Artykuły

W Narodowym "Wesele"

Dnia 3 października 1924 roku w obecniści Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Stanisława Wojciechowskiego otwarto Teatr Narodowy odbudowany staraniem Miasta Stołecznego Warszawy (...) Uczestnicy tej uroczystości z wdzięcznością wspominają zasługi Teatru Rozmaitości, który na tym miejscu przez długie lata niewoli był przybytkiem polskiej sztuki dramatycznej i żywym słowem krzepił Ducha Narodowego. - Zacytowałem fragment aktu inaugurującego nowe życie teatru spalonego w 1919 roku, a założonego w 1765 przez Bogusławskiego, teatru który w czasach polistopadowych nie mógł zwać się Narodowym, a dopiero w owym 1924 roku powrócił znów do tej tak dumnej nazwy. Ale przyszła wojna i teatr znów został spalony, a w jego gruzach dokonywali hitlerowcy masowych egzekucji. Pod koniec 1974 roku teatr obchodził właściwie dwie rocznice, tamtego pierwszego aktu inauguracyjnego oraz ćwierćwiecza jego powojennego działania.

Teatr Narodowy wydał z tej tak uroczystej okazji bardzo bogaty w treść i fotografie program, w którym niezapomniany (zmarł w 1974 roku), znakomity scenograf Jan Kosiński napisał, że Teatr Narodowy, którym dyryguje Adam Hanuszkiewicz, jest swoistym modelem Żywego Teatru Narodowego, to znaczy takiego teatru, który zarówno w interpretacjach klasyki, jak w adaptacjach z literatury poza-teatralnej, jak gdyby zaangażował się uczuciowo w polemikę z takim Teatrem Narodowym, jaki u nas na szczęście czy nieszczęście nie mógł powstać - teatrem skostniałym w akademickiej tradycji.

Nowego argumentu na rzecz tej żywej koncepcji Teatru Narodowego dostarczył nam znów Hanuszkiewicz swoją drugą już inscenizacją Wesela Wyspiańskiego, która, jak zwykle, budzić będzie różne kontrowersje, ale chyba już nie tak gwałtowne jak ongiś jego Kordian z tą symboliczną drabiną. Być może oswoił Hanuszkiewicz zarówno krytyków, jak i dużą część publiczności z tym modelem teatru, a zwłaszcza już tę najmłodszą, wychowaną na kabaretach i scenkach studenckich, spoufaloną też z nowoczesną muzyką i malarstwem niefiguratywnym, aprobującą więc jego teatr żywy, gorący, ofensywny, przylegający do ich gustów, sposobu myślenia, do ich nowego już rytuału obyczajowego. I taką autentyczną przedstawicielką tego pokolenia jak Magda Umer, którą to mistrz Hanuszkiewicz kreował na Rachel. Hanuszkiewicz użył więc w tym przedstawieniu chwytu włoskich neorealistów, angażujących, jak de Sica do Złodziei rowerów, amatorów z ulicy. I choć Umer jest ostatecznie znaną już pieśniarką estradową o określonym stylu interpretacji liryczno-melancholijnym, na scenie Teatru Narodowego jest po prostu sobą, czyli Magdą Umer, jasnowłosą, polską dziewczyną, a nie stylizowaną, semicką muzą moderny. Może ona jedna właśnie dzięki swej naturalnej bezpretensjonalności odkłamać ma ten patos wielkich słów i gestów w jakie tak szczodrze wyposażył Wyspiański postaci Wesela. A sztuka miała przecież wstrząsnąć współczesnymi poecie, bo była w swoim zamierzeniu pamfletem na nich, choć jest tak wielowarstwowa, tak polifoniczna.

Właśnie ta inscenizacja Hanuszkiewicza demonstruje to nam aż nadto wymownie. Każdy, jeśli wrażliwy, znajdzie w niej coś, co budzi jego wyobraźnię, co będzie ściśle przylegało do jego świadomości historycznej. Dla mnie na przykład taką sceną był dialog Stańczyka (Henryka Machalicy) i Dziennikarza (Zdzisława Wardejna), od niepamiętnych już czasów bez ględźby, mętniactwa, a zwarty, wyakcentowany, nabity emocją, jak pełna żaru poezja wysokiego lotu. A przecież tekst ten się nie zmienił, tylko jego interpretatorzy! Jest w tym dialogu jakby dalszy ciąg bolesnych Rozrachunków z przeklętą marą przeszłości, ale i gorzka, norwidowska konstatacja, że jesteśmy wspaniałym narodem, ale żadnym społeczeństwem.

W scenie tej, w zgodzie więc z tekstem Wyspiańskiego, ewokuje Hanuszkiewicz naszą wspaniałą przeszłość epoki Jagiellonów i przeszłość tę symbolizuje też w samym Wernyhorze, który jawi się nam nie jako dziad z brodą i lirą, ale jako Kmicic-Olbrychski! - A Łomnicki - Gospodarz ubrany w tabaczkowy żupan opasany chustą z emblematem godła narodowego, jest po prostu znów filmowym Wołodyjowskim! I ten Gospodarz ma w ręku szablę, a na ramieniu fuzję. Łomnicki w pierwszej fazie Wesela jakby markujący zaledwie swoją obecność na scenie, nagle, po konfrontacji z Wernyhorą-Olbrychskim wybucha, rośnie nam w oczach, rozsadza nieomal swą postacią całą scenę, stając się jakby kwintesencją całego Wesela, jego somnambulicznej ideologii. Wspaniała, porywająca rola Tadeusza Łomnickiego. Ma on też godnego siebie partnera w Czepcu- Janczarze, który jest też cały w ruchu. Nie jest to Czepiec stylizowany na ludowego osiłka i krzykacza, ale bardzo autentyczna psychicznie postać jakiegoś zadzierżystego i bezkompromisowego króla chłopów. Jedna chyba z najwybitniejszych ról w karierze scenicznej Janczara. A potem Pan Młody-Łapickiego, w czapce z wysokimi na pół metra pawimi piórami, w fioletowej kamizelce i szarawarach w biało-różowe paski, zadyszany, zabiegany na kręcącej się obrotówce, wyrzucający z siebie słowa jak w półbiegu. Łapicki jakby na maskaradzie, niewydarzony czy niezdarny, jest też jedną z cudownych figurek tego Wesela. No i ta Panna Młoda-Bożeny Dykiel, krzepka, kanciasta, pełna ciała, szorstka "dziołcha", tak jaskrawa antyteza Pana Młodego. Hanuszkiewicz - Poeta dodał sobie jeszcze trzech Młodych Poetów, którzy przejęli jego frazesy i inne gładkie słówka, a on sam zachował dla siebie jeno puenty i liryczne intermezza z Rachelą. Jest jeszcze Archanioł (Marcin Sławiński) ze złotymi skrzydłami, alter ego Wernyhory, po raz pierwszy w Weselu i Dziadek - Kazimierz Opaliński, ale i przejmujący Dziad - Jana Ciecierskiego, przejmująca Marysia - Ewy Żukowskiej, Ksiądz - Kazimierza Wichniarza i porywisty Jasiek - Krzysztofa Kolbergera jest też po raz pierwszy chyba w Weselu tak dynamiczny oberek chłopów z hołubcami w układzie Barbary Fijewskiej, są wierzby i wikliny, rozsuwany, wiejski dworek i malowane na bokach dużej sceny malwy, czy też maki, w ogóle dekorycje Adama Kiliana to też taka stylizowana w guście dziewiętnastowiecznych chyba przedstawień, kolorowa malowanka. A finał Wesela bardzo infernalny, buchają jakoweś dymy i weselni goście chwiejąc się wpadają w jakieś trzęsawiska. Stylizacja apokaliptycznego tragizmu? Czy nie na wyrost? W sumie sporo tu piękności, wirtuozerii, wybitnego aktorstwa i stylizacji, czy też kunsztu inscenizacyjnego. I czy to Wesele wzrusza? I tak, i nie. Ale inscenizacja Hanuszkiewicza unaocznia nam jeszcze raz, jak nieograniczone możliwości drzemią w tej genialnej, zdawałoby się partyturze Wyspiańskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji