Artykuły

Schulz w kaplicy Św. Trójcy

19 listopada na lubelskim zamku odbył się uroczysty wieczór "Samotność Schulza" w wykonaniu Ignacego Gogolewskiego i Włodzimierza Nahornego. W programie znalazły się fragmenty opowiadań "Sklepy cynamonowe", "Samotność" i "Emeryt" - pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

Kaplica Św. Trójcy lubelskiego zamku ze względu na bezcenne XV wieczne malowidła ścienne na koncerty udostępniana jest niezwykle rzadko. 19 listopada tą specjalną okazją stała się rocznica śmierci Brunona Schulza.

Ignacy Gogolewski znalazł w słowach Schulza osobisty ton. Kiedy czytał, że wieczorami lubił spacerować uliczkami Starówki i podczas jednej przechadzki zauroczony magią miasta zapomniał zabrać płaszcza miało się wrażenie, że opowiada nie o Drohobyczu, lecz o Lublinie. Mieście, z którym przed laty był związany jako aktor i dyrektor Teatru Osterwy. Do dziś zresztą lubi tu wracać, ma swoją publiczność i grono przyjaciół. Wielu z nich podczas spektaklu zasiadło na widowni.

"Jestem emerytem daleko posuniętym w tej własności, emerytem wysokiej próby". To zdanie w scenariuszu znajdowało się na początku opowieści. U aktora stało się rodzajem motywu przewodniego z pełną premedytacją powtarzanego jeszcze kilkakrotnie.

Schulzowski Emeryt Gogolewskiego na początku był bacznym obserwatorem życia. Wędrowcem, który wraca pamięcią do lat młodości. O napotkanych ludziach i miejscach opowiada ze swadą i poczuciem humoru.

- Kiedy spotykaliśmy się na próbach panu Ignacemu zależało, by dominującym nastrojem wieczoru "Samotność Schulza" nie był smutek i melancholia - mówi Włodzimierz Nahorny.

I to słychać w jego muzyce. Utwory Nahornego doskonale budowały nastrój opowieści. Najpierw był on pełen radości, przewrotności. Potem ton był coraz bardziej liryczny i nostalgiczny.

Bizantyjskie polichromie pochodzące z XV wieku i odrestaurowane z takim pietyzmem przez obecną dyrekcję zamku stały się niezwykłą scenerią do opowieści o czasie, przemijaniu i samotności człowieka. O jego wierze i nadziei. Na początku miałem pretensję, do aktora, że nie czyta opowieści Schulza na stojąco tylko niczym w studiu radiowym - siedząc za stołem, pełnym różnych przedmiotów. Potem uświadomiłem sobie, że nieoczekiwanie nabrało to innego wymiaru.

Gogolewski stał się Schulzowskim Emerytem, który opowiada swą historię w pokoju zagraconym wieloma przedmiotami. Tą barykadą oddzielony był od reszty świata. Magicznie brzmiały w jego wykonaniu słowa "Siedzę i słucham ciszy". A potem kolejna refleksja: "Jak wyglądam? Wstyd wyznać. Nie widzę się nigdy en face, twarzą w twarz. Ale trochę głębiej, trochę dalej stoję tam w głębi lustra nieco z boku, nieco profilem, stoję zamyślony i patrzę w bok."

Ta kwestia wypowiedziana została z kolei w kierunku ustawionego na scenie portretu Schulza. Portretu "z ukosa" jaki w 1935 roku zrobił mu Witkacy. Obraz zaginął w czasie II wojny światowej. Teraz po latach z okazji przygotowanej pod patronatem "Rzeczpospolitej" lubelskiej edycji wystawy "W stronę Schulza" został zrekonstruowany. Odtworzyli go zamkowi konserwatorzy na podstawie fotografii ze zbiorów Jerzego Ficowskiego.

Po uroczystym koncercie w salach prezentujących wystawę "W stronę Schulza" otwarto też zrekonstruowaną komórkę, w której przed kilkoma laty odkryto słynne freski drohobyckiego artysty. Autor "Sanatorium pod Klepsydrą" na rozkaz gestapowca Feliksa Landaua namalował wówczas bajkę o Królewnie Śnieżce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji