Artykuły

Objazd jest przygodą, jest misją!

- To program, który ma być świętem, ale cały czas mam nadzieję, że będzie kołem zamachowym zmian na szerszą skalę, dotyczących nie tylko życia teatralnego - Zenon Butkiewicz o projekcie "Teatr Polska".

Paweł Płoski: Objazd teatralny, niemal zupełnie zapomniany, za sprawą programu "Teatr Polska" odzyskuje swoje znaczenie. A jak dawniej wyglądał objazd teatralny? Wiem, że przed laty działały teatry, których głównym zadaniem były pokazy w terenie: Teatr Ziemi Mazowieckiej, Ziemi Łódzkiej, Ziemi Opolskiej, Ziemi Pomorskiej. Zenon Butkiewicz: Słowa "objazdowy" żaden z tych teatrów w nazwie nie miał, ale po prawdzie większość przedstawień sceny te prezentowały poza swoja siedzibą, właśnie w objeździe.

Jednak teatry objazdowe w Polsce to nie jest wymysł PRL-u, objazd ma długą tradycję. W XIX i u początków XX wieku popularne były trupy wędrowne. W takiej trupie stawiała pierwsze kroki Helena Modrzejewska - i nie ona jedna. W dwudziestoleciu sytuacja trochę się odwróciła, zaczęły dominować stałe teatry. Były jednak teatry, które traktowały objazdy jako swoją powinność. Teatr Ziemi Pomorskiej w Toruniu na przykład występował na całym Pomorzu. W objeździe działał zapomniany dziś Teatr Pokucko-Podolski, który miał siedzibę w Stanisławowie. A przede wszystkim pozostała tradycja Osterwy, tradycja Reduty, której chciałbym służyć.

Współtworzy Pan projekt "Teatr Polska" także w związku ze swoimi wcześniejszymi doświadczeniami teatralnymi.

- Zaczynałem pracę zawodową w teatrze, który miał właśnie charakter objazdowy: w Teatrze Ziemi Pomorskiej w Grudziądzu. Tam - przy dość rzetelnej pracy na miejscu - objazd

prowadzono za wszelką cenę. Miasto, miasteczko, wieś, sala gimnastyczna remiza, świetlica, są warunki, czy ich nie ma - gramy! Starsi aktorzy biorący udział w takich spektaklach opowiadali, że na wsiach godzina rozpoczęcia spektaklu była uzależniana od rytmu prac polowych, bo dopiero po ich zakończeniu sala się zapełniała. Ale to są wspomnienia sprzed półwiecza. Jeżeli chodzi o moje własne doświadczenia, to jeździłem z teatrami - najpierw toruńskim, potem szczecińskim - które były scenami stacjonarnymi dłużej i cieszyły się renomą. Sporo wyjeżdżały na krajowe i międzynarodowe festiwale, mniejszą część tych podróży teatralnych zajmowało dojeżdżanie do małych miejscowości. Pamiętam, że zazwyczaj serdecznie nas witano, czuło się oczekiwanie na spektakl, dobrze spędzony wieczór. A przecież w przypadku obu tych teatrów - nie przyjeżdżaliśmy z gwiazdami. Dla tamtej publiczności byli to w większości aktorzy anonimowi. Publiczności w objeździe nie można traktować jak "maluczkich". Jedziemy na spotkanie, z wizytą- konotacja słowa "objazd" powinna być właśnie taka. Starając się nawiązać to redutowych tradycji lat temu kilka w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, gdy otrzymaliśmy zaproszenie na drugi kraniec Polski, na Zamojskie Lato Teatralne ze Snem nocy letniej, wymyśliłem, że pojedziemy pociągiem, a po drodze gdzieś się zatrzymamy i pokażemy przedstawienie. Jednak przy obecnym stanie organizacyjnym kolei w Polsce taka operacja okazała się nie do przeprowadzenia.

Miesięcznik "Teatr" czterdzieści lat temu przeprowadził ankietę wśród teatrów objazdowych, opracowaną przez Irenę Kellner. Na dwadzieścia siedem teatrów odpowiedzi przyszły z dwudziestu pięciu. W sezonie 1968/1969 teatry te pokazały

4839 spektakli w 1008 miejscowościach. Niezła skala działania. Może służyć za wzór "Teatrowi Polska" - w tym roku 16 teatrów i 144 przedstawienia.

- Musi Pan jednak pamiętać, że wtedy teatry wyrabiały plany, przez co atrakcyjność objazdu wygasała, przez plan objazd był zabijany. Trzeba zagrać tyle a tyle spektakli w miesiącu, a aktorzy muszą zarobić. Nieważne były miejsce i warunki prezentacji.

Gdyby przytoczył Pan dane za 1975 rok, to zauważylibyśmy zmianę: zasadniczy spadek liczby spektakli w objeździe. Bo w latach siedemdziesiątych powstało przecież najwięcej nowych scen. Teatry dzieliły się wtedy: Koszalin na Koszalin i Słupsk, Kielce na Kielce i Radom, Olsztyn na Olsztyn i Elbląg. W Poznaniu czy Szczecinie od wojny do połowy lat siedemdziesiątych był tylko jeden teatr, który podzielono na dwie samodzielne sceny. Powstały nowe sceny w Płocku i Legnicy.

Wówczas na przykład Teatr im. Kochanowskiego w Opolu za dyrekcji Bogdana Hussakowskiego zaczął przywozić publiczność do teatru. Czyli dokładnie na odwrót.

- Teatr miał całą bazę autokarową, ale i salę na siedemset osób. Pojawiła się też niezwykle silna konkurencja: telewizja - ona była najbardziej atrakcyjna w końcu lat sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych. Wyznaczała model cywilizacyjny - tę lepszą Polskę, w której Polacy żyją dostatnio. Teatr objazdowy nie miał w sobie siły, by się samodzielnie zmodernizować. Tracił atrakcyjność. Brakowało przenośnych nastawni świateł, magnetofonów, bo o mikserach wtedy jeszcze nie słyszano, albo były poza zasięgiem finansowym.. Dziś jest o wiele prościej - zestaw głośnikowy pakujemy w dwa kufry i w drogę. Pomysł, by do teatru dowozić widzów, wziął się z potrzeby. Takie rozwiązanie gwarantowało dobre warunki prezentacji, bez uszczerbku dla jakości przedstawienia..

W kwestii dobrych i złych tradycji objazdu: Teatr Rzeczpospolitej z lat osiemdziesiątych XX wieku także powstał z myślą o podróżowaniu...

- Temu pomysłowi nie towarzyszyły najlepsze intencje. To był czas bojkotu aktorskiego - chciano upokorzyć artystów niepokornych. Stary Teatr przymuszono do inauguracji Teatru Rzeczpospolitej Wyzwoleniem Swinarskiego. Powtórzmy: intencje nie były najlepsze, ale wyszło dobrze. Zakładano, że teatry z Warszawy pojadą w Polskę, a teatry z Polski przyjadą do Warszawy.

1 raptem okazało się, że powstał ciekawy projekt, który jednak, poprzez grzech pierworodny, skończył swój żywot wraz z epoką, która go powołała. Pomysł na "Teatr Polska" jest trochę inny.

Jak powstał?

- Inicjatywa zrodziła się w kręgu lubelskiego Provisorium. Teatr Janusza Opryńskiego jeździ przecież po całej Polsce, a mimo to nie rezygnuje z kształtu inscenizacyjnego przedstawienia. W XXI wieku dysponujemy na tyle dobrym sprzętem, że możemy w dużym stopniu przenieść realny kształt widowiska zrobionego w teatrze w dowolną przestrzeń. Zresztą, kategoria przestrzeni teatralnej bardzo się zmieniła. Dziś jesteśmy bardziej otwarci na adaptacje różnych miejsc. Nie musi być kurtyny i widowni. Choć oczywiście nadal wyklucza to salkę gimnastyczną z oknami przesłoniętymi kocami.

Mówił Pan o zmianie technologicznej, która pozwala działać inaczej. W spisie sal, którą stworzono na potrzeby programu, wymieniono ich dwieście, głównie w domach kultury. Czy można mówić o jakimś standardzie?

- Na razie o standaryzacji możemy tylko marzyć. Gdy jeżdżę w teren, spotykam się z wieloma nonsensami. Jakby nikt nie chciał się niczego nauczyć. Na przykład scena z polakierowanym deskami, bo taki parkiet wygląda lepiej. W innym teatrze rama sceny jest pomalowana na biało, a to najlepszy sposób, żeby unicestwić światło w spektaklu. Projektuje się instalację elektryczną, nie biorąc pod uwagę wielości punktów świetlnych - aktorzy mogą się potem zabić, potykając o zwoje przedłużaczy. Widziałem sceny pięknie zrobione, tylko wejście miało zaledwie dwa metry na dwa, uniemożliwiające wnoszenie większych elementów dekoracji. Najbliższe standardowi są zaplecza i garderoby...

Może lepiej było nie pytać...

- Mam nadzieję, że wszyscy, którzy realizują "Teatr Polska", wytrwają i projekt będzie z roku na rok rósł. A wraz z nim myśl o standaryzacji rozumianej jako pewne techniczne minimum. To zadziwiające, że starosta czy dyrektor domu kultury, mając dwa kroki do miasta z teatrem, nie wyśle tam pracownika, by dowiedział się, czego potrzeba dla takiej nowo powstającej czy remontowanej sceny. Znam ludzi teatru, którzy z radością udzielaliby wskazówek. Niekoniecznie trzeba od razu zatrudniać firmę, by projektowała zapadnie... Często w domach kultury kupuje się sprzęt tańszy, na którym nie da się osiągnąć profesjonalnego efektu, a ładuje się szalone pieniądze w kurtynę, ciężką, pluszową. Dziś inwestowałbym właśnie w wyposażenie elektryczne, akustyczne, projektory. Bo jak w końcu przyjeżdża teatr, to robi wszystko, by kurtynę gdzieś schować.

Jak się udała współpraca teatrów z ośrodkami kultury w pierwszej edycji programu?

- Frekwencja na ogół była bardzo dobra. Aktorzy, którzy występowali w programie, opowiadali mi, że jest to publiczność, która chce słuchać, chce się spotykać Ludzie na miejscu chcą się uczyć od tych, którzy przyjechali. Ale nie narodziła się jeszcze idea wzajemności, władze lokalne chętnie biorą, ale nie dają. Dlatego dofinansowanie objazdu z budżetu centralnego nadal jest konieczne.

Czy jest szansa, że samorządy zaczną wspierać objazdy w swoich regionach? Może tak się już dzieje?

- Nie są mi znane takie przykłady, ale może występują. Jeśli mówimy o systemie życia teatralnego w naszym kraju, i to w kontekście objazdu, to ważnym problemem jest podział na teatr miejski i wojewódzki. W naszym kraju jest to zupełnie przypadkowe. W takich miastach jak Poznań, Wrocław czy Szczecin działają teatry miejskie i wojewódzkie, ale profil ich działalności niczym się nie różni. Idealnie byłoby, gdyby teatry w większości były instytucjami miejskimi, a wojewódzkie miały przypisaną misję wojewódzką, czyli m.in. objazd. Urzędy marszałkowskie, zamiast utrzymywać jeden konkretny teatr, mogłyby realizować program dyfuzyjny, obejmujący cały region. Na przykład marszałek województwa zachodniopomorskiego zamawia dwadzieścia spektakli w Koszalinie, dwadzieścia w Szczecinie - i proszę jechać.

PŁOSKI W programie objazdu nie dostrzegam propozycji rozrywkowych. Ale czy domy kultury są gotowe na tak ambitny repertuar? Czy widzowie cieszą się, gdy przyjedzie Provisorium, Polonia, bydgoski Polski?

- W takich programach jak "Teatr Polska" nie chodzi o spektakle łatwe, lekkie i przyjemne, ten typ teatru ma szansę sprzedawać się komercyjnie. Byłem w komisji, która kwalifikowała spektakle i udało się nam osiągnąć pewne porozumienie. W końcu jedziemy do widza, dla którego wizyta w teatrze nie jest codziennością. Dostrzegam propedeutyczny wymiar naszego repertuaru. Nie chcieliśmy jednak zacząć nazbyt gwałtownie. Nie znaczy to, że spektakle są konserwatywne, tradycyjne w formie czy w treści. Teatr Polski z Bydgoszczy prezentował "Nord-Ost" we współczesnej estetyce. Zemsta z Teatru Współczesnego w Szczecinie na pewno nie była Zemstę ze spisu szkolnych lektur. Wybraliśmy też przedstawienia, które cechowała szlachetność warsztatowa, choć trudno je uznać za przełomowe czy nowatorskie. Zalecam pewną ostrożność. Widz oczekujący mniej tradycyjnej formy przekazu teatralnego sam szuka spektakli i nie on jest adresatem naszego programu

Mówiąc inaczej, nie zaryzykowałbym w latach siedemdziesiątych w tym programie "Umarłej klasy" Kantora, mimo że nawiązywała do estetyki prowincji galicyjskiej. Choć przykład Osterwy i Księcia Niezłomnego pokazuje, że wielki teatr może być grany wszędzie, i zachęca do odwagi w myśleniu.

Ale czy w ten sposób nie kształtujecie czegoś w rodzaju "centralnego" gustu. To wy określacie, co ma się podobać "naszemu drogiemu widzowi" w Jaśle, Kutnie czy Braniewie...

- Ma Pan rację, można byłoby mieć taką obawę, gdyby to był projekt scentralizowany, a repertuar układała jakaś niejawna komisja. Różnym imprezom w Polsce to się zresztą zdarza... Ten projekt zależy od dużej komisji programowej i dobrze byłoby zachować zasadę, że komisja ta jest ciałem grupującym ludzi z różnych środowisk i zmieniającym się.

Ponadto teatry same zgłaszają się do "Teatru Polska". Udział w projekcie nie jest narzucany. Może się zgłosić teatr repertuarowy, ale i grupy niezależne, jak Studio Koło, Ad Spectatores. Mogą aplikować spektakle plenerowe - w tym roku jest Drzewo Myśliwskiego. Widziałem ten spektakl - aktorzy grają na prawdziwym drzewie, wokół którego siedzi publiczność. Efekt jest niezwykły.

PŁOSKI Mam nadzieję, że "Teatr Polska" nie ma charakteru akcji jednorazowej.

- To program, który ma być świętem, ale cały czas mam nadzieję, że będzie kołem zamachowym zmian na szerszą skalę, dotyczących nie tylko życia teatralnego, ale także - na przykład - muzycznego. Niech działania takich instytucji jak teatry czy filharmonie przestaną być przypadkowe i zależne wyłącznie od skuteczności ich szefów.

"Teatr Polska" ma stworzyć pewien wzorzec funkcjonowania życia kulturalnego. Ale nie wszystko od razu. Dajmy temu projektowi trochę czasu. Każdy festiwal, każda akcja ma lata debiutu, wzrostu i schyłku. "Teatr Polska" nie ma jeszcze żadnego bagażu doświadczeń, dopiero się rodzi.

Myśli Pan, że za kilka lat słowo "objazd" będzie się lepiej kojarzyło? Zawsze można mówić "tournee"...

- Termin rzeczywiście ma nie najlepszą konotację. Gdy wyjeżdżaliśmy z Teatrem Współczesnym, stawialiśmy jeden warunek: gramy wieczorem. A jeżeli nawet był spektakl przed południem, to z założeniem, że gramy dwa razy: w południe i wieczorem. W efekcie te wyjazdy nie były traktowane przez aktorów jako dopust Boży, zło konieczne. Przeciwnie, wyzwalały w nich pewną ambicję i chęć zmierzenia się z zadaniem. Objazd to jest przygoda i misja jednocześnie! Trzeba wreszcie odczarować to pojęcie.

***

Zenon Butkiewicz - dyrektor teatrów, organizator festiwali teatralnych, publicysta, teatrolog, doktor nauk humanistycznych. W latach 1993-2009 dyrektor naczelny Teatru Współczesnego w Szczecinie. Współpracował też z teatrami: Ziemi Pomorskiej w Grudziądzu, Horzycy w Toruniu, Powszechnym w Warszawie. Autor m.in. książki Festiwal w czasach PRL-u (2004). Od 2009 roku dyrektor Departamentu Narodowych Instytucji Kultury MKiDN.

Paweł Płoski - absolwent warszawskiej Akademii Teatralnej, kierownik dziatu literackiego w Teatrze Narodowym, w redakcji "Teatru" od 2009 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji