Artykuły

"Wesele" pięćdziesięciolatków

Na premiery u Hanuszkiewicza czeka się z zainteresowaniem, ta ciekawiła szczególnie. Zapowiadane Wesele Wyspiańskiego miało bowiem uczcić 50-lecie Teatru Narodowego, liczone od odbudowania spalonego gmachu dawnych "Rozmaitości" i uroczystego nadania mu w r. 1924 nowej nazwy. A od prapremiery poczynając, niemal każde wystawienie tej sztuki zwykło wzbudzać dyskusje i narodowe spory. Przy tym właśnie Hanuszkiewicz wsławił się przed laty inscenizacją Wesela, które podbiło Warszawę, zawojowało kraj i niemały kawałek zagranicy, osiągając trzysta kilkadziesiąt spektakli i utrzymując się przez lata w repertuarze, najpierw Teatru Powszechnego, a po zjednoczeniu zespołów - Teatru Narodowego. Wieści zza kulis potęgowały przedpremierową gorączkę, zapowiedzi obsadowe wydawały się wręcz niewiarygodne. Piosenkarka Magda Umer Rachelą? Ciepły, kameralny Janczar - Czepcem? Srebrzystogłowy Łapicki Panem Młodym? A zjawy czyli Osoby Dramatu, które niegdyś zjednoczył Hanuszkiewicz postacią Chochoła i osobowością Wojciecha Siemiona, w jakim kształcie ukażą się nam tym razem?

Hanuszkiewicz, jak przystało na człowieka ceniącego współczesność, jest nie tylko modny, ale rzeczywiście zainteresowany dniem dzisiejszym. Toteż przy kolejnej inscenizacji Wesela, nie odcinając się od jego poprzedniego kształtu, spróbował nadać mu nową, bardziej aktualną formę. Stąd zachowana obrotówka, nadająca pierwszym scenom niezapomniany rytm i szopkowy charakter, ale stąd również na przykład wyraźne aluzje do filmowego Wesela Wajdy. Tak przynajmniej odczytuję sceny łóżkowe i poduszkowe w tym spektaklu a być może nawet, dzięki pewnym skojarzeniom, finałowe wyjście w plener, przed dom, do ogrodu...

Bo zaczyna się ten spektakl hucznie, kolorowo i wesoło. Ponownie w scenografii Adama Kiliana, ale także zmienionej. Na sielsko-kolorowym tle - jak na obrazkach Stanisławskiego - widzimy typowy dworek-chatę. Za chwilę rozsuwają się ściany i znajdujemy się już w samym centrum zabawy i toczącego się dialogu. Może nawet giną pewne ważne kwestie w tej początkowej pogoni słów przesuwających się na wzór szopki ludzików. Chyba dopiero Pan Młody pierwszy przykuwa naszą uwagę. Nawet nie tym, że tak wdzięcznie demaskuje aktorskie kłopoty z usuwającą się mu spod nóg podłogą, ale samym charakterem postaci, tak odmiennej od tradycyjnych ujęć. Ten urodziwy starszy pan (z nieskrywanym siwym włosem!) cudownie bawi się swoją rolą, swoim weselem i szczęściem z młodą krzepką dziewczyną (świetna Bożena Dykiel w roli Panny Młodej). Andrzej Łapicki kunsztownie, finezyjnie i z dużym poczuciem humoru gra tę swoją przebierankę nie tyle w chłopską sukmanę, co w młodzieńcze zachwyty i uniesienia.

Siwizną nie przypadkiem czaruje nas również w tym spektaklu Poeta Adama Hanuszkiewicza. I jego zauroczenie Rachelą to po prostu nieskrywana ekscytacja dziewczęcym wdziękiem świeżości i jej wrażliwością. Toteż igraszki słowne z Maryną tym razem Poeta chętnie przekazuje swoim młodszym kolegom po piórze. Panny z towarzystwa nie są już w stanie pobudzić jego wyobraźni, dopiero to blond dziewczę, we współczesnym kożuchu narzuconym na modną białą szatkę, tak wyraźnie go admirujące, pobudza go do działania, ożywia, po prostu interesuje.

Toteż właśnie sceny z Rachelą są dla tego Poety najbardziej charakterystyczne. A że Wesele Wyspiańskiego było w dniu prapremiery wielkim pamfletem na współczesne społeczeństwo, stąd modne w tamtych czasach zauroczenie artystów i literatów chłopkami i ludowością zastąpił Hanuszkiewicz dzisiejszą modą na młodzieżowy styl życia i młodociane partnerki. Zrobił to dyskretnie i z poczuciem humoru, ale taka koncepcja musiała z kolei uszczuplić rolę Racheli, zwłaszcza że Magdzie Umer nie pozwolono śpiewać, a tego od niej głównie mieliśmy prawo oczekiwać.

Zderzenie panów z chłopami było oczywistym zamierzeniem Wyspiańskiego, spektakl Hanuszkiewicza szczególnie jednak akcentuje owo marzenie o zamianie ról, podkreśla tę przebierankę. Panowie wdziewają sukmany i od razu się lepiej czują, marzy im się kurna chata i obiecujący spokój plener. (Skąd my to tak dobrze znamy?) Ale z kolei i chłopi chętnie by się w miastowych przemienili. Zdradzają się z tym nie tylko młodzi parobczakowie, z którymi chętnie wytańcowują delikatne panny miejskie (mocno wyakcentowane "Postawię se pański dwór") i owe młódki wiejskie wydające się gwałtem za panów (wszystkie trzy siostry tego chciały!), nawet najstarsze pokolenie, reprezentowane przez Ojca i Dziada ("Będzie pan twój wnuk").

Spektakl Hanuszkiewicza wyraźnie akcentuje to, że właściwie każdy z tu obecnych chętnie by zajął miejsce drugiego: pan chłopa, chłop pana, ksiądz Żyda, Żyd księdza itd. W takim ustawieniu najbardziej osadzony w realiach wydaje się Czepiec, świetnie zresztą zagrany przez Tadeusza Janczara, choć - wydawałoby się - tak przeciwko sobie obsadzony. On jeden widzi bowiem całą nicość i śmieszność tej pańskiej pozy i przebieranki. Nie na darmo od lat żyje przez miedzę z Gospodarzem (Tadeusz Łomnicki umiejętnie podkreśla ten jego inteligencki nadmiar gestu i słów), któremu szybko rządy z rąk przejęła energiczna Gospodyni (znakomita w tej roli Zofia Kucówna). Nic dziwnego, że ten Pan Młody i Poeta tak drażnią Czepca. Wie dobrze, że wszyscy oni dużo i pięknie mówią, ale nic się za tym nie kryje. I dlatego rezolutny i zapalczywy chłop wyżywa się w licznych burdach; tu przynajmniej jego siła na coś się przydaje.

Najwięcej kłopotu sprawia mi odczytanie zamysłu przedstawienia przez reżysera Osób Dramatu. Są to już na szczęście poszczególne postacie, ale z kolei do każdej z nich dobrany jest jak gdyby inny klucz. Widmo narzeczonego Marysi (bardzo dobra Ewa Żukowska) obserwowane jest uważnie przez jej męża. Poeta przez założenie rękawicy (odrzuconej zresztą przez Pana Młodego za kulisy w scenie następnej jako zbędny rekwizyt) staje się Rycerzem. Branickiego praktycznie w ogóle na scenie nie ma, a zamiast Wernyhory wchodzi Jan Sobieski (Mariusz Dmochowski), co jest znowu konsekwentnym mrugnięciem oka do współczesnej widowni, ale odbiera sens ważnej scenie.

Strojny i przy orderach Szela akcentuje raczej godziwą zapłatę niż niegodziwe czyny. Zmieniła się również rola Stańczyka (Henryk Machalica) i postać Dziennikarza (Zdzisław Wardejn). W tym ujęciu Dziennikarz gorzkie uwagi o społeczeństwie rzuca ostro w twarz widowni, stając się przez to jak gdyby porte-parole autora. To już nie ten, co mąci narodowi w głowie, ale ten, który widzi społeczne niedociągnięcia i ostrzega przed konsekwencjami. A więc jak gdyby dalszy ciąg uwspółcześniania wątku...

W akcie końcowym na scenie mamy ogród uśpiony w śnie przedzimowym. Ogród dość nietypowy zresztą, bo obok krzewów i drzew owocowych występują w nim wierzby, charakterystyczne przecież raczej dla naszych dróg niż domostw. Ale są to drobiazgi. Gorzej że to wyjście w plener rozrzedziło jakoś atmosferę napięcia, narastającą przy kieliszku i weselnej wrzawie. A przecież właśnie to potęgowanie się nastroju przez nasłuchiwanie wieści z zewnątrz wprowadzić ma bronowickich gości weselnych - a poprzez nich także publiczność teatralną - w ów niepowtarzalny klimat zauroczenia, doprowadzający do finalnego transu. Bezradny Jasiek (Krzysztof Kolberger), szamoczący się w izbie nabitej ciżbą uzbrojonych ludzi, staje się wtedy bardziej tragiczny, jego niemoc absolutnie zrozumiała. Tymczasem powietrze i przestrzeń zmieniają w sposób zasadniczy charakter tej sceny.

Ale to wyjście w plener było Hanuszkiewiczowi potrzebne do zbudowania ostatniego - przyznać trzeba - sugestywnego obrazu. Oto nasi goście weselni zaczynają się poruszać w takt chochołowej muzyki. Ten dziwny korowód postaci - w oparach mgieł - powoli jak gdyby zapada się we wciągającą go toń. Jako jeden z ostatnich ginie nam sprzed oczu Dziennikarz, wysoko wyciągający w górę stańczykowy kaduceusz... Czyżby tych narzekających biesiadników, nie zdolnych poza tym do żadnego czynu, pochłonąć miała wreszcie owa skrzecząca rzeczywistość, niestabilna sytuacja, grząska gleba, na której wyrośli? Okrutny wydaje się to osąd. Z kręgu zaczarowanego tańca można jeszcze bowiem kogoś wyprowadzić i trans przerwać, z błotnej toni trudniej już się wyratować.

Wyspiański nie był jednak nadto łaskaw dla swego otoczenia, może przeto chętniej niż my, tradycjonaliści, pogodziłby się z Hanuszkiewiczem i wymownym finalnym obrazem jego najnowszego Wesela...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji