Artykuły

Ural

Kolada tak się nakręcił opowieściami o warszawskiej kulturze, że zrobił awanturę na przyjęciu u nowego gubernatora. Krzyczał, że w Europie cenią kulturę, tylko u nas władzy nie zależy. I wyobraź sobie, pisze znajomy, gubernator obiecał Koladzie nową siedzibę! - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Czasem trzeba wyjechać daleko od domu, aby docenić, w jakim fajnym miejscu przyszło nam żyć i pracować. Ja Warszawę doceniłem dopiero za Uralem, w Jekaterynburgu. Miasto podobnej wielkości co nasze: półtora miliona mieszkańców. Na miejscu wszystko, czego potrzebuje metropolia: uniwersytet, politechnika, szkoła teatralna, konserwatorium, filharmonia, opera, lotnisko, kolej transsyberyjska. Do tego świetna, modernistyczna architektura z lat 30., nazywana tu konstruktywizmem. I przemysł, na czele z legendarną fabryką Uralmasz, w której wytwarzano najpierw czołgi, które zdobyły Berlin, potem rakiety, które zdobyły Księżyc. Jednocześnie mam głębokie poczucie, że życie kulturalne utknęło tu na etapie naszych lat 80. Pięć olbrzymich państwowych teatrów, na zewnątrz kolorowe oświetlenie, w środku piszcząca bieda, zrujnowana infrastruktura, źle opłacani, sfrustrowani pracownicy. Muzeum Uralmaszu, które mogłoby przyciągać tysiące zwiedzających - zamknięte, bo budynek się wali. Dostajemy się do środka tylko dzięki temu, że jesteśmy cudzoziemcami. Ekspozycja w stylu "izba pamięci" rozczarowuje. Przewodniczka uruchamia dla nas archaiczny model koparki, który ze zgrzytem porusza się parę centymetrów w tył i w przód. Centrum Kopernik wydaje się z tej perspektywy obiektem z innego wymiaru. Nie lepiej jest w innych muzeach. Żeby zobaczyć modernistyczne schody w stylu Bauhausu w dawnym domu kultury, musimy pertraktować z dozorcą, który boi się, że wyleci z pracy, jeśli nas wpuści. Ściany miejscowej galerii sztuki współczesnej zawieszone są koszmarnymi obrazami, jakie zobaczyć można w Warszawie chyba tylko pod Barbakanem. O Zachęcie i MSN można zapomnieć.

Najgorzej mają niezależni. Nikołaj Kolada, największy rosyjski dramaturg, od lat walczy o siedzibę dla swojego teatru. Przydzielony mu przez władze drewniany dom ma niewątpliwie wiele uroku, ale nadaje się tylko na klimatyczną kawiarnię. W dusznej sali 60 osób ściśniętych jak śledzie w beczce ogląda "Rewizora", którego w Paryżu publiczność oklaskiwała w wielkim Odeonie. - Nie mogę spać po nocach ze strachu, że kiedyś wybuchnie pożar - zwierza się dramaturg. Kiedy narzekam, że w Warszawie też nie jest łatwo, bo z całego budżetu kultury tylko kilkanaście procent idzie na niezależną kulturę, na jego twarzy maluje się dziecięcy zachwyt. - Warszawa to raj! Ja dokładam do teatru z własnych tantiemów.

Następnego dnia na lotnisku w Moskwie dostaję SMS-a - przyjaciele donoszą, że Kolada tak się nakręcił opowieściami o warszawskiej kulturze, że zrobił awanturę na przyjęciu u nowego gubernatora. Krzyczał, że w Europie cenią kulturę, tylko u nas władzy nie zależy. I wyobraź sobie, pisze znajomy, gubernator obiecał Koladzie nową siedzibę! Jeżeli to prawda, warto było tłuc się te 2,5 tysiąca kilometrów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji