Artykuły

Teatr podległy

To, co, jak sądzę, w istotny sposób różni teatr polski od teatru niemieckiego to totalne, absolutne, zniewalające podporządkowanie większości polskich teatrów bieżącej polityce lokalnego samorządu, a konkretnie grupom i osobom, które akurat stoją na czele tychże samorządów - pisze Artur Pałyga.

Częściowo wynika to z ustawy o samorządzie, która pozwala aktualnemu prezydentowi czy burmistrzowi miasta, pomimo organizowanych konkursów, praktycznie bez żadnych przyjętych kryteriów i bez jakiejkolwiek kontroli społecznej mianować dyrektorem teatru kogo on tylko uzna za stosowne, oraz skutecznie zablokować objęcie przez kogoś stanowiska dyrektora teatru, jeżeli tylko zechce i bez żadnych konsekwencji i konieczności tłumaczenia swojej decyzji. Kontrakt z tak powołanym dyrektorem podpisywany jest zwykle na krótko, a następnie przedłużany bądź nie, zależnie od woli burmistrza bądź prezydenta. Skutek jest oczywisty.

Dyrektor, nie chcąc stracić nienajgorszej wszak posady, musi zadowolić burmistrza/prezydenta, aby ten był łaskaw znów przedłużyć z nim umowę. Zadowalanie burmistrza/prezydenta to rzecz niełatwa, szczególnie jeśli ktoś jest w tym względzie dziewicą. Choć są i tacy, którzy potrafią to robić latami. Wśród dyrektorów teatrów krążą różne przezabawne opowieści o tym, jak to dali się posuwać burmistrzom/prezydentom, a nawet przewodniczącym rady, bądź biskupom, i w ostatniej chwili na przykład zrobili unik i zamiast wystawić tyłek, po prostu wzięli do buzi. Bywają to opowieści bardzo niewinne, jak ta o jednym burmistrzu/prezydencie, który grał na saksofonie i zlecił dyrektorowi, żeby ten zorganizował mu koncert w teatrze, a dla pewności, wszak burmistrz/prezydent nie może fałszować, żeby za kurtyną grał prawdziwy saksofonista-muzyk i żeby się nie wydało. Bywają opowieści mniej zabawne, kiedy burmistrz/prezydent naciska dyrektora, aby teatr stwarzał burmistrzowi/prezydentowi więcej okazji do ekspozycji burmistrza/prezydenta i np. organizują obchody, które inauguruje uroczyście burmistrz/prezydent wraz z aktorem przebranym za cesarza czy króla. Albo bez aktora. Bywają wreszcie powszechnie spotykane historie ponure, w których burmistrz/prezydent bezpośrednio wpływa na repertuar teatru dysponuje, aby w teatrze grano więcej klasyki, przez co zwykle rozumie on popularne sztuki rozrywkowe, lub też żeby repertuar ustalać według trzech złotych, klasycznych zasad: jedna lektura, jedna bajka i farsa. Na coś więcej dyrektor, jeśli chce, musi sobie sam zarobić, czyli chodzić i żebrać u lokalnych biznesmenów, których teatr interesuje głównie wtedy, jeżeli gra tam Żebrowski. Najtrudniej jest wtedy, gdy burmistrz/prezydent jest w sojuszu z biskupem i dyrektor a wraz z nim cały zespół nie nadążają z zadowalaniem. W jednym z polskim miast biskup zaprosił dyrektora teatru oraz dyrektorów innych instytucji kulturalnych na obiad z biskupem, podczas którego zapytał, czy przygotowali już coś na jego jubileusz - rocznicę objęcia przezeń biskupstwa - i co to będzie, po czym dyrektorzy instytucji na wyprzódki zaczęli się licytować w propozycjach.

Głośno było o historii w Poznaniu, kiedy jeden z włodarzy miasta wezwał na dywanik Teatr Ósmego Dnia, żeby ich opieprzyć za to, że ośmielają się wypowiadać na tematy polityczne. - Kultura nie jest od tego, żeby się zajmować polityką. Kultura ma nam dostarczyć przeżyć estetycznych - tłumaczyła wówczas rzeczniczka magistratu. O sprawie zrobiło się głośno, bo Teatr Ósmego Dnia nie da sobie trąby zatkać. Znamienne było, iż szefowie wszystkich pozostałych instytucji kulturalnych w Poznaniu pospieszyli z publicznymi zapewnieniami o swojej lojalności wobec władz miejskich Poznania. Wszystko to było szeroko dyskutowane w całej Polsce i jak zwykle dyskusja w końcu ucichła, sprawa wygasła. Ale przecież sprawa poznańska nie jest wyjątkiem. Urzędnik, który postanowił przypomnieć teatrowi, kto tu rządzi i że morda w kubeł, bo zamknie kurek z kasą, nie do końca zdawał się rozumieć, co mu się zarzuca i o co chodzi. Przecież był w prawie. Przecież to jest właśnie normalna sytuacja w Polsce, a nie jakaś wyjątkowa, więc czemu nagle taki dym. Przecież jak Polska długa i szeroka słychać plask wazeliny i mlaskanie teatrów w pozycji na klęczkach robiących nieustanną minetę władzom miasta. Takie rozmowy na dywaniku jak tego pana urzędnika z Poznania z Teatrem Ósmego Dnia słyszy się w Polsce codziennie w obwieszonych kiczowatymi obrazami gabinetach. I nikt nie protestuje, bo to norma. Przecież to jest ręka, która nam jeść daje. Ręka burmistrza/prezydenta. Więc jak uderzy, to z pokorą trzeba przyjąć i przemyśleć, czemu zły. I się poprawić. To może pogłaszcze. I kość rzuci.

Proszę popatrzeć na wszelkie inauguracje, czy ceremonie otwarcia, zamknięcia, czy wręczanie nagród. Na te spojrzenia dyrektorów teatrów i organizatorów kulturalnych imprez, na uniżenie i cześć i oddanie i nieustająca, niewysłowiona wdzięczność, bo za chwilę wejdzie na scenę otworzyć, zamknąć, wręczyć nasz ojciec, nasz dobrodziej, sponsor, prawodawca, patriarcha nasz, bóg nasz miejscowy, stwórca, aby, korzystając z okazji, ponownie utwierdzić, okazać swą władzę. Padre, czy teraz? Mam publicznie klęknąć? Ukorzyć się? Chcesz, żebym tu, przy wszystkich, zrobił ci to, co tak lubisz w zaciszu gabinetu? Masz, rozdzielaj dobro i zło, razy i słodycze, dysponencie nasz, nasz Santosubito.

I to jest różnica, jak sądzę, między teatrem polskim i niemieckim. Pamiętam to zdziwienie, jakie przeżyłem w Dreźnie podczas finału projektu "After the fall" na festiwalu kończącym ten projekt i międzynarodowym spotkaniu dramatopisarzy, oraz na festiwalu w Wiesbaden. Kurcze? Jak to? Gdzie burmistrz/prezydent? Nie wręcza? Nie otwiera? Nie zamyka? Zlekceważył? Znaczy gniewa się, aha, za rok już nie zrobicie. A tu nie. A tu koledzy z Niemiec się dziwią. A po co oni? Urzędnicy? Jak chcą, to sobie mogą kupić bilet, jak każdy obywatel, a co, nie stać ich? A ręka, która jeść daje, to co? No ale to nie są ich pieniądze - dziwią się nadal przyjaciele z Niemiec. - Przecież oni tylko mają je dobrze rozdzielać. Ich rola jest taka jak zwrotnicowego na stacji. Ten pociąg w tą, ten w tą, to duża odpowiedzialność. Ale nikomu nie przychodzi do głowy obwoływać zwrotnicowych ojcami kolei i całować po rękach za to, żeśmy się nie rozpiździli. - To co? Nie ma tu nikogo z urzędu miasta? - pytam w Wiesbaden na jednym bardzo ważnym spotkaniu tego ważnego festiwalu. - Może są. Skąd mam wiedzieć. Nie znam ich - odpowiada pani organizująca ten festiwal.

Mamy więc dwa modele zarządzania teatrem:

a) taki, w którym o teatrze decydują osoby, które zajmują się teatrem, gdzie teatr, jak i cała kultura uznawane są za dobro społeczne samo w sobie, nie wymagające uzasadnień,

b) taki, w którym o teatrze decydują znający się na wszystkim urzędnicy za pośrednictwem podległych im dyrektorów, gdzie teatr pełni funkcję służebną i np. służy promocji miasta lub kształtowaniu wizerunku rządzącej miastem koalicji.

Różnica między tymi dwoma modelami jest gigantyczna i posiada daleko idące konsekwencje. I proszę się nie dać zwieść pozornym podobieństwom. W pierwszym modelu sztuka wydaje się celem, w drugim - efektem ubocznym. Aczkolwiek trzeba podkreślić, iż ów efekt uboczny jakimś sposobem ma się w Polsce całkiem nieźle, co również warto by było rozważyć.

**

Tekst wygłoszony przez autora na I Europejskim Sympozjum Teatralnym - polsko-niemiecki terminal artystyczny w Kołobrzegu, 23 października 2010.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji