Artykuły

Narodowy bigos

"Klub polski" w reż. Pawła Miśkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Psze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

"Klub polski" to stracona szansa rozmowy o naszych mitach i fobiach

Paweł Miśkiewicz postawił sobie bardzo ambitne zadanie. Postanowił spojrzeć na nasze narodowe mity. Zderzyć ze sobą racje tych, którzy kształtowali tożsamość i wyobraźnię Polaków. Występują tu zarówno natchnieni prorocy, jak i cyniczni hochsztaplerzy.

Punktem wyjścia jest Wielka Emigracja, środowisko polityczno-patriotyczne, które rozpoczęło działalność po upadku powstania listopadowego. Scena Teatru Dramatycznego zajmuje część widowni. Na środku zabytkowy fortepian i stylowe krzesła. Spektakl zaczyna się podniośle. Reżyser wchodzi z aktorami i mówi "Do hymnu". Kiedy publiczność wstaje, by wysłuchać "Mazurka Dąbrowskiego", słyszy, że część aktorów śpiewa też inne pieśni, niektórzy "Boże coś Polskę", inni "Barkę". Ten artystyczny miszmasz przenosi się na cały spektakl.

Jednym z demiurgów opowieści jest Andrzej Towiański, którego spirytualizm przyciągnął liczne grono zwolenników. To przecież pod jego wpływem przez lata był Mickiewicz i nieco krócej Słowacki. Towiański grany przez Krzysztofa Dracza bardziej niż wielkim przywódcą jest cynicznym graczem, który dla swych idei wykorzystuje łatwowierność ludzi. Mickiewicz Mariusza Benoita to z kolei artysta, prorok, ale przede wszystkim samotnik. Charyzmatyczny twórca walczący o rząd dusz z jednowymiarowym Słowackim (Marcin Kowalczyk).

Są w tym spektaklu sceny na długo zapadające w pamięci i takie, o których chciałoby się szybko zapomnieć. Do tych pierwszych należą fragmenty Wielkiej Improwizacji, które wygłasza Mickiewicz - Benoit. To znakomicie wypowiedziana rzecz o samotności artysty.

Podtytuł spektaklu brzmi "Kultura samotnych mężczyzn". W tym kontekście trudno zrozumieć opowieści siostry Makryny (doskonała Stanisława Celińska), która relacjonowała swą historię męczeństwa za wiarę. Historię, jak się okazało po jej śmierci - całkowicie zmyśloną. Nie ma też uzasadnienia monolog Pani Rollisonowej z "Dziadów" cz. III (poruszająca Teresa Budzisz-Krzyżanowska) zaprezentowany, co ciekawe, jako wypowiedź chorej psychicznie kobiety. Trudno znaleźć związek między rozważaniami na temat tożsamości narodowej a sprawami alkowy. A tym drugim poświęcona jest opowieść zdradzonego męża w świetnej interpretacji Jerzego Treli.

Aktorskie sławy rzeczywiście nie zawiodły. Gorzej z pomysłami reżysera. Czterogodzinny spektakl zbyt często staje się wręcz natrętną publicystyką. A pomysł, by, nawiązując do wiersza Norwida, zrzucić na scenę fortepian, uważam za wyjątkowo ciężką metaforę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji