Artykuły

Wieczór z Chopinem i Maciejewskim

Głównym środkiem wyrazu baletu - jako rodzaju widowiska teatralnego - jest taniec wsparty muzyką. W twórczości muzycznej też się wyodrębnia balet jako specyficzny gatunek kompozycji opartej na fabule, akcyjności, narracyjności: "Giselle", "Coppelia", "Jezioro Łabędzie", "Pietruszka", "Święto Wiosny", "Harnasie", "Romeo i Julia"...

A jednak choreografowie dość często sięgają po muzykę "samoistną", nie mającą nic wspólnego z narracją, inspirującą ich do wyrażenia tańcem pewnym myśli i nastrojów. Lecz im "większa", doskonalsza jest muzyka - tym większa powinna być nie tylko pokora, lecz i odpowiedzialność choreografa. Jakaż muzyka jest dla nas większa od Chopina, której głębię i piękno stale podziwiamy?

Przedstawione nam ostatnio w warszawskim Teatrze Wielkim obrazy taneczne - niejednokrotnie zgrabne i ładne same w sobie - miały wszakże odmalować miłość Chopina do trzech kobiet: Konstancji Gładkowskiej, Delfiny Potockiej i George Sand. Zbyt często nie miały one nic wspólnego z biegnącą z głośników muzyką, w doskonałym nagraniu Piotra Palecznego (oba koncerty z towarzyszeniem Wielkiej Orkiestry Symfonicznej PR i TV pod dyr. Jacka Kasprzyka), Jerzego Godziszewskiego (Andante spianato i dwa Preludia) i Marty Sosińskiej (Marsz żałobny z Sonaty b). Zdolny i wybitny tancerz Waldemar Wołk-Karaczewski nie w pełni poradził sobie z tak wielką muzyką i z tak wielkim zadaniem (potrzebnym?), toteż wielu melomanów wolało przymknąć oczy i słuchać muzyki...

Dekoracja też niewiele miała wspólnego z Chopinem, z jego muzyką i z czasem, w którym powstała. Soliści - szczególnie Mirosław Gordon (Fryderyk), Ewa Głowacka (Delfina), Daria Dadun (Konstancja), Anna Białecka (George Sand), Beata Grzesińska (Solange), Łukasz Gruziel (Nieznajomy) i Wojciech Warszawski (Tytus) - zaprezentowali swą sztukę taneczną wszechstronnie i interesująco.

Po dwugodzinnym, dość nużącym i w wielu partiach niezgodnym z muzyką Chopina balecie, gdy widzowie gotowi byli pójść do domów - raptem powiało ze sceny czymś wielkim! To Emil Wesołowski zaczął przedstawiać nam swoją wizję monumentalnego, wielkiego fresku Dies irae, części Requiem Romana Maciejewskiego. Wesołowski zrozumiał doskonale muzykę, jej nastrój, barwę i głębię, i w zgodzie z nią malował obrazy i ruch sceniczny - to na wielkich płótnach, to w kameralnym ujęciu.

Dies irae - to część "Mszy za zmarłych - Requiem", poświęconej pamięci poległych we wszystkich wojnach wszystkich czasów, tudzież ofiarom wszystkich tyranii i niesprawiedliwości. Oremus, Fratres (Módlmy się, Bracia) napisał na karcie tytułowej swego wielkiego dzieła wielki kompozytor Roman Maciejewski. Pisał je piętnaście lat, a krytycy światowi uważają je za dzieło nawiązujące do najwspanialszych i najgłębszych kompozycji świata. W pięćdziesięciolecie wybuchu II wojny wykonano je w Warszawie i we Wrocławiu, nagrano na płytach Polskich Nagrań przez Orkiestrę i Chór Filharmonii Narodowej pod dyr. Tadeusza Strugały (bardzo obszerne i trudne partie chóralne przygotował Henryk Wojnarowski), z udziałem solistów: Zdzisławy Donat, Jadwigi Rappe, Jerzego Knetiga i Janusza Niziołka. Dies irae w tym nagraniu brzmi dramatycznie, sugestywnie, czysto.

Dla inscenizatora i choreografa, znakomitego tancerza Emila Wesołowskiego, Dies irae stało się pretekstem do ukazania grozy "Głosu siedmiu trąb" i "Znaków zbliżania się końca świata". Jakże trudne było to zadanie! Może nie w pełni starczyło bogatszej i bardziej precyzyjnej inwencji do ukazania pełni grozy, bólu i rozpaczy, choć się je "czuło". Jasny promień końcowy Światłości (Anita Kuskowska) - na tle rozjaśnionego, czystego nieba - wniósł uspokojenie i nadzieję.

Otarliśmy się o misterium, którego nie sposób nazwać baletem. To coś znacznie większego, znacznie bogatszego...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji