Artykuły

Powinni tego zabronić

"Cafe Sax" w reż. Cezarego Domagały z Teatru Dramatycznego w Elblągu na XXVI PPA we Wrocławiu. Dla e-teatru pisze Agnieszka Kłos.

Teksty Agnieszki Osieckiej są jak stara płyta. Kręcą wszystkich i są nie do zdarcia. Potrafią uwieść swoją łatwością, niełatwo jednak się je reżyseruje. Udowodnił to spektakl Teatru Dramatycznego z Elbląga.

Zaczęli brawurowo. "Okularnicy" w ich interpretacji z przerywanymi w pół słowa zdaniami przykuli uwagę publiczności. I to było już wszystko. Do końca spektaklu na scenie nie wydarzyło się nic ważnego. A nawet więcej, każda kolejna piosenka to był prawdziwy gwóźdź do trumny.

Spektakl o Osieckiej plasuje się gdzieś w konwencji sztuki kołtuńskiej. Z atrapami zamiast scenografii i dziwnymi kreacjami z podmiejskich targowisk. Takie bluzki i spódnice widujemy czasem na "ruskich" stoiskach. Największy szok wywołała jednak scena, podczas której aktorka tańczy na barze w białym prześcieradle, podświetlonym ultrafioletem. Jak na imprezie techno. A potem śpiewa słowa miłości wprost do słuchawki. Tego wieczoru dobrze grał tylko zespół muzyków.

Akcja spektaklu rozgrywa się w knajpie Cafe Sax. To przestrzeń naturalna i cała niemal scenografia życia oraz twórczości Osieckiej. Wydarzenia na scenie podporządkowane były słowom kolejnych piosenek. I wydawało się, że w przypadku takiej poetki nic nie jest w stanie zniszczyć brzmienia tych słów. Że po prostu nadarzyła się kolejna okazja, żeby je usłyszeć. Bez względu na poziom tego przedstawienia.

Niestety. Słowa poetki utonęły w kiczowatej interpretacji i koszmarnym wykonaniu prowincjonalnych aktorów. O samej zaś poetce dowiedzieliśmy się tylko tyle, że była nieszczęśliwa, piła i nie umiała znaleźć równowagi między życiem, miłością a destrukcją. Trochę mało jak na twórczość najlepszej tekściarki ostatnich lat. Uwięzionej w betonowych, szarych czasach, które stanowiły jedyną inspirację i jednocześnie były źródłem goryczy.

Głębokie, egzystencjalne rozterki Osieckiej brzmiały na scenie tak lekko jak w farsie. A prawdziwe credo jej życia sponiewierano w filuternych interpretacjach.

Prosta czy raczej prostacka interpretacja Osieckiej jest pułapką. Przywołuje kicz i wywołuje śmiech jak w parodiach. Realizatorzy spektaklu zdecydowanie przesadzili. W partiach lirycznych, które miały wzruszać, widownia rechotała ze śmiechu. Poziomu tego spektaklu nie wytrzymał sam Jerzy Satanowski i w końcu opuścił salę.

Zastanawiałam się jak można było z materiału tak naładowanego życiem i emocjami zrobić nudny, żenujący spektakl. Każdemu ruchowi na scenie towarzyszyła zbytnia dosadność. Wszystko zostało dopowiedziane i wyjawione. Nie odznacza to, że po spektaklu czułam się mądrzejsza czy bardziej zorientowana w życiu poetki. Raczej bardziej zagubiona w karkołomnych interpretacjach jej piosenek. Towarzyszyły im kilogramy rekwizytów, niepotrzebne gesty i zapętlenia akcji. Na każdym kroku reżyser zdradzał brak jakiegokolwiek wyczucia scenicznego. Infantylny poziom niektórych pomysłów po prostu zdumiewał.

To był wieczór w prowincjonalnym teatrze ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nieporadna reżyseria, drewniane gesty aktorów i dziwne rozbicie piosenek na dwa głosy. Całość po prostu nie do wytrzymania.

Zrozumiałam jednak, że jest w tym spektaklu coś autentycznego, co spowodowało, że zostałam zamiast wyjść. Twórcom udało się jedno, mimochodem jak myślę - udowodnili, że Osieckiej niewiele było trzeba, żeby napisać piosenkę. Prawdziwe arcydzieło sceniczne.

Poziom tego spektaklu skłonił mnie do takiego tytułu. Zdecydowanie w takiej interpretacji piosenki Agnieszki Osieckiej powinny być zabronione. A widownia chroniona przez organizatorów Przeglądu przed inwazją podobnych teatrów.

Czy Roman Kołakowski lub ktoś z Rady Artystycznej widział ten spektakl w Elblągu? Jeśli tak, jakim kierował się kryterium zapraszając go do Wrocławia?

Powiem kilka słów o dobrych znakach i złej wróżbie. Kto wie, gdybym im zaufała, być może nie obejrzałabym najgorszego spektaklu tegorocznego Przeglądu. Znaki wskazywały, że nie warto. Znakami były puste rzędy, brak kolegów dziennikarzy i recenzentów oraz tłum widzów z dziećmi.

Chyba jednak nie my ucierpieliśmy tego wieczoru najbardziej. Realizatorzy spektaklu bardzo skrzywdzili samą Osiecką, robiąc z niej dziwaczkę, babę z baru, ekscentryczkę, która nie radzi sobie z alkoholem. I mężczyznami. Więc pije, gada od rzeczy i naraża się na ciągłą ich kpinę. A przecież Osiecka przez całe życie uciekała przed taką właśnie "gębą". Jej kobiecy "szczebiot" był kreacją najwyższego rzędu, który doczekał się poważnych opracowań naukowych. Kto o tym jeszcze nie wie? Z pewnością twórcy "Cafe Sax".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji