Artykuły

Dżanus i Dżerzi

Do pewnego stopnia rozumiem, dlaczego nie powiodła się próba zbudowania z życia Kosińskiego historii, jaką można by w przystępny sposób opowiedzieć amerykańskiemu widzowi w teatrze lub w kinie - o "Good night Dżerzi" Janusza Głowackiego pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Historia powstania tej książki jest niemal tak skomplikowana, jak jej temat: życie polsko-amerykańsko-żydowskiego pisarza Jerzego Kosińskiego, autora światowego bestsellera "Malowany ptak", który popełnił samobójstwo w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku w 1991 r. Głowacki zaczął ją pisać wiele lat temu, najpierw jako sztukę teatralną z myślą o jej wystawieniu na Broadwayu, ale zarzucił pracę, kiedy okazało się, że o Kosińskim napisał sztukę kto inny. "More lies about Jerzy" ("Więcej kłamstw o Jerzym") Daveya Holmesa, co prawda, nie utrzymała się długo na afiszu, jednak temat na długi czas został spalony. Potem Głowacki przymierzał się do scenariusza filmowego, był ponoć producent zainteresowany realizacją, w wywiadach pisarz wymieniał nawet nazwisko prawdopodobnego odtwórcy głównej roli - Sean Penn. Jednak i z tych planów nic nie wyszło.

Do pewnego stopnia rozumiem, dlaczego nie powiodła się próba zbudowania z życia Kosińskiego historii, jaką można by w przystępny sposób opowiedzieć amerykańskiemu widzowi w teatrze lub w kinie. Biografia Kosińskiego to tylko pozornie gotowy scenariusz o żydowskim chłopcu, ocalonym cudem z Holocaustu, który podbił świat powieścią o swoich wojennych przeżyciach, aby skończyć w wannie w nowojorskim mieszkaniu, z workiem plastikowym na głowie i barbituranami we krwi. Jednak im głębiej wchodzi się w szczegóły, tym trudniej ogarnąć całość, prawda o Kosińskim migocze i próby ujęcia jej w logiczną narrację przyczynowo-skutkową spełzają na niczym.

Dzieje się tak dlatego, że Kosiński, jakiego znamy, jest tworem zmyślonym, i to niekonsekwentnie, jak to z kłamstwami i zmyśleniami na swój temat bywa. Ciągniemy za jedną nitkę, powiedzmy jego upodobanie do sadomasochizmu, oczekując, że doprowadzi nas do innych nitek i odsłoni prawdziwą tożsamość pisarza, a tu niespodzianka - nić się urywa i trzeba zaczynać od początku. Już, już wydaje się nam, że rozwiązaliśmy zagadkę jego zmyślonych wojennych przeżyć, gdy nagle pojawia się prawdziwa trauma chłopca prześladowanego przez rówieśników tak, jak dzieci potrafią być okrutne wobec innych dzieci, i cała koncepcja rozsypuje się jak domek z kart.

Kosińskiego udało się złapać dopiero w gęstą sieć prozy, choć ceną za to jest amorficzność i fragmentaryczność kompozycji. Głowacki łączy scenariusz filmowy, a właściwie nowelę, która mogłaby stać się zaczątkiem scenariusza, oraz opowieść o jego powstawaniu. Między Kosińskiego i czytelnika wprowadza postać polskiego pisarza, swojego porte-parole, który na zamówienie niemieckiego przemysłowca pisze scenariusz o Kosińskim. Jednocześnie poznajemy własne życie narratora, przebłyskujące w retrospekcjach i wspomnieniach, podobnych do wspomnień Głowackiego z książki "Z głowy" (z tego tomu pochodzą fragmenty o spotkaniach pisarza z Kosińskim w Nowym Jorku, pożarze w klubie sadomaso i nagrania z automatycznej sekretarki Dżerziego).

Dodatkowo do tego kotła Głowacki wrzuca zapisy snów bohaterów, listy producenta do scenarzysty, wprowadza wątek Rosjanki, malarki, o którą rywalizują Kosiński i niemiecki przemysłowiec (ten sam, który po latach zleci napisanie scenariusza filmowego o autorze "Malowanego ptaka"). Jakby tego było mało, całe stronice poświęca opisom topografii i klimatu społecznego Nowego Jorku, a szczególnie rosyjskiej enklawie w Brighton Beach, gdzie nad brzegiem oceanu rozgrywają się sceny żywcem wyjęte z drugiej części filmu Aleksieja Bałabanowa "Brat". Jakby to był ekscentryczny przewodnik literacki po Nowym Jorku i okolicach, a nie powieść o pisarzu, ściganym przez swoje przeznaczenie.

Można łatwo zgubić się w tej plątaninie wątków i bardziej lub mniej zakamuflowanych cytatów i autocytatów, co zresztą spotkało już paru czytelników, na czele z Katarzyną Janowską, która w wywiadzie z Głowackim dla "Przekroju" dopytywała o celowość tych wszystkich zabiegów na czele z wprowadzeniem postaci Maszy. "To trochę tak, jakby się spytać, po co w sztuce o Antoniuszu jest Kleopatra" - odpowiedział z właściwą sobie ironią pisarz. Bon mot nie daje jednak odpowiedzi na pytanie: o co w tym wszystkim chodzi?

Na pewno nie o odkrycie "całej prawdy" o Kosińskim. Przed Głowackim zrobiła to już zresztą Joanna Siedlecka, która w "Czarnym ptasiorze" rozwikłała wiele mistyfikacji pisarza, na czele z legendą piekła, przez które przeszedł podczas wojny na polskiej wsi. Zawarte w "Malowanym ptaku" opowieści o sadystycznych chłopach, wieszających swoje ofiary za nogę i szczujących psami w przypadku Kosińskiego nie znajdują potwierdzenia, przeciwnie, spędził on lata okupacji w miarę spokojnie, na ile można mówić o spokoju w sytuacji ciągłego zagrożenia dekonspiracją, razem z rodzicami na wsi pod Stalową Wolą, specjalnie się nawet nie ukrywając, o czym zaświadczyli po latach jej mieszkańcy.

Może więc chodzi o rehabilitację Kosińskiego oskarżanego przez propagandę PRL-u o antypolonizm? Też nie, Głowacki zachowuje dystans zarówno do krytyków pisarza, którzy w mistyfikacjach Kosińskiego widzą potwierdzenie żydowskiego spisku na nieskalany wizerunek Polski, jak i tych, którzy tak jak Elie Wiesel gloryfikowali go jako świadka Holocaustu. Pokazuje scenę z polskim szmalcownikiem, który szantażuje rodzinę Lewinkopfów, ale jednocześnie Kosiński u niego broni polskich Sprawiedliwych: "Straciłem w wojnie 65 krewnych, ale to nie Polacy ich zamordowali. Nie możemy ciągle patrzyć w oczy śmierci i żyć Oświęcimiem. W końcu ja, moja rodzina, ojciec i matka, przeżyliśmy tylko dzięki wspaniałomyślności polskich chłopów" - mówi na przyjęciu dla nowojorskiej elity.

Co pozostaje? Literatura. W gruncie rzeczy nie jest to książka o Kosińskim, ale o samym Głowackim. Autor gdzieś już wspomniał, że kiedy pisze się o kimś, zawsze pisze się o sobie, swoim pisarstwie i obsesjach. I tak jest w tym przypadku: pisząc o Kosińskim Głowacki pisze o sobie, pisarzu ze wschodniej Europy, który próbuje zainteresować sobą i swoją twórczością Nowy Jork. Zmaga się przy tym z własną tożsamością, walczy z przylepianymi mu gębami i szuka autentycznego głosu.

Głowacki nieprzypadkowo poświęca tyle miejsca literackiej kuchni, opisuje rozmowy z producentami, wizyty u agentów, którzy handlują pisarzami jako gogolowskimi duszami, cały ten wielki mechanizm, który w jednej sekundzie winduje na szczyty lub zrzuca w przepaść. Kim jest pisarz? Świadkiem historii? Ofiarą wielkiej polityki? Sumieniem? Głowacki odpowiada - w dzisiejszym świecie to po prostu człowiek, który wymyśla historie do czytania dla innych. Jest zależny od swoich czytelników (a jeśli uważa inaczej, to kłamie). Do pewnego stopnia jest do wynajęcia. Jakże daleko tu jesteśmy od polskiego mitu natchnionego wieszcza, sumienia narodu i przewodnika. U Głowackiego jest to ktoś na usługach społeczeństwa i rynku, uzależniony od mody i koniunktury.

To rozdarcie pomiędzy pisarską misją a rzeczywistością rynku świetnie pokazuje scena w paryskiej kawiarni, gdzie Dżanus, narrator tej opowieści, na początku lat 80. negocjuje z Francuzami lukratywne zamówienie na scenariusz jakiegoś tandetnego serialu. Rozmowa schodzi na stan wojenny, który właśnie wprowadzono w Polsce, pisarz nieopatrznie zdradza, że zostawił w kraju rodzinę, która cierpi pod komunistycznym jarzmem. Francuzi mu współczują, ale nie zamierzają dać ani grosza na film o krzywdzie i bólu zdradzonego narodu. Co gorsza, wycofują się z pierwotnej propozycji, bo nie wypada ofierze komunizmu pisać do szmirowatego filmu. - Jest jednak rozwiązanie. Weź krzesło i rozbij te kryształowe lustra w proteście przeciw obojętnej francuskiej burżuazji, która zdradziła ideały rewolucji - mówi jeden z producentów. Pisarz nie ma ochoty na ten gest i rejteruje.

I tu dotykamy tajemnicy Kosińskiego. Piekło, przez które przeszedł podczas wojny, okazało się niewystarczająco makabryczne, aby poruszyło amerykańskiego czytelnika. Aby odpowiedzieć na oczekiwania, uczynił je więc jeszcze bardziej piekielnym i nieludzkim. Zbił lustro. Jednocześnie nie zaprzeczał, że to zmyślenie, bo wiedział, że prawda uwiarygodnia go jako pisarza. Głowacki pokazuje, że najlepszą książką, jaką napisał Kosiński, jest on sam. Dżerzi zrozumiał, że biografia jest takim samym tworzywem jak literatura. Problem polega na tym, że pisarz nie może się do tego przyznać, bo może stracić wszystko, łącznie z życiem, jak to się stało w przypadku Kosińskiego.

Czy to oskarżenie literatury? Czy czytelnicy są Eryniami prześladującymi ocalonego z Holocaustu żydowskiego Edypa? Czy to sam człowiek, snując opowieści zmyślone lub prawdziwe, sprowadza na siebie nieszczęście? Głowacki zostawia więcej pytań, niż daje odpowiedzi. To niewątpliwie jedna z najlepszych książek w jego dorobku, zbierająca fascynacje i obsesje, osobista i bolesna. I wcale nie szkoda, że z filmu na razie nic nie wyszło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji