Artykuły

...a ot, co z nas pozostało

Po raz pierwszy zadał to pytanie i odpowiedział na nie aktor Sobiesław 16 marca 1901 roku w Krakowie, w Teatrze Miejskim. Grano Wesele, sztukę napisaną w lutym tegoż roku a inspirowaną wydarzeniem towarzyskim z końca listopada roku ubiegłego. Sobiesław grający na prapremierze - dziś historycznej nie tylko dla teatromanów - Gospodarza alias Włodzimierza Tetmajera, nie zdawał sobie zapewne sprawy jak bardzo "uniwersalnym" tekstem przychodzi mu mówić. Walił w widownie, c.k. miasta Krakowa słowa nietaktowne i obraźliwe -

"a ot, co z nas pozostało:

lalki, szopka, podle maski,

farbowany fałsz, obrazki

niegdyś, gdzieś tam, tęgie pyski

i do szabli i, do miski.

kiedyś, gdzieś tom tęgie dusze,

półwariackie animusze;

kogoś zbawić, kogoś siekać

dzisiaj nie ma na co czekać

nastrój? Macie ot nastroje

w pysk wam mówią litość

moję."

Po czym. Jak wiemy, wyszumiawszy się w słowach, kładł się i zasypiał, chociaż to jemu dano rozkaz od Wernyhory i on to miał pilnować gotowości całego społeczeństwa (pany, chłopy; chłopy, pany) do podjęcia walki na pierwszy sygnał.

Po Sobiesławie tylu już i wybitnych aktorów przez lat 83 dawało nam w pysk na scenach tylu teatrów. I przesypiało moment.

Wesele w teatrze to zawsze okazja do popatrzenia sobie głęboko w oczy. Kto chce bardziej górnie: w sumienia. W serca. W nasze kartoteki życiowe, pokoleniowe jednorodne, narodowo naznaczone.

Wesele grywa się zawsze ,,po coś": najczęściej bywa elementem diagnozy stanu świadomości i zdrowia psychicznego społeczeństwa, zwłaszcza jego warstw kreowanych przez Wyspiańskiego na bohaterów utworu - inteligencji i chłopstwa, tyle, że owo chłopstwo znaczyło wtedy "lud". Pytanie co dzisiaj znaczy "lud" jest z gatunku tzw. podstawowych i najczęściej służy do kreowania także podstawowych i fałszywych mitów.

W roku 1958 Kazimierz Wyka pisał w eseju pt. Wesele wciąż aktualne ("Przegląd Kulturalny" nr 41): "Rzeczywistość jest w Weselu pozorem niegodnym tego, ażeby trwał dalej: "Czyż konieczne jest wyliczać do końca tę zawartość szali pozorów jaką na pamięć zna każdy obywatel Polski Ludowej, jaka straconą być musi pod grozą chocholego tańca? To jakoś orzeka o żywotności Wesela, chociaż wydarzenie w nim absolutnie różne, chociaż idee polityczne dzieła należą do historii doktryn politycznych (-) Wśród słyszanych ze sceny trosk tamtego pokolenia, narodu odzywa, się echo nowych doświadczeń społecznych i politycznych. Zwłaszcza, że zgodność kończy się tylko na echu".

A no nie kończy. Chochoł przygrywał już wiele razy do tańca, także i po roku 1956, kiedy to Wyka formułował swój osąd. Przywykliśmy już, że Wesele ostrzega. Że jest po to, by przyszpilać pewne fasony ideologiczne i pozy ideowe, że w błysku pamfletu pokazuje skutki tkwienia w kręgu samoułudy, marzeń na miarę wielkoludów, przy siłach coraz to słabszych, które wreszcie zanikają w ogóle w posłusznym słomianemu grajkowi raz dokoła...

Dlatego Wyka w roku 1936 - a przecież uboższy o nasze doświadczenia późniejsze pisał: "Gdyby wnioskiem z bolesnej walki o prawdę, o czystość polityczną, o moralność społeczną, czujną odpowiedzialność przed narodem, z walki toczonej w tegorocznej Polsce miała być w naszych nadziejach tylko pewność chocholego tańca, tańca bez kresu - zaiste, dziełu Wyspiańskiego powinien być wzbroniony wstęp na sceny polskie. A podnosimy nad nim kurtyny, by ostrzegało, przypomniało. Lichy to patriotyzm narodu, który by tylko pochwały znosił ...(-)".

Cytuję te zdania, bo także i w fakcie, że napisano je 28 lat temu zawiera się już komentarz do tematu.

Zatem: Wesele 1984, realizacja Kazimierza Dejmka w Teatrze Polskim. Trzecia na tej scenie, piąta pod firmą Teatru Polskiego, druga po wojnie. Osiemnasta już inscenizacja dramatu Wyspiańskiego w tym teatrze.

Dla chętnych historyczne szczegóły dotyczące przedstawień na tej scenie, które może opuścić czytelnik nazbyt niecierpliwy. W roku 1912, jeszcze przed oficjalną inauguracją Teatru Polskiego skompletowano zespół na występy gościnne i na to tournee wybrano Wesele. Trasa: Mińsk, Żytomierz, Petersburg. W obsadzie Maria Przybyłko-Potocka, Jerzy Leszczyński, Aleksander Zelwerowicz (odtwórca roli Kaspra w przedstawieniu prapremierowym w roku 1901) i Kazimierz Junosza-Stępowski.

W roku 1818 znów występy gościnne. Już Teatru Polskiego, oficjalnie. W Teatrze Kameralnym w Moskwie. Reżyserował to Wesele. Juliusz Osterwa, on też grał Pana Młodego, Czepcem był Stefan Jaracz, Poetą Wojciech Brydziński.

7 grudnia 1922 roku Aleksander Zelwerowicz wystawia Wesele na deskach Teatru przy ul. Karasia i jest to pierwsze Wesele w tym gmachu i tej sceny, pierwsze na własnych śmieciach. Z Przybyłko-Potocką, Leszczyńskim. Stańczykiem Kazimierza Kamińskiego, Dziennikarzem Mariusza Maszyńskiego.

Powojenne Wesele Teatru Polskiego to inscenizacja z 15 lipca 1961 roku. Reżyseria Jerzy Rakowiecki, Pan Młody - Marian Wyrzykowski, Chochoł - Bronisław Pawlik, Stańczyk - Jan Kreczmar, Poeta - Stanisław Jasiukiewicz.

Spektakl Dejmka rozpoczął się owacjami dla scenografii, zakończył owacjami dla wszystkich. Odsłonięta kurtyna odkryła wnętrze chaty rozśpiewanej, wcale sobie zasobnej i nieźle się kojarzącej. Zamiast izby błękitnej, bielonej ściany wyłożone drzewem jak w letniskowej, wiejskiej daczy w obecnym stylu. Meble półmiejskie i szlacheckie, półwiejskie i chłopskie. Obicia na fotelach, ale taborety i krzesła całkiem zwyczajne. Częstochowska, Ostrobramska - według życzeń autora. Stylowe świeczniki, empirowy zegar, okrągły stół po środku, na nim "szkło" i zakąski. Tańczy się obok, tu się tylko pogaduje i wpada na kieliszek. Muzykę weselną trzeba sobie wyobrazić, spektakl jest jej pozbawiony. Żaden szmerek nie dochodzi z izby tanecznej. Właściwie czemu izby, sąsiedniego pokoju. Goście z miasta ubrani są według mody z początku epoki, przeważa tu tonacja brązów i beży, nobliwie spokojna. Panowie w czerni, chyba że w... ludowych kierezyjach. Bronowiccy chłopi noszą na sobie odświętną Cepelię. Panowie chłopomani - Rydel (Pan Młody). Tetmajer starszy (Gospodarz), mają na sobie kombinację stroju ludowego z "pańskim". Wszystko w zgodzie z Wyspiańskim i tradycją wystawienniczą Wesela w tym jej nurcie, który nawiązuje do prapremiery i realizmu.

Zjawy z II aktu ubrano bajkowo, na modłę konterfektów malarskich, albo tylko stereotypu opisania ich wyglądu. Stańczyk jest błaznem z Matejki, choć jego purpura znacznie najskrawsza niż stonowane barwy z obrazu, ten tutaj - Gustawa Holoubka - przebrany jest raczej w szatki nieco diabelskie. Widmo Narzeczonego Marysi przypomina belle epoque malarzy z wyglądu, Zawisza jest ogromniastym drabem w zbroi. Hetman - karmazynem z karmazynów. Szekla ma czerwono--krwawe wstążki. Wernyhora brodę bielutką i długą, szaty dostojne - nie sposób brać go serio, wyszedł z baśni.

Spektakl toczy się spokojnie, bez przyśpieszenia tempa. Goście z miasta tą leciutko znudzeni, Pan Młody (Jan Englert), owszem, szczerze się cieszy, ale i jego coś gryzie, choć on jeden stara się brać wszystko dosłownie, bez nawiasów. Świat "inteligentów" w ogóle nie wygląda tu zbyt ciekawie. Gospodarz (Andrzej Szczepkowski) to ustabilizowane pod pantoflem rozsądnej żony wcielenie cnót polskich z albumu patriotycznego, człek sprawiedliwy i poczciwy, ale nie orzeł. Poeta (Andrzej Łapicki) obnosi spleeny, wdzięki, pozy i znudzenie z elegancją światowca i "twórcy", na chwilę zajmie go Maryna, na chwilę Rachela, zachwyci się pustką listopadowego ogrodu, kosą postawioną na sztorc, odmiennością tutejszych. Najpóźniej uwierzy w znaki na niebie od Krakowa. Ale też i najmocniej je przeżyje w finale poranka.

Nos (Bogdan Baer) oklaskiwany gorąco przez publiczność jest postacią najbardziej swojską: upija się na filozoficznie i na wesoło i już wiadomo, że "niemożność" jest nie do pokonania, przecież. Szopen, gdyby żył... No właśnie - piłby czy nie, bankietowicz z roku 1901 i 1984 rozgrzeszy się tym przekonaniem bez skrupułów. Bogdan Baer pije w tym Weselu z wdziękiem, któremu na imię: skoro nic się nie da zrobić...

Dziennikarz (Jan Matyjaszkiewicz) to kabotyn. Ostro grana, jaskrawo cyrkowa postać. Wyposażona w świadomość uczestnictwa w grze pozorów i frazesów, ale o ile to sarno mogło by u Poety objawić się "smutkiem istnienia" i sceptycyzmem, u Matyjaszkiewicza jest deformacją moralną, skazą. Ten Dziennikarz bywa przy tym śmieszny, ale wszystko co mówi ma posmak zwierzeń zgranej do cna kreatury.

Radczyni (Eugenia Herman) ma fumy klasowe j fumy intelektualne, jedna Maryna (Halina Łabonarska) reprezentuje tu bystrość, rozsądek i niezależność sądów.

Bohaterowie ze wsi - na odwrót. I Gospodyni (Katarzyna Łaniewska) i Klimina (Barbara Rachwalska) i Czepiec (Mariusz Dmochowski) i Ojciec i parobczaki mają jeszcze krzepę, nieźle w głowie i potrafią się bawić bezinteresownie. Chociaż Jasiek (Piotr Loretz), gubi złoty róg, ostaje mu się ino sznur, wszystko jak Wyspiański przykazał, tańczą w takt chocholej muzyki także i ci z krzepą i kosami - wszyscy razem, jak zaczarowani, unieruchomieni, przeklęci. Chłopy, pany - pospołu, ale czar może kiedyś pryśnie? Kto wypędzi Chochoła? A jeżeli jednak mała Isia, trzeźwa jak jej matka "z ludu"?

Jakoś ci chłopi Dejmkowi są wcale, mimo wszystko, konkretni, choć na uciechę "panów" cepeliowsko kostiumowi i rodzajowi.

Kazimierz Dejmek obmyślił to Wesele konsekwentnie, od pierwszej sceny po finał demonstrując widzom słabości polskiego "ja"'. Zobaczyliśmy ludzi zmęczonych tym co jest, skalą tego co jest, ale gotowych w każdej chwili podnieść skrzydła, niestety, nieuchronnie - zaprzepaścić szansę ich pełnego rozwinięcia. Najlepszy kawałek tego Wesela to początek III aktu, pora wczesnego kaca i pierwszej senności, kiedy nocne rodaków rozmowy toczą się w rytmie zwolnionym, a senność marzeniom dodaje cech realnych. Na kanapce siedzą Państwo Młodzi i Poetą, turla się gdzieś obok Nos, na fotelu układa się Gospodarz. Nierealność i fantastyczność jest w powietrzu, paruje alkohol i parują kompleksy zbiorowe, wszystko jest "nie tak", każdemu można cisnąć litość w twarz... Ta wygasająca zabawa jest rodem z naszego czasu. I z jej znużeń rodzi się własny zwid Wesela - gdyby tak dało się zrobić to, i to, i to, i jeszcze tamto...

Bo Zjawy z II aktu nie są właściwie tym, co gryzie panów i panie z chaty rozśpiewanej. Są, bo pełniły swoją funkcję tyle lat. ale nie ma wątpliwości: to tylko umowna gra z wyobraźnią. Hasło: - Polska, hasło - sprawiedliwość społeczna, hasło - niepodległość, hasło - polityka.

Gorycz jest na jawie, w pokoju wyłożonym drzewem, w jego atmosferze. Stańczyk Gustawa Holoubka nie jest błaznem, lecz politykiem, który nie doczekał się ani zwycięstwa ani kontynuatora. Tragicznym i wyciszonym, samotnym i gorzkim. Prawdziwym błaznem jest niegłupi przecież Dziennikarz i to jego dialogi z żywymi wyglądają na konwersację z sumieniem lub marą.

Nie, to nie jest Wesele przeinaczone, zinterpretowane jednostronnie. Przeciwnie, zagrane "po bożemu", eksponujące rzemiosło aktorskie, treść, logikę, sensy, często wierne (bo nie zawsze) didaskaliom autora, nawet obiektywizujące, nawet dosyć chłodne - tak jakoś rozkłada swoje znaczenia, za widz musi zdobyć się na dystans do siebie samego myśląc o sprawach pro publico bono, w końcu podobnych do tych, o których mówi się ze sceny.

Nie umiem powiedzieć, czy to spektakl dobry. Na premierze był wyraźnie nie gotowy, nerwowo rytmizowany i w wielu kwestiach wielu aktorów - trudno słyszalny. To wady techniki, 'które usunąć łatwo. Jeżeli nie każdemu i nie wszędzie, to w tym teatrze na pewno. Waga tego Wesela rozstrzyga się na innym polu. Jak większość spektakli Kazimierza Dejmka jest głosem w dyskusji o nieustająco aktualnym temacie: jacy jesteśmy (lub bardziej współcześnie: nasze wpadki).

Wesele Dejmka ma styl, barwę, wymowę i wyraźne piętno reżysera. Jest wydarzeniem o tyle, że zawsze wydarzeniem jest interpretacja Wesela w teatrze. Co rzekło się wyżej - ono wciąż jest jak papierek lakmusowy. Jest ważnym przedstawieniem, bo z szacunkiem dla tekstu i jego wagi prezentuje przecież inną, dzisiejszą zawartość duchową jego bohaterów.

W aktorskim ansamblu pierwszej rangi wymienić trzeba Joannę Szczepkowską jako Pannę Młodą (promyczek słońca w nieszczerej atmosferze pseudo solidaryzmu społecznego czy tym razem trochę nie za wiele "świeżości" wiejskiej Pani Joanno?) Barbarę Rachwalską, Katarzynę Łaniewską, Jana Englerta (rola zbudowana na dobrej wierze w dobrą gwiazdę, na świadomej ucieczce od refleksji), Andrzeja Łapickiego, Gustawa Holoubka, Andrzeja Szczepkowskiego. I wielu innych, których oby było słychać.

Osobna sprawa to Rachel i Żyd Mosiek. Ignacy Machowski zagrał Żyda mniej ciepłego niż to bywało, bardziej świadomego purononsensu chaty rozśpiewanej. Rachela Jolanty Russek to sama sztuczność i afektacja, tak dalece ściszona, że prawie nie docierająca do widza jako znak poezji. Tylko, że ta poezja w przedstawieniu jakoś, u diabła, jest. W Racheli też. Tę sprzeczność rozumie pewnie tylko Kazimierz Dejmek, sprawca czarów tego arcytreźwego Wesela. Bo i czary są. Krótko trwałe jakieś mocno egzaltowane, ale poddajemy się im na moment, bezbłędnie je rozpoznajemy.

I jak Nowaczyńskiemu na prapremierze w Krakowie - jest nam wstyd. Tyle z nas pozostało, naprawdę?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji