wspaniały, kontrowersyjny film Roberta Benigniego "Życie jest piękne".

Po dziewiąte: zacząć od nowa, zostać drugie życie w tej samej klasie, poprawić błędy i namalować "Sąd Ostateczny". Zapożyczyłem to z wiersza Tuwima, ale dodałem o namalowaniu "Sądu Ostatecznego".

Czy miał Pan sytuacje, że ze względów technicznych nie udało się urzeczywistnić jakiś wizji?

- Fascynuje mnie, a dodam, że dość aktywnie działam w międzynarodowej organizacji techników, scenografów i architektów, siła techniki. Jej powiązanie ze sztuką jest nierozerwalne. Przykładów może być setka, wymienię tylko most podwieszany w Milau czy średniowieczny gotyk.

Pamiętam, gdy jako dziecko miałem pretensje, że w balecie tancerze niezbyt wysoko podskakują i spadają niemal w to samo miejsce. Po latach, w filmie Zygmunta Rybczyńskiego zobaczyłem parę tańczącą pod kopułą katedry w Rheims. Wówczas mnie to zachwyciło. Dziś, za sprawą reklamy telewizyjnej, nastąpiła dewaluacja pomysłów. Technika nie powinna mordować sztuki, ale zazębiać się z nią, uskrzydlać!

A wracając do pytania - zawsze chciałem, by mur można było przebić głową czy przezwyciężyć siłę ciążenia. Niestety, zawsze musiałem przyznać rację Newtonowi. Niemniej same poszukiwania cieszyły. Omijanie przeszkód zmuszało do uproszczeń, bo przecież teatr jest na niby.

Dziękuję za rozmowę.

Na zdjęciu: "Pastorałka" Leona Schillera, reż. Jarosław Kilian, scen. Adam Kilian, Teatr Polski, Warszawa 1996 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji