Artykuły

Pisze Puchacz do Sowy

Czuły kochanek, kochający przyjaciel - z listów Jerzego Grotowskiego do Aliny Obidniak, słynnej dyrektorki teatru w Jeleniej Górze, wyłania się nowy wizerunek wielkiego reformatora teatru.

I choć pomnik, na jakim stanął już za życia, bynajmniej nie drży w posadach, to twarz na cokole nabiera ludzkich rysów. "Alinko Bardzo Dziwaczna! Pełen tęsknot i roznamiętnień oczekuję Twojego przybycia (...) Zapewniam Ci: 1) Łoże (samotne lub wypełnione, 2) Kantora, 3) Zwiedzanie Krakowa (...) Czekam. Całuję Cię w osiołka [słowa zamazane przez autora]" - czytamy w jednym z listów pisanych przez Grotowskiego do Obidniak w latach 50.

Niewielka część tej korespondencji została opublikowana kilka lat temu w "Notatniku Teatralnym", w książce Aliny Obidniak "Pola energii" znajdziemy wszystkie. Lektura może tylko przysłużyć się pamięci o Grotowskim. Po wystawie, którą można oglądać we wrocławskim Ossolineum, to kolejne świadectwo, które przywraca legendzie teatralnego reformatora ludzki wymiar. Pokazuje go jako człowieka zdolnego nie tylko do wielkich czynów na teatralnej scenie, ale także do intymnych więzi w życiu codziennym.

Najukochańsza Sowo

"Mój Najukochańszy Prawdziwy Przyjacielu", "Alinko Dziesięć Razy Pocałowana w Nosek", "Moja Maleńka Alinko", "Mileńka Moja", "Alinko Bardzo Dziwaczna" - pisał Grotowski do Obidniak, przede wszystkim tytułując ją "Kochaną", "Ukochaną", czasem "Występną", ale przede wszystkim "Najukochańszą Sową". Podpisując się na kilku z nich jako "Puchacz".

"B[ardzo] mi się chce napisać Ci dużo, dużo nieprzyzwoitości, ale na początek postanowiłem wyłożyć sprawy poważne" - zaczyna jeden z listów i ku rozczarowaniu czytelnika tej zawartej we wstępie obietnicy nie spełnia. Gdzie indziej ruga adresatkę: "Szlag mnie trafia (...) na przykłady bierności, które obnażyły u Ciebie te listy i które są jedyną rzeczą, jakiej w Tobie nie lubię", żeby dwa akapity dalej zmienić ton na czuły, a w kolejnym liście najserdeczniej przeprosić.

Spotkali się na studiach aktorskich w krakowskiej szkole teatralnej. Dzieliło ich usposobienie, temperament, łączyło - odczuwanie świata, wyobcowanie w szkolnym środowisku, gdzie jemu wciąż przypominano, że "tu nie uniwersytet, tu trzeba grać jajami", a z niej pokpiwano - że ma fatalne warunki zewnętrzne, a ile w repertuarze może być ról elfów, puków, krasnoludków? Ale też wyjątkowa świadomość własnej indywidualności i przekonanie, że świat do nich należy.

Jaką byli parą?

"On - młody intelektualista w okularach o przenikliwym spojrzeniu, wysoki, zwalisty.

Ona - drobna, chuda, którą koledzy nazywali przecinkiem.

On - pożeracz książek, nieprawdopodobny erudyta w wielu dziedzinach.

Ona - z niewielkim zasobem podobnej wiedzy, ale ciekawa jej tajemnic.

On - inny, wyróżniający się dystansem do siebie samego i otaczającego świata.

Ona - otwarta, ekstrawertyczka.

On - z piętnem chronicznej choroby, częstych napadów bólu, świadomością niepewności i kruchości własnego życia.

Jej - również lekarze nie wróżyli długiego trwania (...)

On - jak burza łamiący przeszkody.

Ona - nieśmiała, chowająca się" - opisuje siebie i Grotowskiego Alina Obidniak.

- To nie była miłość od pierwszego wejrzenia - wspomina Obidniak. - Na studiach wyprzedzaliśmy kolegów z roku pod względem duchowego rozwoju. To nas połączyło. Fascynowała nas filozofia Indii, więc pojawiły się wspólne czytania, medytacje, spotkania. I właśnie w tym okresie wzajemnej bliskości kształtował się nasz pogląd na życie, na sztukę teatru, sens istnienia, funkcję kultury w życiu społeczeństwa. Ale nie tylko.

Trzymając się za ręce

"Miła. Twoje listy są mi potrzebne równie jak Twoja obecność. Węzły, które łączą nas, szczególne, niecodzienne, i dla innych - niezrozumiałe (...) Mógłbym porównywać Cię z ptakami, światłem, wiernym drzewem. Ale to są wszystko słowa małe i nie ogarniają wielkiej bliskości ludzi, którzy trzymając się za ręce przechodzą próg, przechodzą drzwi ciosane z drzewa świadomości złego i dobrego" - pisał w 1956 roku Jerzy Grotowski do Aliny Obidniak z podróży po Turkmenii. On miał 23 lata, ona 25.

Czy to była miłość?

Wierzę, że żyłam w poprzednich wcieleniach, wierzę w ciąg inkarnacji - odpowiada Obidniak. - W okresie, kiedy byliśmy ze sobą blisko, Grot, który zgłębiał sanskryt, zaprosił mnie na spotkanie z braminem. I przedstawił mnie: "To jest Alina". Bramin spojrzał mi głęboko w oczy, położył rękę na moim ramieniu i powiedział: "Alina jest bardzo starym duchem". Jurek uśmiechnął się na to: "Tak, Alinko, to jest nasze karmiczne spotkanie". I tak właśnie traktuję naszą wzajemną bliskość. Bo miłość, jeśli ją rozumieć w potocznym znaczeniu tego słowa, ma swoje granice, a nasze relacje te granice znosiły. To było cudowne spotkanie - czuliśmy, jakbyśmy dotykali absolutu. Razem odczuwaliśmy świat i siebie nawzajem głębiej, intensywniej.

Z listów Grotowskiego, zwłaszcza tych najwcześniejszych, pisanych w latach 50., przebija świadomość wyjątkowości łączących go z Obidniak relacji. Adresatka staje się powierniczką bardzo intymnych zwierzeń - Grotowski opowiada jej o metafizycznych doznaniach, ale też obszernie relacjonuje dręczące go kłopoty ze zdrowiem. I wciąż komplementuje swoją "Kompankę od księgi i od kielicha". Żeby szybko zmienić tonację - kiedy robi się za bardzo serio, przerywa swoje wyznania ironiczną puentą.

"Całuję Cię o wyjątkowa (to mało: o unikalna) śród kobiet - tzn. mądra (...) O Mądra, Mądra!" - pisze do Obidniak z Turkmenii, być może ze skrywaną zazdrością. - "Jak to żal, że jesteś daleko. I na pewno się puszczasz. Nie można patrzeć na tzw. tryb twoich współmieszkanek i nie nabrać apetytu. Więc na pewno się puszczasz".

Zarówno z tych listów, jak i ze wspomnień Obidniak, wyłania się nie artystyczny dyktator, ale inteligentny młody człowiek, zadziwiający profesorów krakowskiej szkoły teatralnej erudycją i oczytaniem, objawiający talent przywódcy, ale przede wszystkim obdarzony ogromnym poczuciem humoru.

Obidniak wspomina, jak podczas wizyty na festiwalu w Awinionie zaprzyjaźnił się z synem afrykańskiego właściciela kopalni diamentów i przeżył bolesne rozczarowanie, kiedy na koniec nie został obdarowany - jak inni jego znajomi - bardzo kosztownym drobiazgiem, a tylko zdjęciem z dedykacją. Jak przejeżdżając przez Paryż, bez pieniędzy, podczas jednej wizyty w klubie nudystów znalazł grono zafascynowanych nim sponsorów, którzy sfinansowali mu tygodniowy pobyt we francuskiej stolicy, bogaty w kulturalne atrakcje. I jak w Pradze, dokąd oboje z Aliną Obidniak trafili na staż, tak potrafił przekonać miejscowego konsula, że ma do czynienia z parą wielkich artystów, że kurier dyplomatyczny, gnąc się w ukłonach, oddał Obidniak swój własny pokój. Kiedy sprawa się rypła, konsul szczęśliwie okazał poczucie humoru: "Pan, panie Jurku, osiągnie w życiu wszystko, co pan zamierza".

Na swoją własną miarę

Ich korespondencja ewoluuje od namiętnych tonów na początku do czułej przyjaźni w latach 60., 70. czy 80. Lektura tych listów to odkrywanie Grotowskiego, który nie przestając być artystą skupionym na własnej drodze twórczej, pokazuje twarz człowieka oddanego przyjaźniom, pełnego zainteresowania ich losami, zgłodniałego wieści od nich. "Jesteś występna małpa, że milczysz tak długo i uporczywie" - podobne napominania wciąż powracają w korespondencji.

Nierozłączna podczas studiów para rozdziela się, a w końcu każde z nich rusza własną drogą. - Grotowski poświęca się teatrowi, tworzy 13 Rzędów w Opolu, potem wrocławskie Laboratorium. Prowadzi działania parateatralne w Brzezince, zakłada Teatr Źródeł. Stan wojenny zastaje go we Włoszech, skąd wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, żeby wrócić po czterech latach i założyć ośrodek w Pontederze. Obidniak, po studiach reżyserii filmowej w Moskwie, dokąd trafiła razem z Grotowskim (on uczył się reżyserii teatralnej), obejmuje dyrekcje teatrów - w Kaliszu, a później, w 1973 r., w Jeleniej Górze, gdzie prowincjonalną scenę zmienia w jedno z najciekawszych zjawisk w Polsce. Zaprasza do współpracy Adama Hanuszkiewicza, Krystiana Lupę, Mikołaja Grabowskiego. Z jej inicjatywy odbywają się Jeleniogórskie Spotkania Teatralne i Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych. Zakłada międzynarodowy Ośrodek Badań i Praktyk Kulturowych.

- Nasze drogi, te życiowe, rozeszły się z dwóch powodów - wspomina po latach. - Jurek był człowiekiem bardzo chorowitym. W okresie naszych bliskich kontaktów bardzo jego kłopoty ze zdrowiem przeżywałam. I jako kobieta byłam wiecznie mu podporządkowana, nastawiona na opiekę nad nim. W pewnym momencie zrozumiałam, że jeśli się z nim zwiążę, będę tylko pielęgniarką. Powiedziałam mu: "Wiesz, Jurek, ty pójdziesz swoją wielką światową drogą, jaką masz przed sobą, a ja będę podążać moją - może ona nie będzie taka wielka, ale będzie na moją własną miarę". Jurek pocałował mnie w rękę, powiedział: "masz rację". Ta decydująca rozmowa nie zmieniła stosunków między nami - czułości i bliskości, która towarzyszyła nam do końca. Dziś patrzę na tę decyzję jako na dowód dojrzałości z mojej strony. On chciał zdobyć świat. Ja chciałam realizować się w każdym spotkaniu człowiek - człowiek. Szukam tego, co mnie wzbogaca. Małżeństwo okaleczyłoby moją sytuację.

To rozstanie bardzo przeżyła matka Grotowskiego - od dawna traktowała Alinę Obidniak jak córkę. Kiedy ta zapowiedziała się u niej z wizytą, uprzedzając, że przyjedzie ze swoim świeżo poślubionym mężem, usłyszała okrzyk rozpaczy: "Jak to, przecież miałaś być moją synową!".

Ukłon od Puchacza

- Prawda jest taka, że ani Jurek nie był materiałem na męża, ani ja na żonę - tłumaczy Obidniak. - Kobieta musiałaby mu się całkowicie poświęcić, a współżycie z geniuszem nie jest łatwe. A ja zawsze musiałam mieć poczucie wolności we wszystkim, co robię. Miałam świadomość mojej absolutnej autonomii. Spotkanie z Grotowskim było mi dane, żeby się w tym utwierdzić, a nie, żeby się od niego uzależnić. Nigdy nie dowartościowywałam się przez sam fakt obecności mężczyzny przy boku. Co nie znaczy, że żyłam samotnie - zawsze byłam kobietą wyzwoloną. Takich spotkań miałam w życiu wiele, byłam na nie otwarta. Byłam adorowana, ubóstwiana, uwielbiana, czułam się w tym spełniona. Bez nich wszystkich byłabym o wiele uboższa.

W swojej książce Obidniak opowiada także o innych ważnych dla siebie mężczyznach - Aleksandrze Dowżence, który był opiekunem jej roku w moskiewskiej szkole filmowej, Januszu Deglerze, który współpracował z nią jako kierownik literacki w jeleniogórskim Teatrze im. Norwida, Krystianie Lupie, Jeanie-Marie Pradier, który był inicjatorem francuskiego tournée tej sceny i Henryku Skolimowskim, z którym współpracowała już na innym polu - ekologii czy może raczej ekofilozofii.

Korespondencja między nią a Grotowskim trwa do lat 90. On pisze do niej z Krakowa, Opola, Wrocławia, Pontedery. Z czasem coraz mniej w tej korespondencji czułych wyznań, więcej - prób umówienia się na spotkanie w Krakowie, Kaliszu czy we Włoszech. Ostatni list, właściwie depeszę, wysyła w 1995, kiedy Obidniak otrzymuje tytuł Kobiety Europy: "Brawo Alinko, Kochanej Sowie pokłon do samej ziemi od Puchacza".

- Szukaliśmy każdej okazji do podtrzymania kontaktu - wspomina Obidniak. - Ostatni raz widzieliśmy się chyba w 1991 r., kiedy Jurek przyjmował tytuł doktora honoris causa. Ale ta niewytłumaczalna więź przetrwała. Pamiętam taki moment: Grot był w Australii, przeżył śmierć kliniczną i w tym czasie jego zdjęcie w mojej sypialni w środku nocy zsunęło się po ścianie na ziemię. Obudziłam się przerażona: "Jurek" - zawołałam. - "Co się dzieje?". To był ten moment, kiedy połączył się ze mną. O tym, co się wydarzyło, dowiedziałam się dopiero nazajutrz.

Portret Grotowskiego wciąż wisi w jej sypialni.

** Alina Obidniak, "Pola energii. Wspomnienia i rozmowy", wyd. Instytut im. Jerzego Grotowskiego, Wrocław 2010

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji