Artykuły

Świat zamknięty, obcy, nienormalny

Są spektakle, których nie sposób zapomnieć, które wyzwalają w nas nieznane dotąd emocje. Rozmową z Grzegorzem Jarzyną i Krzysztofem Warlikowskim ("Gazeta" z 12-13 stycznia) rozpoczęliśmy dyskusję o teatrze, który dotyka. Jakie były Wasze ekstremalne doznania w teatrze? Publikujemy fragmenty listów naszych czytelników.

Miałam przyjemność obejrzeć "Oczyszczonych" Sarah Kane w teatrze Rozmaitości. Czy jest to teatr, który dotyka? U Kane nie ma postaci, której mogłabym współczuć, z którą mogłabym się cieszyć, płakać, tańczyć, z którą mogłabym się po prostu identyfikować. Świat Kane jest dla mnie zamknięty, obcy, nienormalny. Nie stwarza mi możliwości przeżycia katharsis. Dlatego, że świat wykreowany w Rozmaitościach jest brutalny i zarazem cichy, spowolniony i spokojny. Bohaterowie duszą w sobie tę całą przemoc, jakiej doświadczają od doktora Tinkera (Mariusz Bonaszewski). Ja duszę się razem z nimi. W tym przedstawieniu, paradoksalnie, to krzyk, fizyczne odczuwanie bólu jest dla widza zbawieniem. Czuję się jak zamknięta w klatce. Jakbym to ja była kolejnym eksperymentem doktora Tinkera. W żadnym momencie nie przychodzi oczyszczenie. Ptak na lazurowym niebie kołujący w takt uspokajającej muzyki Pawła Mykietyna nie przynosi spokoju. Zapowiada kolejną odsłonę brutalnej rzeczywistości. Oczyszczające symbole - woda, ogień - są daleko i ja nie jestem w stanie ich dosięgnąć. Gdy już jestem o krok od nich, rozpryskują się jak mydlana bańka. A ja nie mam już siły walczyć dalej. Zwłaszcza że w tej walce pozostałam osamotniona. Nie ma postaci, która jest do mnie podobna. Przychodzi moment zobojętnienia. I tak trwa już do końca. Bierne obserwowanie scenicznej rzeczywistości. Bo właśnie dotarło do mnie, że to tylko scena, a ja jestem widzem. O tym, co przeżyłam wcześniej, przypominają tylko nagromadzone gdzieś w moim środku negatywne emocje. Emocje, które nadal nie znalazły ujścia. Krytycy piszą, że pod "dramatycznymi obrazami kryje się wołanie człowieka, wołanie o miłość". Dla mnie miłość u Warlikowskiego jest nienormalna. Wcale nie chodzi mi o miłość homoseksualną czy uczucie młodego lekarza do starszej tancerki. Miłość Roda (Thomas Schweiberer) jest naiwna i infantylna. Wcale nie jestem przekonana o wielkiej miłości Carla (Jacek Poniedziałek) do jego partnera. To raczej wewnętrzny kodeks honorowy, a nie uczucie, nakazuje mu opiekę nad kalekim Rodem.

Nie uwierzę, że Tinker jest w stanie kochać. Nie dlatego, że ciężko jest mi uwierzyć w uczucie młodego, przystojnego mężczyzny, do starej, nieatrakcyjnej kobiety. Ale dlatego, że Tinker jest wyzbyty jakiegokolwiek człowieczeństwa. Gdzieś tam w głębi serca o to człowieczeństwo woła. To dlatego uczestniczy w agonii Roda, to dlatego znęca się nad Robinem (Tomasz Tyndyk). Bohaterowie nie są oczyszczeni. Stają się coraz bardziej zatruci, a to błędne koło może przerwać tylko Trinker. To on w tym dramacie jest Bogiem. Bogiem w Piekle. Pada stwierdzenie "jeżeli nie ma Nieba, to nie ma i Piekła". A jeżeli Piekło jest na Ziemi? W antycznym świecie teatr pełnił funkcję oczyszczającą. Ja byłam o tym świecie przekonana. "Oczyszczeni" wprowadzili w mój umysł pewien niepokój. Nie potrafię teraz odpowiedzieć na pytanie: jakie zadanie stoi przed współczesnym teatrem? Obiecuję się jednak poważnie nad tym zastanowić i dać odpowiedź.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji