Artykuły

Do epizodów się nie nadaję

- Zgadzam się z Agnieszką Holland, która powiedziała kiedyś, że aktor, kiedy nie jest na scenie, umiera. Ja trochę tak się właśnie czuję i bardzo staram się jeszcze nie umierać - mówi ZYGMUNT BABIAK, aktor Teatru Lalki i Aktora w Opolu. Właśnie obchodzi swoje 25-lecie pracy scenicznej.

Rozmowa z Zygmuntem Babiakiem

Anita Dmitruczuk: Ile razy w ciągu tych 25 lat żałował Pan, że został aktorem?

Zygmunt Babiak: Chyba tak poważnie to nigdy. Zresztą, kiedy wybierałem ten zawód, to były inne czasy. Właściwie każda praca pozwalała się utrzymać mniej więcej tak samo, a ja wtedy miałem mnóstwo zainteresowań muzycznych. Ponieważ na wydziałach wokalnych z moimi warunkami głosowymi nie miałem czego szukać, to zdecydowałem się zdawać do szkoły aktorskiej. To też scena. I pomyśleć, że zanim tam trafiłem, studiowałem na naszej politechnice na kierunku mechanicznym... Może gdybym się nie zdecydował na aktorstwo, to dzisiaj byłbym inżynierem? Chociaż szczerze mówiąc, nie do końca to sobie wyobrażam.

Własnym dzieciom by Pan perswadował, gdyby chciały pójść w Pana ślady?

- Syn miał kiedyś taki pomysł, ale mu to odradziłem. Świat poszedł do przodu, dzisiaj jest tyle możliwości, tyle łatwiejszych kawałków chleba... A aktorstwo to zawód, który wymaga wielu poświęceń. M.in. pogodzenia się z tym, że na scenie albo jest się wielkim, albo się człowiek po niej szwenda.

A Pan jest wielki czy się szwenda?

- Wielki nie jestem na pewno. Przynajmniej od jakichś 10 lat nie zagrałem żadnej istotnej roli i to, co robię, to w zasadzie tylko epizody. W teatrze, tak jak wszędzie, pojawiły się młode wilki i to oni są w tym momencie, który ja już mam za sobą. Każdy aktor chciałby ciągle wierzyć, że największą rolę ma ciągle przed sobą, ale mam też świadomość realiów, tego że teraz już bardzo rzadko zdarza mi się coś, co zagrałbym z dzikim poczuciem satysfakcji. Ale staram się sobie radzić, jeżdżę po filmach i serialach.

I również gra tam Pan role drugoplanowe.

- Do epizodów się nadaję i muszę przyznać, że one mnie w jakimś stopniu rajcują. Ale w tym środowisku trzeba zaczynać, kiedy się ma 30 lat najwyżej. Bo tylko wtedy człowiek ma szansę poznać je, wciągnąć się w tę całą machinę...

Mimo to jest Pan jednym z bardziej rozpoznawalnych w Opolu aktorów.

- Ale to chyba głównie z powodu tego, jak wyglądam, jak się noszę. Poza tym ja praktycznie przez większość swojego życia mieszkałem w Opolu i nie tylko grałem w teatrze, ale też przeprowadziłem setki różnych imprez, przez które przewinęły się tysiące ludzi. Oni mnie pamiętają, a mi jest czasami głupio, kiedy mnie witają na ulicy, a ja ich nie poznaję.

Kiedy kilka lat temu wypowiadał się Pan o jubileuszu teatru, w którym Pan pracuje, mówił Pan przede wszystkim o swoim rozczarowaniu. Teraz, kiedy obchodzi Pan swój jubileusz, rozczarowanie znowu wybija się na pierwszy plan?

- Już bym pewnie tak tego nie nazwał, ale coś w tym jest. Myślę sobie po prostu, że takie jest życie. Zgadzam się z Agnieszką Holland, która powiedziała kiedyś, że aktor, kiedy nie jest na scenie, umiera. Ja trochę tak się właśnie czuję i bardzo staram się jeszcze nie umierać.

Dlatego na własny jubileusz przygotował Pan monodram Marka Koterskiego?

- To jest jakaś szansa, żeby zrobić coś innego. Marek Koterski należy do tych artystów, którzy są mi bliscy. Często jego filmy pojawiają się w kilka lat po tym, jak zostały przez niego wymyślone, a że jest te parę lat ode mnie starszy, często mam takie wrażenie, że właśnie jestem w tym momencie życia, w którym on był, kiedy to pisał.

Trudno jest zagrać samego siebie?

- Zdarza się, że gram siebie. Były takie role, które otrzymałem, a kiedy wziąłem tekst do ręki okazało się, że w ogóle nie muszę się ich uczyć. Że są napisane o tym, o czym ja myślę, tak jakbym sam te myśli miał wypowiedzieć. Tak na przykład było, kiedy grałem zastępstwo w "Aktorach Prowincjonalnych". Nie powiedziałbym, że to było trudne, to było bardzo ciekawe doświadczenie.

Blisko swojego jubileuszu na scenie otrzymał Pan zupełnie nową rolę od życia. Został pan dziadkiem.

- Tak, moja córka ma swoje lata, więc wiedziałem, że prędzej czy później to się stanie. Ale jest coś w tym, co powiedziała mi kiedyś moja lekarka, że jestem z tych ludzi, którzy nie chcą się zgodzić na to, że się starzeją, więc wyobrażam sobie siebie jako takiego młodego dziadka i tego wyobrażenia na razie się trzymam.

Chociaż przyznaję, że jest coś niesamowitego w tym jak dziecko zaczyna rozumnie przewracać oczami i człowiek sobie uświadamia, że to maleństwo to jego krew przecież. Córka mieszka na szczęście blisko, więc mam dobry kontakt z maleństwem. Staram się nie wtrącać w życie jej i zięcia, ale mam nadzieję, że wiedzą, że zawsze mogą liczyć na moją pomoc.

***

Zygmunt Babiak - Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. L. Solskiego Wydziału Lalkarskiego we Wrocławiu (1985). W Opolskim Teatrze Lalki i Aktora od 1985. Debiutował w przedstawieniu "Machina teatralna" Yendta, w reżyserii Krystiana Kobyłki. Zagrał rolę tytułową w głośnym przedstawieniu, prezentowanym za granicą (Finlandia, Niemcy), "Historia żołnierza" (1987, reż. K. Kobyłka). Inne ważniejsze role to: Pernat w "Golemie" wg Gustawa Meyrinka, Pantalone w nagradzanym wielokrotnie przedstawieniu "Arlekin i Kolombina".

Swój wizerunek sceniczny uzupełnia działalnością muzyczną. Zagrał epizod w filmie "Wiedźmin" w reżyserii Marka Brodzkiego. (Źródło: Opolski Teatr Lalki i Aktora)

Na swój jubileusz Babiak przygotował na 6 listopada monodram "Nienawidzę".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji