Artykuły

O miłości cudzołożnej i kazirodczej

O dramatach Przybyszewskiego pisuje się na ogół w tonie protekcjonalno-lekceważącym, traktując je jako relikty biedermeierowskiej epoki, jak krynoliny, bufiaste suknie, wymyślne koafiury. Traktowanie jego sztuk jako teatralnej Desy jest wygodne, bo zwalnia od myślenia. A przecież w tej bardzo nierównej dramaturgii są godne zastanowienia problemy. Ujawnia je ostatnia premiera "Śniegu" w warszawskim Teatrze Kameralnym.

Każdy z bohaterów "Śniegu" nosi na dnie serca tęsknotę do rozerwania węzła, który, sam, bądź z pomocą losu, zawiązał. Nie dość tego, "Śnieg" nie jest prostą sumą tych tęsknot, one się nie tylko dodają lecz mnożą przez siebie. Zwierają w - nomen omen - śmiertelnym uścisku.

Tadeusz i Bronka są wprawdzie od roku małżeństwem, ale ich wzajemne uczucia są wciąż tak namiętnie i euforycznie manifestowane jak nazajutrz po ślubie. Reagują na siebie z jakąś wybuchową czułością, która obserwatorowi z zewnątrz może się wydać maskaradą, przebraniem.

Ci ludzie z pozoru bardzo bliscy sobie są, jak się okaże, uwikłani w bardzo skomplikowane relacje emocjonalne i wraz z pojawieniem się w ich domu Kazimierza, brata Tadeusza, zblazowanego melancholika, w którym bratowa budzi idealistyczne tęsknoty, i Ewy, dawnej kochanki Tadeusza, zostają nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odczarowani z pozorów. Z Bronki i Tadeusza opada pozorność małżeńskiej idylli demonstrowanej nazbyt teatralnie, efekciarsko, tak jakby oboje chcieli zatuszować rozdźwięk pomiędzy sobą, uspokoić rozkołysane tęsknotą wnętrze. Wraz z pojawieniem się Ewy idylliczność tego związku burzy coraz wyraźniej uświadamiana przez oboje kłamliwość jego rytuału, który staje się nie do wytrzymania. Szczególnie dla Tadeusza, który w małżeństwo z Bronką, o czym ona nie miała pojęcia, schował się przed Ewą. Uciekł od niej, ale ona dotknięta w swej dumie wzgardzonej samicy, zniszczy teraz jego szczęście, kruche zresztą, bo zastępcze.

Bronka choć wydaje się kwintesencją cenionej przez wielu mężczyzn bluszczowej kobiecości, uosobieniem animalnej radości życia, zapewniającej partnerom komfort psychologiczny i dowartościowującej w sferze miłości własnej, też nosi w sobie jakieś pęknięcie. Już pierwsze sekwencje "Śniegu" sugerujące idyllę małżeńską ujawniają ledwo dostrzegalne symptomy na pół świadomej tęsknoty generowanej niespełnieniem, a więc stanem pozostającym w jaskrawej niezgodzie z gestem. Te drzemiące tęsknoty i pragnienia rozbudza w bratowej Kazimierz. Jego oschłe serce zaczyna żywiej bić, gdy widzi miłość, jaką Bronka darzy jego brata i wiedząc, że w Tadeuszu nie wystygła jeszcze miłość do Ewy, która teraz, gdy dawna kochanka zjawia się w jego domu wybuchnie z nową siłą, jest pewien, że odrzucona Bronka schroni się w niego, tak jak ongiś w nią schronił się Tadeusz. Nie pomylił się w tym rachunku psychologicznym. Dziewczyna, dla której świat się zawalił, gdy dostrzegła, że Tadeusz kocha jej przyjaciółkę, przyjmuje ofiarowaną przez szwagra miłość. Rozumie, że spełniła swe posłannictwo przy boku ukochanego mężczyzny, okrywając jego duszę jak śnieg, który zimą okrywa pola i topnieje wiosną, by dać początek nowemu życiu. Tragiczny, symboliczny finał, spełniający się poza sceną, trochę nazbyt demonicznie wystylizowany jako nieuchronna konieczność, może dziś razić jako nie dość umotywowany.

Jest w "Śniegu" kilka scen znakomitych, których symbolika zawiera się poza tekstem i wydobyć ją może tylko reżyserski kunszt. Zapasiewicz chyba niczego z tej symboliki nie uronił, a ponadto ominął pułapkę szmirowatości, tandetnej czułostkowości. Myślę, że takim majstersztykiem jest wejście Ewy na scenę, przygotowane przez pozostałą trójkę bohaterów, którzy mówią o niej wystarczająco dużo, aby widz mógł ją sobie wyobrazić. A jednak pojawienie się jej na scenie wywołuje efekt detonujący. Wchodzi kobieta hieratyczna, demoniczna, tajemnicza, piękna - personifikacja destrukcji. Nie mamy wątpliwości, że zostawi po sobie gruzy i rumowiska.

Jedno, co w inscenizacji "Śniegu" w Teatrze Kameralnym mogło budzić zastrzeżenia ze względu na pewien dysonans psychologiczny w sferze motywującej silne namiętności pomiędzy czworgiem bohaterów dramatu, to niezbyt fortunna obsada ról męskich. O ile bowiem Bronka i Ewa zostały przez Zbigniewa Zapasiewicza obsadzone znakomicie pod względem typologiczno-temperamentowym i świetnie zagrane przez Małgorzatę Sadowską i Olgę Sawicką, z których pierwsza była moim zdaniem prawdziwą gwiazdą tej premiery i potrafiła wygrać wszystkie ekspresyjne niuanse spontanicznej finezji zakochanej kobiety, zaś druga trochę strindberowski demonizm femme fatale, o tyle Tadeusz i Kazimierz grani przez Emila Charewicza i Adama Biedrzyckiego byli mało przekonywający w typach męskich, w które przyszło im się przedzierzgnąć. Obaj zbyt zażywni o przyciężkich sylwetkach, czerstwych i rumianych hreczkosiejów, aby pierwszy z nich usprawiedliwiał miłość obu przyjaciółek, zaś drugi był wiarygodnym melancholikiem trawionym ezoterycznymi tęsknotami za miłością idealną choć cudzołożną i do tego o perwersyjno-kazirodczym odcieniu, bo chyba takiego odcienia można się dopatrywać - posługując się starotestamentową stylistyką - w pożądaniu żony brata swego. Aparycja Tadeusza sprawia, że z trudem tylko możemy uwierzyć w jego niewygasłą namiętność do demonicznej kochanki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji