Artykuły

Tylko dla zdrowych

Widzowie na widowni pracują. Ciężko i z narażeniem życia, czasem na dużych wysokościach. To, że nie otrzymują wynagrodzenia, woła o pomstę do nieba i wymaga regulacji prawnych. Powinien powstać cały system ubezpieczeń od wypadków, jakich doznać może publiczność - pisze Joanna Szczepkowska w swoim felietonie w Gazecie Wyborczej - Wysokich Obcasach.

Pani Irena poszła do lekarza. Lekarz zajrzał w jej kartę i powiedział, że powinna zmienić tryb życia. W pewnym wieku ktoś, kto się nażył, napracował, nakochał, powinien po prostu wziąć urlop dożywotni. Odprężyć się. Uwolnić od napięć. Pochodzić do kina, do parku, do teatru. Pani Irena wybrała teatr. Lekarz pochwalił jej wybór, bo jak jest wybór, to już sukces. I teraz pozwolę sobie przytoczyć fragment listu pani Ireny:

"Jestem osobą wątłego zdrowia, ale kocham sztukę. Tak w każdym razie myślałam. Teraz myślę, że jestem chyba już za głupia, za stara i zbyt chora na to, żeby ją odbierać. Szkoda. Bardzo szkoda. Byłam kilka razy w teatrze. Nic nie słyszę, nie widzę, nie rozumiem. W rezultacie bardzo się nudzę. Pani nie ma pojęcia, co czuje człowiek zbyt chory, żeby odczuwać to, co chce przekazać artysta. Niestety, na ostatnim przedstawieniu wydarzył mi się naprawdę przykry w skutkach wypadek. Siedziałam w drugim rzędzie, przysypiając trochę, kiedy nagle z głośników tuż koło mojego ucha zagrała, a raczej wybuchła muzyka rockowa czy coś w tym rodzaju. Chodzi o to, że bardzo głośno. Tak bardzo, że kilka osób zatkało uszy, aleja się wstydziłam, zresztą za chwilę po prostu zrobiło mi się słabo. Ja mam chore serce i takie bicie po głowie ogłuszającym rytmem jest dla mnie zabójcze. Nawet nie miałam siły wyjść, ale z tej muzyki tak skoczyło mi ciśnienie, że potem skończyłam na pogotowiu. A przecież nie poszłam na koncert rockowy, tylko do teatru. Na taki koncert nigdy bym nie chciała pójść i nie mogła. A jednak w teatrze ogłuszono mnie dźwiękami i narażono zdrowie. W karty grać nie lubię, na szachach się nie znam, parków nie znoszę, a poza tym mam uczulenie na pyłki. Wnuki mnie męczą...".

Droga Pani Ireno. Muszę opowiedzieć Pani o przypadkach innych widzów teatralnych. Teatr, który powstaje na waszych oczach, to teatr nowego wieku i nie ma co kruszyć kopii o jakieś powroty do normy, bo one w sztuce nie istnieją. Sztuka bywa okrutna i ma do tego prawo. Widz bywa dręczony. Czasem, a nawet często. Aktor też, ale się nie przyzna, więc to zostawmy.

Są różne formy tortur artystycznych. Sztuka okrutna poprzez nudę ma na celu dręczenie widza prowokacyjną monotonią. Zdarza się dręczenie poprzez niewygodę. Widz prowadzony jest tajnymi schodami przez kilka pięter do dusznej sali, gdzie przez dwie godziny siedzi z bólem nóg, nie rozumiejąc, nie widząc i nie słysząc. Wstaje potem i walcząc z bólem kręgosłupa, nagradza artystów długimi oklaskami. Schodzenie z tajnych schodów odbywa się zwykle w milczeniu, a chwalenie spektaklu zaczyna się dopiero w szatni, gdzie już wszyscy zdążyli pogodzić się z tym, że to raczej z nimi, anie ze sztuką jest coś nie tak.

Na spektaklu premierowym przedstawienia teatru, któremu kibicuję, w pierwszym rzędzie siedziała stara kobieta na wózku. Jak można się domyślić, ruch ograniczony i możliwość ucieczki też. Na samym początku na scenie tuż przed publicznością pojawił się goły aktor i stał tak dobre dwadzieścia minut.

Traf chciał, że jego członek znalazł się na wysokości nosa starszej pani.

Jak jest zbudowany mężczyzna, a jak kobieta, można się dowiedzieć z niejednej sceny, więc sama nagość nie robiła na nikim wrażenia. Mimo wszystko oczy widzów kierowały się w jeden punkt. Człowiek ten z samego gorąca mógł dostać głupich myśli i narazić się na niezawinioną erekcję. Ludzka rzecz. Obawy nas, widzów, dotyczyły tej starszej pani na wózku. Gdyby zdarzyło się to aktorowi, pani ta oberwałaby po nosie z całą mocą wzwodu młodego członka. Takie to i inne jeszcze przypadki mogą zdarzyć się widzowi nieskrępowanego teatru. Czy należy go omijać? W żadnym wypadku.

Proponuję inne wyjście. Założyć związek zawodowy widzów. I proszę nie wmawiać mi, że to nie ma nic wspólnego z zawodem. Widzowie na widowni pracują. Ciężko i z narażeniem życia, czasem na dużych wysokościach. To, że nie otrzymują wynagrodzenia, woła o pomstę do nieba i wymaga regulacji prawnych. Powinien powstać cały system ubezpieczeń od wypadków, jakich doznać może publiczność. Sądzić się też należy. Istnieje tylko jeden argument, którym może posłużyć się adwokat pozwanego teatru. I to jest argument stary jak świat, Pani Ireno. Nie do zbicia. Sztuka wymaga wyrzeczeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji