Artykuły

Odwieczny pojedynek

W "Ateneum" na kameralnej i lubianej Scenie 61 najnowsza sztuka wybitnego dramaturga amerykańskiego Davida Mameta. Sprawnie wyreżyserowana przez Feliksa Falka i brawurowo zagrana przez młodziutką Magdalenę Wójcik (Carol) oraz Krzysztofa Kolbergera (John).

Oszczędna scenografia Marcina Stajewskiego nie rozprasza uwagi widzów, pozwalając się skupić na istocie tego soczystego pojedynku, w który autor wplótł rozmaitego rodzaju podteksty: od poczciwego Freuda, poprzez wojujący feminizm w wydaniu amerykańskim, aż po pogłosy twórcy tak europejskiego, jakim jest Ionesco (naturalnie "Lekcja"). A jednak "Oleanna" rozczarowuje nieco. Zapewne dlatego, że drapieżnie widzący stosunki we współczesnym społeczeństwie amerykańskim autor, niezmienny temat swoich sztuk ubrał tym razem w fabułę nazbyt kameralną i szczególną, by jej - na naszym gruncie - egzotyka zdołała unieść dostatecznie uniwersalny przekaz...

Jest sprawą znaną, że Mamet-dramaturg ocenia bez zachwytu samą zasadę tych stosunków: morderczą rywalizację między jednostkami, ów przysłowiowy "wyścig szczurów" o pozycję i pieniądze - a w tym nakazie wychowują się pokolenia Amerykanów od dziecka. W "Oleannie" pewną wskazówkę interpretacyjną mógłby stanowić tytuł (bohaterka nosi tu całkiem inne imię).

Ci wszyscy, którzy przed spektaklem nie wyczytają w programie, że tytułowa "Oleanna" to utopijna kraina szczęścia i sprawiedliwości, symbol typowej "ziemi obiecanej" ala americaine, położonej gdzieś w północnej Pensylwanii, muszą polegać na tym co widzą i słyszą.

A oglądają campusowo-wydziałową perypetię, w której średnio rozgarnięta studentka "załatwia" zapobiegliwego profesora; John, który robił gładko uniwersytecką karierę, będzie musiał pożegnać się z kolejnym jej szczeblem. I kupno nowego domu - zabiegi wokół którego pochłaniają go całkowicie, kiedy rusza akcja - odsunie się w bliżej niewyobrażalną przyszłość. Będzie to dla naszego bohatera katastrofa, mierzona standardami społeczeństwa, gdzie sukces prestiżowy pociąga za sobą materialny, a nie vice versa. Dodajmy, że Carol dokona swego dzieła, wytaczając niebagatelne na tamtejszym gruncie argumenty... Po pierwsze, nie rozumie wykładów sławy; po wtóre imputuje mu seksualne... intencje; po trzecie wreszcie przemawia od jakiegoś momentu w imieniu "uciśnionej większości" studenckiej, dyskryminowanej przez profesorską mniejszość.

Cóż, cała ta przewalanka brzmi tak dla nas księżycowo, że nie przestając bawić, zostawia widza chłodnie obojętnym. Typowe "z igły widły" - tak to się niestety odbiera nad Wisłą. Dopiero puenta, pozwalająca się odnaleźć w święcie reakcji bardziej zrozumiałych, aby nie powiedzieć swojskich, budzi aplauz. Prowokowany John rzuca się w końcu na dziewczynę, choć jeszcze przed chwilą "kijem by jej nie tknął" - co w języku Mameta wypada nierównie dosadniej i aż dziw, że przechodzi przez usta wypielęgnowanego Kolbergera. Ten aplauz jest po prostu wyrazem naszej wdzięczności dla świetnych aktorów - ot i wszystko. Żegnają nas strofy ballady pt. "Oleanna", wychrypiwane Coheno-podobnym głosem przez Johna Portera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji