Artykuły

Mam w sobie jakieś takie ADHD

- Decyzja o odejściu z teatru była najlepszą zawodową decyzją, jaką do tej pory podjąłem. Ale wrócę do teatru w przyszłym roku. W planach jest spektakl z Agatą Dudą-Gracz - mówi aktor WOJCIECH MECWALDOWSKI.

Z Wojciechem Mecwaldowskim, gwiazdą serialu "Usta usta", o tym, dlaczego odszedł z teatru, co robi, by aktorsko się "nie przegrać", i kiedy zacznie kręcić film z gwiazdami porno - rozmawia Tomasz Wysocki:

Tomasz Wysocki: Wtedy się nie znaliśmy, kiedy statystowaliśmy w ekranizacji "Anny Kareniny", zdjęcia kręcono między innymi na Dworcu Świebodzkim. Który to był rok?

Wojciech Mecwaldowski: To było bardzo dawno, rok 1999. Nawet nie byłem jeszcze w szkole teatralnej.

Byliśmy w oddziale żołnierzy rosyjskich, których rodziny żegnały przed wyjazdem na front. Drugi reżyser dał tylko parę wskazówek. Po prostu smutni żołnierze mają żegnać się z bliskimi, przytulać. Ale ty poszedłeś na całość. Ze swoją partnerką zagraliście scenę namiętnego pocałunku.

- Można powiedzieć, że staraliśmy się jak najwierniej odtworzyć pożegnanie żołnierzy ze swoimi kobietami. To była piękna dziewczyna. Jej chłopak machał z okna do innej kobiety, niby jego żony.

Wtedy wydawało mi się, że operatorowi ta scena się spodobała, przy kolejnych dublach kamera była na Was skoncentrowana.

- Teraz już wiem, że czasem wydaje się aktorowi, że kamera go "łapie", ale jak jest w rzeczywistości, widać dopiero na ekranie. Patrz, całkiem dobrze zaczynaliśmy, międzynarodowa produkcja, angielski serial.

Według mnie to początek metody, według której wybierałeś potem role. Często zdarza się, że Twój bohater ma do czynienia z piękną kobietą w namiętnej scenie.

- Przede wszystkim wybieram takie propozycje, które mnie interesują ze względu na reżysera, scenariusz i to, co ja mam do zrobienia, a że często są takie sceny z kobietami, to mogę powiedzieć, że bardzo mnie to cieszy.

Chociaż w filmie Andrzeja Saramonowicza "Jak się pozbyć cellulitu", w którym teraz grałem, miałem sporo scen ze wspaniałymi aktorkami, które są pięknymi kobietami. Ale nie są to tak namiętne sceny, o jakich myślisz. Natomiast w filmie "Wojna żeńsko-męska" Łukasza Palkowskiego, gdzie główną rolę gra (rewelacyjnie) Sonia Bohosiewicz, gram geja, zatem scen miłosnych z kobietami nie mam.

O czym są te historie?

- Film Saramonowicza to czarna komedia, gram w nim potentata mięsnego Krystiana Parzyszka. To opowieść o kobietach i mężczyznach, w której jak na dłoni widać, jak niepojęte i głupie rzeczy robią czasem faceci. Drugi film, "Wojna żeńsko męska", to komedia. Mój bohater Pe przechodzi lekki kryzys, nie może znaleźć miłości, a zarazem chciałbym trochę pofruwać. Woli się lansować, niż skupiać się na swoim życiu.

We Wrocławiu ludzie mogą cię pamiętać ze świetnych ról teatralnych. Grałeś u Krystiana Lupy, Marka Fiedora, Pawła Miśkiewicza. Od razu po studiach dostałeś angaż do Teatru Polskiego, dostawałeś nagrody. Koledzy ze szkoły by się zabijali za takie propozycje, ale Ty odszedłeś z teatru.

- Po pierwsze, przyszedł moment, kiedy zacząłem dostawać ciekawe propozycje z teatrów spoza Wrocławia i ciekawe propozycje filmowe. Po drugie, chciałem robić rzeczy, które by mnie interesowały. Dochodziło do tego, że miałem ciekawą rolę w filmie, a w teatrze dostawałem rolę podobną do tej poprzedniej. Stwierdziłem, że nie chcę się do niczego zmuszać, że chcę się rozwijać i samemu decydować o tym, w którą stronę pójdę zawodowo.

Poza tym w teatrze zaczęły się dziać niezrozumiałe dla mnie rzeczy. Rewelacyjny spektakl "Wszystkim Zygmuntom między oczy!" został ściągnięty, bo, jak słyszałem, nie ma miejsca na dekorację. Decyzja o odejściu z teatru była najlepszą zawodową decyzją, jaką do tej pory podjąłem. Ale wrócę do teatru w przyszłym roku. W planach jest spektakl z Agatą Dudą-Gracz. Pomysł pojawił się po gali na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, którą Agata reżyserowała. Andrzej Saramonowicz chce, żebyśmy wystawili "Testosteron" we Wrocławiu. Dał mi możliwość znalezienia ekipy, miejsca, są na to pieniądze.

Teraz jestem w trakcie zdjęć do serialu "Usta usta", który jest naprawdę bardzo dobrze zrealizowany. Mogę pracować ze świetną ekipą, wiele się od niej nauczyć, na przykład od takiego Tomka Kota.

Czego od niego się uczysz?

- Na przykład mówić "nie" na różne niepoważne propozycje. Dzięki niemu uczę się mieć dystans do tego, co podtykają różni ludzie, a co mi na dobrą sprawę nie jest zupełnie potrzebne.

O czym mówisz?

- Kiedy wchodzisz na pewien etap, kiedy więcej grasz, to masz możliwość wyboru tego, co chcesz robić. Wtedy też mnóstwo ludzi stara się podsuwać ci propozycje, licząc na to, że polecisz na pieniądze. Albo chcą cię przekonać, że musisz być w jednym lub w drugim miejscu, programie, bo to rodzaj promocji, a trzeba się promować. A mnie nie interesuje promowanie siebie, tylko promowanie produkcji, w których biorę udział. Dlatego nie tańczę, nie śpiewam, nie gotuję, nie prowadzę imprez ani nie chodzę do różnych programów, gdzie miałbym machać rączką i się uśmiechać.

Dużo jest takich propozycji?

- W cholerę.

Może ta obecność w pismach i programach o gotowaniu to naturalny koszt popularności.

- Kiedy zaczynasz być osobą powszechnie znaną, to niektórzy ludzie są przekonani, że propozycja wylotu za granicę z jakąś gazetą albo gotowanie w telewizji to dla ciebie superoferta. Niektórzy z tego korzystają, ich sprawa, ale dla mnie są przez to mniej wiarygodni jako aktorzy. Widz przychodzi do kina i widzi faceta, o którym przed chwilą czytał, że właśnie się rozwiódł, ale spotyka się z nową kobietą, kupił mieszkanie i ma psa. Mnie takie rzeczy nie interesują. Oczywiście promowanie filmu i serialu to mój obowiązek, co z przyjemnością wykonuję, ale nie żeby to polegało na pompowaniu mojego nazwiska.

Ode mnie zależy, gdzie jest granica, na ile ujawnię swoją prywatność. Nie chcę zmuszać się do rzeczy, które tak naprawdę źle wpłyną na moją pracę.

Z Jurkiem Bogajewiczem i Tomkiem Kotem robiliście program "Stacja" w TVN. Dlaczego powstało tylko kilka odcinków?

- "Stacja" była w całości improwizowana. Oglądalność była bardzo duża, tylko to był program, który wykraczał poza ramy pewnej przewidywalności, poza standard, a wszystkie telewizje trzymają się pewnych standardów. Z Tomkiem stwierdziliśmy, że ruszamy z własną telewizją. W Polsce jest mnóstwo ludzi, którzy lubią ten rodzaj dziwnego humoru. Może w przyszłym roku w internecie wystartuje nasza własna strona, gdzie każdy będzie mógł oglądać rzeczy bardzo żenujące. Będziemy jechać naprawdę ostro.

Ciągle powtarzasz, w przyszłym roku jedno, w przyszłym roku drugie. W przyszłym roku też ma powstać Twój film z udziałem gwiazd porno.

- Jednak powstanie za dwa, może trzy lata, bo chcę się do tego dobrze przygotować, a nie mam na to teraz czasu. Ale to nie będzie film porno. To historia o tym, jak my, faceci, odnajdujemy się w tak zwanym raju. Z pewnych rzeczy dotyczących męskiego umysłu nie zdajemy sobie sprawy. Często dużo mówimy, obiecujemy, aby potem znaleźć się w sytuacji, w której zawodzimy na całej linii.

Jak daleko jesteś z przygotowaniami?

- Mam grupę aktorów: Dorociński, Kot, Szyc, Więckiewicz, Chabior, Simlat, Wilczak. Prawie wszyscy się wstępnie zgodzili, plus siedem aktorek z branży porno. Wiosną mam spotkania z aktorkami w Stanach Zjednoczonych. Będę siedział przed paniami, które zna większość facetów na całym świecie. Jestem po rozmowach z dwiema firmami producenckimi.

Nie łapiesz się na tym, że jest Ciebie za dużo, nie boisz się przegrzania, tego, że się przejesz widzom?

- Myślę, że na tym panuję. Dużo pracuję, mam w sobie jakieś takie ADHD, nie mogę długo usiedzieć w miejscu, a jak tylko mam chwilę dla siebie, to uciekam z Warszawy. Nie umiem się tam kompletnie odnaleźć. Oczywiście mam tam znajomych i przyjaciół, jednak lepiej się czuję we Wrocławiu. Odpoczywam, układam klocki lego, czytam, słucham muzyki klasycznej, paćkam po płótnie. Nie wyobrażam sobie, żebym miał mieszkać gdzie indziej niż we Wrocławiu.

Kiedy przyjedzie moment, że stwierdzisz: Odniosłem sukces, zrobiłem karierę. Czy do tej pory były takie momenty w życiu zawodowym, że pomyślałeś, że sukces cię już dopadł.

- Takie podsumowania będę robił, jak będę siedział w domku w górach w bujanym fotelu albo na Jamajce, bo w kwietniu prawdopodobnie odbiorę klucze od mojej chatki, a obok będzie siedział mój wnuk. Do tej pory były dwa momenty, kiedy spełniły się moje marzenia związane po części z zawodem. Pierwszy to praca z Grzegorzem Wasowskim. To dla mnie guru, oglądałem go w programach Manna i Materny, kiedy byłem dzieckiem. Wystąpiłem z Wasowskim, Markiem Kondratem, Wojciechem Mannem w programie sylwestrowym w TVP Kultura. To było najważniejsze dla mnie spotkanie aktorskie, jakie do tej pory miałem.

Drugi to wywiad dla "Playboya", którego czytam od zawsze, mam prawie wszystkie numery polskiej edycji, dużo zagranicznych wydań. To był dla mnie zaszczyt, jakieś szaleństwo.

Takie chwile są dla mnie najpiękniejsze. Teraz przygotowuję dla "Playboya" sesję fotograficzną. O tym nawet nie śniłem. Uwielbiam robić zdjęcia, moja rodzina prowadziła w Kłodzku zakład fotograficzny.

Znowu znalazłeś okazję, żeby mieć do czynienia w nietypowej sytuacji z piękną kobietą.

- Męskość faceta budują kobiety. Bez nich życie nie ma sensu. To, że otaczamy się kobietami, kochamy je, opiekujemy się nimi, powoduje, że lepiej nam się żyje.

Wojciech Mecwaldowski, aktor teatralny i filmowy, absolwent wrocławskiej PWST. Przez dwa lata był związany z Teatrem Polskim, gdzie grał w przedstawieniach Krystiana Lupy, Marka Fiedora i Moniki Strzępki. Ma na koncie kilkanaście ról filmowych. Grając w "Lejdis" czy w telewizyjnych serialach "Tancerze" i "Usta w usta", ujawnił m.in. talent komiczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji