Artykuły

Nasze polskie wieczne wesele

"Wesele" w reż. Rudolfa Zioło w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Dorota Jarząbek w Didaskaliach-Gazecie Teatralnej.

To było udane i ważne "Wesele", w którym nie wyczuwało się wymuszonych, sztucznych tonów, lecz ostrą, chwilami wręcz szarpiącą zgodność tekstu Wyspiańskiego ze współczesnymi bolączkami Polaków. Jakby stojący w progu chaty weselnej A.D. 1901 twórca zobaczył tak wiele, że wszyscy do dziś mieścimy się w poetyckim pejzażu jego dramatu. Katowicka inscenizacja nie okazała się przy tym malowanką rodem z bajecznej krakowskiej chałupy, z muzyką, hołubcami, pękiem kąśliwych dialogów i garścią pawich piór. Nie było to też "widowisko współczesne" Polski weselnej, bawiącej się przy kiepskiej muzyce, rosole i gorzkiej żołądkowej. Rudolf Zioło zasygnalizował dyskretnie owe dwie perspektywy, reprezentujące dawny i obecny folklor "Wesela", poza tym jednak skupił optykę spektaklu na czym innym. Jego "Wesele" rozgrywało się w otwartym i bezkresnym krajobrazie przypomnień i błądzeń, którym ulegają nie tyle pojedyncze osoby, ile wszyscy razem (postacie, aktorzy, widzowie) lunatycznie rozpoznający swoją zbiorową tożsamość.

Na scenie nad szeregiem plastikowych krzeseł, stołów, metalowych balasków tkwił przepastny ekran. Na nim - pole z rozłożystym drzewem, a w drugim akcie - widok powiększonej i księżycowo martwej, nagiej gleby. Oba obrazy ciemniały, to znów żarzyły się upiornym blaskiem, a między nimi migotały ledwo rozpoznawalne zdjęcia, zarysy ludzi, miejsc. Trwające ułamki sekundy, nieuchwytne kształty niepokoiły niczym przebłyski zmęczonej pamięci. Wszystko to sprawiało wrażenie zwierciadła, po którym przesuwały się drobne cienie aktorów i w którym oko widza gubiło się w roztargnieniu, postępując tropem dziwnej anagnorisis.

Uwodzący i nienachalny seans tropami zbiorowej nieświadomości nie ograniczał się jednak do hipnotycznych projekcji na wielkim ekranie, które z teatrem nie muszą mieć wiele wspólnego. Klimat "Wesela" Zioły wyrastał z teatralnego "tu i teraz". Bowiem prawdziwe wesele trwało w najlepsze w kuluarach: w atmosferze jubileuszowej fety Teatru Śląskiego, z górniczą orkiestrą na schodach, w blasku, kwiatach, aurze zbiorowego świętowania stulecia teatru. Scenę natomiast zalegał smutek, rozdrażnienie i niepokój właściwy miejscu, gdzie święto już się skończyło, albo dogorywa.

Nerwowość spotkań bohaterów wypływała przede wszystkim z konfliktu dwóch światów: już nie miasta i wsi, ale metropolii i prowincji, świata znudzonego swoją kulturalną rolą przewodnią, odzianego w nienaganne garnitury - a obok społeczeństwa zachłannie, szczerze garnącego się do czynu, hałaśliwego i buńczucznego, z którego wywodzą się pieniacze w czerwonych krawatach, ale i smutne, delikatne panny młode. Obie te grupy starły się w wybuchowej, gorączkowej walce. Złowieszczo elegancka Radczyni z Krakowa niechętnie zerkała tam na mieszanie się krwi, dotknięta jej niedelikatnością Klimina wybiegała z izby. Stateczny Dziennikarz uchylał się przed żywiołowym Czepcem, który dawno już wszedł do polityki i swoje wie o Chińczykach. Ksiądz dobrodziej miodopłynnym cichym głosem ubijał targ z Mośkiem, który przyszedł na wesele w stroju i z manierami barona Rotszylda. Piękna Gospodyni bezszelestnie stojąca przy mężu tylko mową zdradzała swoje niskie korzenie. Oba weselne światy już się dziś wymieszały, oswoiły, upodobniły w strojach i obyczajach - ale podejrzliwość i obopólna fascynacja pozostały, pozostały "etykiety" oraz zasadnicze starcie: obezwładniającej, zretoryzowanej, mglistej nadrefleksji oraz chaotycznej, hałaśliwej woli działania. "Gdyby nie miał mi co godoć, po cóż by se gębę psuł?"

Pomiędzy gośćmi, mijającymi w złości i smętku grupy stołów i krzeseł, trwał także inny spór: o miłość, uprawianą jako salonowa gra, udanie, czy też głęboko pożądaną, ślepą i melancholijną jak chimeryczna panna. Rozgoryczona, sarkastyczna Maryna nie dosięgła żadną strzałą Poety, podstarzała, nieśmiała, rozpoetyzowana Rachela wodziła oczami za Panem Młodym, a oczarowała Poetę. A w tle nieznużona igraszkami para Młodych (Dorota Chaniecka i Marcin Szaforz), namiętnie i pospiesznie konsumująca swoją miłość, niemal na oczach księdza dobrodzieja. W miłosnej szamotaninie nowożeńców także było coś agresywnego i rozpaczliwego, jakby udzieliła im się ogólna nerwowość. Pan Młody okazał się nie tyle rozegzaltowanym literatem, co to gada, gada, gada, ile energicznym i do pewnego stopnia cynicznym sensualistą, opętanym przez rytm krakowiaka, przez niewinną zmysłowość narzeczonej, nastrój, siłę muzyki i alkoholu. Stały muzyczny rytm menueta opasywał ludzkie korowody - bezskuteczną pogoń ciał, umysłów, a także trwający równolegle pościg pamięci za fotograficznymi majakami. Okopy, widok dawnej Warszawy, kształty z płócien Malczewskiego, egzekucje, wiece, bohaterowie, kościste zjawy gasnące na prześwietlonej kliszy błyskały na sekundę nad głowami weselników...

Upiorną i niepokojącą atmosferę drugiego aktu osiągnięto bardzo prostymi środkami. Ekran w tle sceny zapalał się białą poświatą, a weselną muzykę zastąpiły głośne, urywane akordy pieśni "Hej, strzelcy wraz". Cały czas czekaliśmy na mickiewiczowskie widmo kochanka, Stańczyka, Szelę, Wernyhorę, gdy wyłonią się z zagadkowego polnego krajobrazu, dopełniając spektrum narodowych duchów. I pojawiły się zjawy: jedne sprowadzone do wizualnych silnych znaków (Branicki - wojewoda na czele całego sztabu urzędników i specjalistów od PR, Szela, przypominający ubeka z powojennej obławy na panów), inne wciągnięte w namiętną dyskusję i żywą interakcję (Stańczyk - Dziennikarz). Nieoczekiwane wrażenie robił Rycerz Czarny. Może dlatego, że został skonfrontowany z Poetą (Artur Święs), postacią o rysach zblazowanego rockmana, "ponem-latawcem" w kurtce z kapturem i czarnych dżinsach. Infantylizmowi jednego została przeciwstawiona rozbrajająca dziecinność drugiego: junaka z powstańczej barykady. Ze zderzenia tych dwóch młodości wyrastała dziwna prawda o niewoli powstańczego etosu, w którym tkwią nawet dekadenccy poeci BruLionu. Szczupły, odziany w bryczesy i kurtkę z biało-czerwoną opaską "rycerz" (Marcin Lieber) recytował chłopięcym tonem wyuczoną patriotyczną lekcję. W momencie, gdy fraza poetycka Rycerza grzmiała najsilniejszym, "spiżowym" wezwaniem, chłopiec osuwał się przyciśnięty do ściany, ranny, śmiertelnie znużony wysłannik okopów.

Na koniec przybył i Wernyhora (Czesław Stopka), ukazany w dali pod uniesionym ekranem, obsypany teatralnym śniegiem, z postawy Marszałek, z powolnego chodu - Stary Wiarus Solskiego, z ubioru - strzelec kompanii kadrowej. Stary człowiek w teatralnym dziś mundurze, z płóciennym chlebakiem, z którego wystawał kraniec miedzianej trąbki. Niedopasowany, przyprószony pyłem, nieelokwentny, za to z resztkami wojskowego drylu, on także włada naszą zbiorową wyobraźnią jak przybysz z innych, heroicznych czasów.

"Wesele" Rudolfa Zioły raz po raz przenosiło się na widownię: aktorzy wchodzili między fotele, wychodzili drzwiami dla widzów, nawoływali się w foyer. Była w tym chęć dotknięcia, wybadania fizjonomii ludzi, którzy "przyszli na wesele". Zupełnie jakby to nie widzowie wsłuchiwali się w aktorów, lecz aktorzy przywarli zmysłami do widzów, których siła zebrała się na dziedzińcu chaty. "Wytężaj, wytężaj słuch..." Sceniczna gromada stała, ustylizowana na żywy obraz z premiery krakowskiego "Wesela", czekając na obiecany sygnał. Kiedy Poeta-Chochoł z pomocą Jaśka spętał im ciała do finałowego tańca, okazało się, że to ten sam rodzaj statycznego, sennego, chwilami katatonicznego trwania, w którym od początku znajdowała się widownia spektaklu. Na koniec wszyscy razem po obu stronach teatralnej rampy zastygli w fotelach przed czeluścią ekranu.

O trafności tego prostego rozwiązania estetyki chocholego tańca niech świadczy niecierpliwość, z jaką pierwsi widzowie pospieszyli, by przerwać bezruch i ciszę. Byle nie siedzieć, nie myśleć, nie tańczyć tak dłużej, sami ze sobą i z naszymi umarłymi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji