Artykuły

Snajper, co zastrzelił Chrystusa

Role świętych i grzeszników wspominają trójmiejscy artyści.

Gdyby Pan Bóg zamienił kule, to choreograf Wojciech Misiuro [na zdjęciu] byłby dziś sławny jako ten, który zabił Chrystusa. I być może do dziś siedziałby w więzieniu. Za to, że pozwolił, by żołnierz którego zatrudnił do sztuki strzelił do człowieka na krzyżu.

Niesymetryczne pierścienie

Spektakl miał miejsce w gdańskim kościele św Bartłomieja w Gdańsku. Teatr Ekspresji wystawił tam "Pasję". Choreograf zainspirował pomysłem księdza Krzysztofa Niedałtowskiego, który powie później Zofii Watrak, autorce książki, o fenomenie Teatru Ekspresji:

"Imponowały mi pomysły Wojtka. (...) Już to, że Chrystus wyglądał tak, a nie inaczej, że został rozstrzelany i włożony do foliowego worka, wymagało dużej odwagi".

- Mój Chrystus to był człowiek - mówi Wojciech Misiuro. - W skórzanych dżinsach i białej, luźnej koszuli. Bardzo realny i cielesny Mężczyzna z krwi i kości, przystojny silny Powierzyłem tę rolę Krzysztofowi Balińskiemu, bo wyglądał jak Chrystus, bo w tym chłopaku była Chrystusowa dobroć, niewinność, czystość. Dotąd grywał role sadystów, potworów, ale to rola Jezusa była dla niego stworzona. Ten dobry porządny, mocno uduchowiony chłopak - mógłbym powiedzieć - zagrał samego siebie. Był jak zdjęty z ikony. Ale boskość Chrystusa w jego wykonaniu nie wynikała z piękna ciała, ale z duchowości. Chociaż... Pewien anatomopatolog powiedział mi później, że Jezus miał wyjątkowo niesymetrycznie ułożone pierścienie mięśni brzucha. Baliński też tak ma..."

Do roli Chrystusowych oprawców Misiuro zaangażował żołnierzy z gdyńskiej jednostki wojskowej. Trzydziestu mężczyzn z odsłoniętymi torsami i trzonkami od siekier w rękach. Jak skini.

- Chciałem, żeby poczuli, co to znaczy poddać się woli władzy -wspomina choreograf. - Jakie to niesie konsekwencje. Kilka lat później może niektórzy z nich wyjechali do Iraku... Do Chrystusa strzelał w scenie ukrzyżowania jeden z nich, snajper. Kazałem mu, dla bezpieczeństwa, wycelować metr nad głową aktora. W razie, gdyby dziwnym trafem w magazynku znalazł się prawdziwy nabój... Kto odpowiadałby za zamordowanie Jezusa? No ja..

Gadaj pan mantrę!

Bogusława Czosnowska - słynna niegdyś gwiazda teatru Wybrzeże, przyznaje, że więcej ma na swoim koncie ról grzeszników niż świętych. Z tych drugich pamięta aniołka z "Tragedyi o bogaczu i Łazarzu" z lat 60. Musiała zastąpić chorą koleżankę. - Byłam wtedy o wiele tęższa niż jestem teraz i przeraziłam się: Bójcie się Boga, ja nawet w szkolnych jasełkach nigdy aniołka nie grałam, jedynie diabły! - wspomina. - Ale reżyser się uparł: Nie bój się, będziesz taki... rubensowski aniołek! Szkoda że państwo tego nie widzieli, jak Czosnowska w charakterze grubego jak beka aniołka wspinała się po drabinie...

Była też Frankową we "Franku V" Durrenmatta. - Mordowałam - ucina. - Zastrzykiem zabijałam mojego kolegę Krzysia Wieczorka. Ale specjalnie się tym nie przejmowałam. Tuż przed wyjściem na scenę lubiłam sobie coś podjeść w bufecie. Zjadłam, zamordowałam, a później jeszcze raz do bufetu... I na scenie, i w bufecie grzesznicą byłam na pewno.

Mówi, że dwa razy w swoim życiu była w piekle. Raz jako Kasia w "Igraszkach z diabłem", po raz drugi w sztuce "Biedermann i podpalacze" na sopockiej scenie Wybrzeża w latach 70.

- Drugi akt kończy się sceną, gdy dwa diabły (Michalski i Gordon) odwiedzają Biedermanna z zamiarem podpalenia jego domu - opowiada. -I już się wybierają na strych, żeby zhajcować dach, aż tu nagle z widowni rozlega się wrzask: Nie pozwolę rozpalić ognia nie zmówiwszy mantry!

Zbaranieliśmy. Patrzymy, a jakiś facet wali na scenę i wrzeszczy: Nie pozwolę zapalić ognia! Najpierw trzeba zmówić mantrę. Na to wkurzył się Staszek Michalski i ryknął: To mów pan! Końcówka aktu, a facet staje na schodach prowadzących na scenę, z rękoma rozstawionymi jak Chrystus i zaczyna walić jakiś monolog... My gramy swoje. Dzwony zaczynają bić, płomienie szaleją... To wszystko razem wiało taką grozą, że ciarki po plecach szły... Kiedy akt się skończył, wybiegła do faceta inspicjentka, robiąc mu potworną awanturę. A on spokojnie: No co, bez mantry nie można rozpalić ognia... Po czym wrócił na widownię, żeby zobaczyć, jak skończy się przedstawienie.

Trzy Marie

Aktorka Lucyna Legut mówi, że w teatrze wszystko da się zrobić, nawet wzbudzić w sobie uczucia, które prowadzą do świętości. Twierdzi jednak, że zawsze łatwiej było jej grywać grzesznice i sporo miała takich ról, jak i - do czego się przyznaje bez żenady - grzechów

Z postaci świętych pamięta rolę ze sztuki "Historyja o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim" z lat 60. Trzy aktorki, grały trzy Maryje, które szły z wonnościami do grobu Chrystusa.

- Czosnowska, Lassota i ja - wylicza. - Bardzo ładnie wyglądałyśmy na teatralnej fotce, tylko że nie mogłam rozpoznać która z nas jest która? Maryje były w jednakowych szatach. Inna ważna święta to Joanna d'Arc. Co prawda w sztuce jeszcze nie była świętą. Chwilowo trzymano ją w wiezieniu i próbowano złamać. Leżałam na więziennej pryczy z głową zwisającą do podłogi (po dręczących przesłuchaniach). Cierpiałam niemal realistyczne, zwłaszcza, po bankietach, których nie miałam zwyczaju unikać... Głowa mi pękała, gdy tak zwisałam z więziennego wyrka. Prywatnie nie zostałabym za to świętą.

Może świętym być

Aktor Stanisław Michalski mógłby nawet uznać, że rola grzesznika to jego rola życiowa. - Dziadków, co to na kobity lecą, grałem na pęczki - wyznaje - dalej "doktora śmierci" Mengele, wszelkich zbójów diabłów i to, czego ludzie boją się najbardziej - Śmierć! Jeśli już o śmierci mowa, to grałem grabarza w "Hamlecie". Mój grabarz - grzesznik to czy święty - był ponoć najlepszym grabarzem na świecie. Tak pięknie grabarzowałem - spoglądając na ukryty w grobie tekst roli - że nie zauważyłem, iż wyszedłem na scenę w okularach... Mój niedowidzący grabarz wywołał szok na widowni... Grałem też wielu księży, pastorów. W "Historyi o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim" grałem Józefa. Bardzo dobrze stało mi się z tym kijem nad dzieciątkiem... Nudno, nic się stolarz nie odzywał... Cóż, w tej historii nie miał on zbyt wiele do powiedzenia. Ale dla mnie akurat świętych jest grywać najlepiej, bo jest mało tekstu do nauczenia się... Stoi sobie taki święty i wysłuchuje wszystkich pretensji od całego świata. No, ale z drugiej strony ci święci, którzy już mają coś do powiedzenia, gadają bez końca...

Brylantowe Izy

Kiedy Jerzy Gruza zaczął myśleć o wystawieniu "Jesus Christ Superstar", był pewien, że będzie mu potrzebny zespół rockowy Ktoś mu powiedział o TSA i wokaliście, że to idealny kandydat do roli Jezusa.

- Zaprosił mnie do domu - wspomina Marek Piekarczyk - i, jak mnie zobaczył, od razu rzekł: - No tak: Jezusa już mam. Marzyłem o tej roli kilkanaście lat. Moim kolegom w Bochni opowiadałem, że kiedyś zagrani Jezusa. Śmiali się, ale później przepraszali... To był bardzo ważny spektakl. Trwał jeszcze stan wojenny i dla widowni Jesus Christ Superstar" stał się publicznym wyznaniem wiary i wolnościowym manifestem.

Uważa, że Jezusa nie da się zagrać. - Trzeba się nim jakby stawać, a to graniczy z szaleństwem. Moje myślenie o wielu sprawach zmieniło się wtedy zdecydowanie. Spełniło się moje chłopięce marzenie, a jego realizacja dostarczyła mi przeżyć, które swoją siłą i mistycyzmem przyćmiły wszystko, czego kiedykolwiek doświadczyłem. Ostatni spektakl, w którym wziął udział, miał miejsce w 1999 roku w czerwcu, na Skwerze Kościuszki w Gdyni. Wykupiono tysiące biletów. Przez cały tydzień lało i wszyscy obawiali się, że całe to wielkie przedsięwzięcie nie dojdzie do skutku. Jeszcze godzinę przed generalna próbą nad Gdynią szalała ulewa, ale kwadrans przed jej rozpoczęciem przejaśniło się.

- Kiedy zaczęliśmy próbę, scenograf podbiegł do mnie i powiedział, że stał się chyba cud, bo ledwo stanąłem na scenie słońce wyszło zza chmur! Potem, podczas sceny ukrzyżowania, w momencie, kiedy umiera Chrystus, z nieba spadło kilkadziesiąt ogromnych kropel deszczu, które w świetle reflektorów zabłysnęły jak wielkie brylantowe Łzy Boga. Zawsze jestem gotowy wyjść na scenę, nawet bez próby, i zagrać Jezusa w tym spektaklu. Często mi się to śni.

Święty aktor

Z "Samuelem Zborowskim" Słowackiego występował w 1978 roku, tuż po wyborze Polaka na Papieża aktor Ryszard Jaśniewicz: - Tuż przed moim wyjściem na scenę zapowiadający występ poinformował widzów że teksty, które za chwilę usłyszą, mówił kiedyś Karol Wojtyła, na scenie Teatru Rapsodycznego w Krakowie... Zgasło światło, błysnęły reflektory, wychodzę... Patrzę, a cała sala klęczy.. Nie mogłem mówić!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji