Artykuły

Trochę jestem księdzem

- Jest to dla mnie rozkosz, że z młodzieżą, z którą spotykam się w teatrze i poza nim, mam taki sam kontakt, jaki miałem trzydzieści lat temu. Z ADAMEM HANUSZKIEWICZEM rozmawia Anna Gronczewska.

- Gdy się na pana patrzy, to trudno uwierzyć, że niedawno obchodził pan osiemdziesiąte urodziny. Czemu zawdzięcza pan tak znakomitą kondycję?

- Nigdy się tym nie interesowałem. Nie zajmowałem się swoim wyglądem, kondycją. Nie uprawiałem żadnej gimnastyki, nie brałem w życiu hormonów Tylko ciężko pracowałem fizycznie w teatrze. Średnio po szesnaście godzin na dobę, przez prawie czterdzieści lat!

- Ciężka praca jest najlepszą receptą na dobrą formę?

- Myślę, że nie jest to recepta. O wszystkim decydują geny. Trzeba się przede wszystkim dobrze urodzić.

- Czuje się pan młodo?

- Tak, tylko coraz szybciej się męczę. Kiedyś zapytałem swojego wujka: wujku, jak to jest gdy się jest starym? On na to: wiesz, człowiek szybciej się męczy i musi dłużej odpoczywać. Po wojnie sobie uświadomiłem, że wujek miał wtedy 33 lata...

- Urodził się pan w czepku i jako wyjątkowo duży noworodek...

- Ważyłem sześć kilo, matka dostała szoku poporodowego. Poszła na sześć miesięcy do sanatorium. Moją matką była w zasadzie babcia, która chowała mnie na flaszce. Wszyscy mówili, że się nie uchowam, bo to nie jest pierś matki. Ale udało jej się. Dawała mi żelazo w formie szpinaku.

- Jak pan trafił do teatru?

- Przez przypadek. Teatr był ucieczką przed wojskiem. Wujek powiedział mi: przecież nie będziesz aktorem. Odpowiedziałem mu: oczywiście, że nie!

- Kim pan chciał być?

- Architektem albo dyrygentem. Przypadkowo zacząłem być aktorem i tak to zostało. Mieliśmy bohaterskie czasy, bo z Kazimierzem Dejmkiem zakładaliśmy teatr w Jeleniej Górze. Potem przyjechaliśmy na egzamin do Łodzi. On został u Schillera, ja poszedłem do Osterwy. Potem to, co nas łączyło, czyli teatr, rozdzieliło nas. Przykro mi z tego powodu.

- Tylko wy dwaj zdaliście egzamin eksternistyczny...

- Tak, na czterdziestu pięciu zdających. Z tym że on był zdziwiony, że ja zdałem. Dejmek uchodził za wybitnego aktora. Ja byłem uważany za patałacha, za takiego, który nie nadawał się do aktorstwa. I nagle też zdałem.

- W swoim życiu bywał pan wykładowcą, a nigdy studentem. Nie brakuje panu studiów?

- Rzeczywiście, parokrotnie byłem wykładowcą. Dostałem nawet tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego. Jednak kształcenie samouka jest dobrym kształceniem, bo człowiek kształci się przez całe życie. Nie miałem nigdy pieczątki rektora, poświadczającej, że coś umiem, więc do dzisiejszego dnia się uczę.

- Dlatego pana sukcesy różnie były przyjmowane przez środowisko?

- No tak, bo środowisko jest profesjonalne, z tytułem magistra. Przecież poza starymi aktorami w Teatrze Narodowym, gdzie byłem dyrektorem, jedynym, który nie miał tytułu magistra, byłem ja.

- Czy był to problem?

- Nie, bo w teatrze ważny jest autorytet. A autorytet wynika ze znajomości fachu.

- Panuje opinia, że jest pan nie tylko znakomitym znawcą teatru, ale i kobiet. Naprawdę tak dobrze zna pan kobiety?

- Wiedzę o kobietach czerpię z obcowania z moimi kolejnymi żonami. Wszystkie one miały i mają w sobie diabła i anioła. To daje duże doświadczenie i naprawdę wielką wiedzę o kobietach.

- Dlaczego?

- Są kobiety, które stanowią określony, jeden typ. Ale są i takie, które mają w sobie harem, kilkanaście kobiet. Co sekundę jest w nich inna kobieta. Ja z takimi najczęściej - obcowałem. Trzeba mieć wtedy silne nerwy i ogromną wytrzymałość. Ale dzięki temu dobrze poznałem psychikę kobiet.

- Musiał mieć pan u nich szalone powodzenie.

- Właśnie nie, nie miałem w zasadzie nigdy powodzenia u dziewczyn.

- Nie uwierzę, że nie szalały za przystojnym brunetem.

- Ale wygląd mi nie pomógł. Zawsze byłem raczej skrzynką zwierzeń i zażaleń dziewczyn, począwszy od szkoły średniej. Kiedy bowiem Rosjanie przyszli do Lwowa, założyli koedukacyjne gimnazjum, a ja w nim byłem jak ksiądz, wysłuchiwałem dziewczęcych zwierzeń i doradzałem. Właściwie w dalszym ciągu, pełniąc funkcje teatralne, też trochę jestem księdzem.

- Dlaczego ożenił się pan, nie mając jeszcze osiemnastu lat?

- Z uczciwości. Moi rodzice się rozeszli. Ja byłem u matki, potem przeprowadziłem się do ojca, tam mi też było źle. Wynająłem więc mieszkanie i przespałem się z moją pierwszą dziewczyną. Ciotka siadła wtedy na moim łóżku i powiedziała, że to nieprzyzwoite, że trzeba wziąć ślub. To wziąłem ślub...

- Rodzice nie protestowali?

- Musiałem mieć ich zgodę. Ojcu powiedziałem, że matka się zgodziła, a ojciec stwierdził, że jak matka się godzi, to on też. A matce powiedziałem już prawdę, że ojciec się zgodził...

- Długo przetrwało pierwsze małżeństwo?

- Rozleciało się po trzech latach.

- Potem były kolejne żony. Z którą żył pan najdłużej?

- Z Zofią Kucówną, trzydzieści lat. Siedemnaście lat z Zofią Rysiówną. Z Magdą Cwen jestem już szesnaście lat.

- To ostatnie małżeństwo jest najbardziej udane?

- Wszystkie były dobre i miały swoje trudności.

- Czy mógłby pan żyć bez kobiet?

- Nie mógłbym. Mężczyźni bez kobiet nie potrafiliby żyć. Kobiety bez mężczyzn mogą żyć wręcz fenomenalnie, bo kobiety są samowystarczalne.

- Mężczyźni są kobietom niepotrzebni?

- Wiem, po co są potrzebni! I tylko po to! Wy jesteście samodzielne. Skąd się biorą rozwody a rozwodzi się co drugie małżeństwo? Bo jak stanęłyście na nogi, macie własne pieniądze, to po co wam chłop?

- Podobno był pan całe życie żonaty...

- Nigdy nie byłem kawalerem. Nie jadłem żadnego restauracyjnego jedzenia. Zawsze miałem je w domu.

- A sam pan potrafi coś ugotować?

- Potrafię usmażyć befsztyk i zrobić sałatę. Poza tym nie gotuję. Tak mi się złożyło, że żony gotują i gotowały wspaniale. Zresztą uważam, że Polki gotują wyśmienicie!

- Jest pan dziadkiem?

- Mam pięcioro wnuków. Ale ja się na dziadka nie nadaję, na ojca chyba też. Wydaje mi się, że jestem ojcem wszystkich tych młodych, których wypromowałem. Było ich dużo.

- Dzieci poszły w pana ślady?

- Nie. Najstarsza córka jest sędzią. Druga córka studiowała prawo, potem poszła do szkoły aktorskiej. Urodziła dzieci, teraz uaktywnia się w szkole swoich córek w Los Angeles..

- A syn Piotr?

- Skończył filmówkę, ale nie zrobił dyplomu. Powiedział, że lepszy od ojca nie będzie, a gorszy nie chce być.

- Czy ma pan świadomość, że jest pan już legendą polskiego teatru?

- Zdaję sobie z tego sprawę i mnie to przeraża. Z drugiej strony, gdy sobie uświadomię, że mam osiemdziesiąt lat, to też ogarnia mnie przerażenie. Przypominam sobie, czym dla mnie był osiemdziesięcioletni starzec, kiedy ja byłem młodym człowiekiem. Ale dziwi mnie i jest to też dla mnie rozkosz, że z młodzieżą, z którą spotykam się w teatrze i poza nim, mam taki sam kontakt, jaki miałem trzydzieści lat temu.

- Gdy pan patrzy teraz na swoje minione życie, to więcej było w nim dobrych czy złych rzeczy?

- Dużo więcej dobrych. Powyżej zasług.

Adam Hanuszkiewicz urodził się 16 czerwca 1924 roku we Lwowie. Karierę aktorską zaczynał w teatrze w Jeleniej Górze, Od 1955 roku związany jest z Warszawą. Tworzył Teatr Telewizji, był dyrektorem Teatru Powszechnego, Narodowego, a od 1989 r. dyrektoruje stołecznemu Teatrowi Nowemu. Zasłynął oryginalnymi inscenizacjami dzieł polskich klasyków. W "Balladynie" pojawiły się hondy, a Kordian mówił swój monolog pod Mont Blanc na drabinie, w tle było słychać jazz. Gdy zwolniono go i Teatru Narodowego, tworzył przez kilka lat w łódzkich teatrach. Dostał m.in. Srebrną Łódkę za "Wesele Figara" wystawiane w łódzkim Teatrze Wielkim. Twierdzi, że najlepiej odpoczywa na kanapie. Nie uprawiał nigdy sportu. Z wyjątkiem szkoły, gdzie grywał w siatkówkę. Jego obecna żona, aktorka Magda Cwenówna jest od niego o 30 lat młodsza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji