Artykuły

Goło i niewesoło

O "Tragedii Makbeta" w reż. Redbada Klijnstry i "Intymności" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Słowackiego, "Hamlecie" w reż. Macieja Sobocińskiego w Teatrze Bagatela, "Kogucie w rosole" w reż. Marka Gierszała w Teatrze STU w Krakowie oraz planach Teatru łaźnia Nowa pisze Justyna Nowicka w miesięczniku Kraków.

Na początku byt Makbet

Teatr im. Słowackiego otworzył sezon "Makbetem". Uważana w Krakowie za dość konserwatywną scena przy placu Św. Ducha idzie tym razem z duchem czasu. "Tragedia Makbeta" [na zdjęciu] zrealizowana jest współczesnym jeżykiem. Kamery, mikrofony, filmy i wielki ekran mnożą plany tej opowieści, ale nie pogłębiają jej znaczeń, raczej powodują chaos. Sama inscenizacja nie wychodzi poza dość konwencjonalne odczytanie tekstu. Na pierwszy plan wybija się dramat władzy, a przede wszystkim problem konsekwencji związanych z władzą moralnych wyborów. Ale tyle o Makbecie wie każdy uczeń.

Najbardziej uderza w inscenizacji Redbada Klijnstry niebezpieczne uzależnienie od wizji innego reżysera - Krzysztofa Warlikowskicgo. Podobna jest technika montażu tekstów, podobne są skojarzenia - droga od literackiej klasyki po traumę zagłady. Zapożyczenia pojawiają się też na poziomie formy teatralnej, przy budowaniu konkretnych scen czy postaci. Rozczarowuje niewykorzystany potencjał zespołu aktorów. To zwykle wielki atut tej sceny. Spektakl w swojej strukturze przypomina jakąś niezbyt udaną XlX-wieczną operę, w której soliści cierpliwie wyczekują na swoje pięć minut. Przez większość czasu bezbarwni i nijacy, rozwijają, skrzydła na jedną, może dwie sceny. Przedstawienie roi się od mielizn, dłużyzn, emocjonalnych przestojów.

Hamlet opętany

Wyrazistości nie brakuje na pewno aktorom "Hamleta" wyreżyserowanego przez Macieja Sobocińskiego na scenie przy Sarego Teatru Bagatela. W jesiennym pojedynku szekspirowskich superbohaterów na krakowskich scenach "Hamlet" Sobocińskiego przekonuje zdecydowanie bardziej. Choćby dlatego, że reżyserowi udało się w miarę konsekwentnie przeprowadzić własną koncepcję, opartą na szaleństwie, właściwie autodestrukcyjnym opętaniu Hamleta.

Inaczej niż Klijnstra, Sobociński zrobił w tekście Szekspira duże skróty, ograniczając, a właściwie zagęszczając akcję do intensywnych relacji między członkami rodziny i ich bliskimi. Takiemu widzeniu dramatu sprzyja przestrzeń przy Sarego - pełna dworskich zdobień i stiuków sala przypomina klaustrofobiczne wnętrze królewskiego pałacu. Tutaj szaleństwo Hamleta powołuje do życia i od razu "niszczy" ten świat - postaci poruszają się jak marionetki, sterowane chorym umysłem demiurga.

Szkoda, że reżyser nie podarował sobie kilku kiepskich pomysłów mających zapewne uatrakcyjnić sceniczną akcję. Wojciech Leonowicz jako Hamlet jest wyśmienity, dawno nie słyszałam w teatrze równie naturalnie i sugestywnie mówionego Szekspira. Wielkie brawa! Ale czy naprawdę Hamlet musi przez cały czas zachowywać się jak pokręcony dziwoląg? I dlaczego w scenie z Duchem zaczyna biegle mówić w obcym języku (pewnie duńskim)? A dlaczego właściwie Poloniusz okazuje się pedofilem? A Guildenstern i Rosenerantz skaczą jak małpy, popadając w najgłupszy stereotyp zniewieściałej pary gejów? Diabeł, niestety, znów tkwi w szczegółach.

Komedia rozporkowa

Scena STU żegluje w kierunku teatru bulwarowego. Niezbyt wesoła to konstatacja po latach przedstawień, owszem lekkich i przyjemnych, ale zawsze z ambicjami. Kogut w rosole ambicji nie posiada żadnych, poza wywołaniem wśród publiczności ordynarnego rechotu. To wulgarna komedia rozporkowa, skoncentrowana wokół problemów męskiego przyrodzenia. Za mały, za duży, za bardzo aktywny, w stanie spoczynku. Zawsze znajdzie się jakiś temat do śmiechu, choćby odwieczny męski lęk przed posądzeniem o homoseksualizm. Zresztą publiczność ryczy ze śmiechu na sam dźwięk słowa "eh..." czy "k...". Do wyboru, do koloru możemy też pokontemplować sobie blade męskie tyłki, w formach i rozmiarach typowych dla przeciętnego samca znad Wisy.

Pamiętacie znakomity brytyjski film "Goło i wesoło"? Grupa mieszkających w Szkocji bezrobotnych podejmuje desperacką próbę przygotowania amatorskiego show, dla którego inspiracją są pokazy erotycznych tancerzy zwanych Chippendales. Film wzruszający, czerpiący z najlepszych tradycji brytyjskiego kina społecznego. Film poważny, w którym finałowy striptiz budzi pełen refleksji uśmiech, nie jest celem samym w sobie.

"Kogut w rosole" to przeróbka brytyjskiego scenariusza. Tu już nic nie wzrusza, a próby odtworzenia na scenie klimatu szkockiej prowincji rażą nieporadnością. W obsadzie spektaklu są serialowe gwiazdy, ale ja trafiłam na przedstawienie bez aktorskich celebrytów, z solidną obsadą transplantowaną głównie z Teatru im. J. Słowackiego. I z przykrością stwierdzam, że dobre zagranie farsy to wyższa szkoła jazdy, z której egzamin zdał właściwie tylko debiutant - Rafał Szumera, niedawny absolwent PWST. Spektakl wyreżyserował Marek Gierszal.

0 mężczyznach, którzy nigdy nie dorastają

I jeszcze jeden wątek filmowy na krakowskich scenach. Nie chciałabym jednak porównywać "Intymności" Iwony Kempy na scenie Miniatura Teatru im. J. Słowackiego z głośnym filmem Patrice'a Chereau czy kultową książką Kureishiego. To łatwa pokusa, a światy zupełnie niezależne. Mężczyzna w średnim wieku, znudzony codzienną rutyną życia małżeńskiego, postanawia opuścić żonę (właściwie partnerkę) oraz dwójkę ukochanych dzieci. Typowy kryzys wieku średniego prowokuje u bohatera serię życiowych wątpliwości, oryginalnych jak z "Poradnika domowego". Ich krótkie podsumowanie to motto z programu spektaklu, cytat z powieści: "Nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi na żadne pytanie".

Rzecz jest o niedojrzałości, kryzysie męskości, niezdolności do pielęgnowania więzi, roszczeniowej postawie wobec świata... Iwona Kempa, nazywana "mistrzynią emocjonalnej wiwisekcji", czyni ją na swoich bohaterach w sposób zadziwiająco łopatologiczny i hałaśliwy. Wrażenie hałasu utrzymuje się za sprawą głównego bohatera, występującego w Krakowie gościnnie Sławomira Maciejewskiego. Jego kryzys jest przegadany i pełen nadekspresji, wszędobylski i nie dopuszczający partnerskich relacji z innymi aktorami. Marta Waldera i Dominika Bednarczyk szybko rezygnują z walki o uwagę widza. Konfrontacji będą próbować Grzegorz Mielczarek i Błażek Wójcik (w kilku rolach), co sprawi, że zamiast cierpliwie wypełniać postaci znaczeniami, szybko zbliżają je do karykatury. Męczący seans, na szczęście niezbyt długi.

Łaźnia Nowa po remoncie

Nowy sezon rozpoczęła także Łaźnia Nowa w Nowej Hucie. Na początek bez premier, za to z gościnnymi spektaklami Krystyny Jandy i koncertem Marii Peszek. Co istotniejsze - zakończył się właśnie trwający trzy lata generalny remont budynku. Teatr Łaźnia Nowa jako Instytucja Kultury Miasta Krakowa działa w Nowej Hucie od pięciu lat. Teatr otrzymał od miasta budynek na os. Szkolnym, w którym wcześniej mieściły się warsztaty Zespołu Szkół Mechanicznych. Przez ostatnie trzy lata trwał generalny remont pomieszczeń - założono m.in. wentylację i system przeciwpożarowy. Tym samym Kraków zyskał największą w tej chwili w mieście salę widowiskową - 40 m długą i 18 m szeroką.

Tegoroczne plany Łaźni Nowej to całoroczny festiwal Mrożkowski - ze spektaklami m.in. Pawła Kamzy i Bartosza Szydłowskiego. Trwają też przygotowania do nowego spektaklu muzycznego Łukasza Czuja. W listopadzie Łaźnia uruchamia także scenę dla dzieci, a dramaturg Igor Stokfiszewski będzie pracował z reżyserem Marcinem Wierzchowskim nad autorskim projektem poświęconym Nowej Hucie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji