Artykuły

Wielka wyprzedaż

"Śmierć komiwojażera" w reż. Jacka Orłowskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Recenzuje Krzysztof Noworyta w Teatrze.

Linda Loman otulona w czarny szal stoi nad grobem męża. Wszystko się szczęśliwie ułożyło. Dom po dwudziestu pięciu latach został spłacony. Wreszcie zapewniona jest jaka taka stabilizacja finansowa. Stojący obok matki synowie Happy i Biff wyglądają na mężczyzn, którzy łapią się z życiem za bary. Najlepszy przyjaciel zmarłego Lomana - Charley i syn Bernard są jedynymi postronnymi osobami na pogrzebie. Miały być tłumy klientów, znajomych, ludzi zauroczonych zmarłym przesympatycznym sprzedawcą. Ostatnia scena sztuki jest zimna i oczywista. Śmierć komiwojażera stała się faktem.

Cały spektakl to pożegnanie Willy'ego Lomana (Bronisław Wrocławski), tytułowego komiwojażera. Na scenie śledzimy jego ostatnie dni. Jest to okrutna wyprzedaż dorobku życia, które polegało na sprzedawaniu towaru wszędzie, gdzie dało się go wcisnąć. Świat Lomana składał się z ludzi, których trzeba znać, do których warto się uśmiechać, którzy będą chcieli kupić towar. Czar prysł, gdy pewnego dnia Willy wraca roztrzęsiony do domu. Mało nie potrącił samochodem dziecka. Przemęczony Loman próbuje zmienić stanowisko pracy z "człowieka od wyjazdów" na pracę w biurze. Okazuje się, że jest niepotrzebny firmie, której poświęcił życie. Zostaje wylany. Gorączkowo próbuje pozbierać strzępy swojego życia w sensowną całość. Wracają wspomnienia. Mgliści świadkowie zmarnowanych w życiu szans. Nie sposób wykroić wspomnień Lomana z magmy jego życia. Kolejne sekwencje retrospekcji i jawy delikatnie oddziela senny bluesowy rytm przywołujący na myśl występ jakiejś blaknącej gwiazdy. Przestrzeń kameralnej sceny podzielona jest na trzy plany. Pierwszy, najbliżej widowni zarezerwowany na sceny retrospekcji Lomana; drugi plan na niewielkim podwyższeniu ze stołem nakrytym ceratą, oraz trzeci w głębi sceny z małżeńskim łożem Willy'ego i Lindy. Rozwiązanie skromne, a przez to niezwykle czytelne. Przykurzone światło wypełniające delikatnie przestrzeń daje odczuć zaduch niewietrzonych od długiego czasu wnętrz.

Pierwsze wspomnienie to piękny rodzinny obrazek z dawnych lat: ojciec i synowie. Zdrowi i silni chłopcy oraz Loman pełen wigoru, dumny ze swoich synów. Razem snują plany, które wydają się tak łatwe do zrealizowania. Matka patrzy zachwycona na tak doskonale rozumiejących się mężczyzn. Koniec wspomnień. A życie? Synowie rzeczywiście są. Biff (Ireneusz Czop) w oczach ojca rokujący nadzieje, obdarzony smykałką do handlu, ale jakoś słabo się przykładający. Zwłaszcza że ma trzydzieści cztery lata i żadnego konkretnego zajęcia w życiu. Drugi syn Happy (Sambor Czarnota) to leń, który do niczego nie dojdzie, bo przeżarty jest lenistwem. W rzeczywistości to jednak on pracuje, kombinuje, wspina się po szczeblach kariery, zapatrzony w ojca. Biff zaś ma dość tej pozy człowieka skazanego na sukces. Chce się z tego wyplątać, ale nie potrafi. Jacek Orłowski w Śmierci komiwojażera rozwija przejmującą historię relacji ojca i synów, tkaną z bardzo delikatnych włókien. Buduje to w kluczu Freuda, według którego każdy mężczyzna nosi do końca swojego życia trupa ojca na plecach. Orłowski precyzyjnie niczym chirurg rozcina najbardziej jątrzące rany dopuszczając widza do operacyjnego stołu, aby mógł się temu z bliska przyjrzeć. Synowie cierpią. Ojciec ucieka przed bólem tworząc fasady sukcesu i świetlanej przyszłości obu chłopców. W rzeczywistości pompuje w nich to, czego sam nigdy nie osiągnął. Happy'emu imponują te kolorowe wizje. Na każdym kroku chce być jak ojciec. Potrafi się ubrać, wie, jak skutecznie zwrócić na siebie uwagę. Szarmancki gest, wytrenowany uśmiech, gadki na każdą okazję, kobiety lgną do niego bez chwili zastanowienia. Czarnota na pełnym luzie rozgrywa partie wiernego ucznia Lomana. Całe starania Happy czyni tylko po to, by usłyszeć jedno słówko pochwały od ojca. Ojciec nie dostrzega tego, gdyż cały kapitał zaufania i nadziei złożył na Biffie. Starszy syn czuje presję oczekiwań ojca, ale nie potrafi jej wyjść naprzeciw. Jest to przyczyną jego głębokiego wewnętrznego dramatu. Jeśli nie jestem tym, za kogo bierze mnie ojciec, to kim jestem? Biff toczy samotną walkę próbując zburzyć mityczną fasadę rodziny sukcesu, która w rzeczywistości jest rodziną nieudaczników. Biff wie, że to będzie boleć. Naturalna uczciwość i pielęgnowana delikatność ścierają się w nim na każdym kroku. Lawiruje nie chcąc nikogo urazić. Po kolejnej zaczepce ojca nie wytrzymuje. Wykrzykuje mu prawdę w twarz, ostatecznie burząc rodzinny mit ludzi sukcesu.

Czop i Czarnota doskonale sobie radzą grając u boku Wrocławskiego. Nie są przytłoczeni klasą mistrza. Śmiało wychodzą z jego cienia wykuwając swój własny styl. Czop bardzo sprawnie pokazuje pęknięcie Biffa. Czarnota świetnie rozgrywa Happy'ego będącego cieniem ojca. Nie wpada przy tym w pułapkę łatwego naśladowania starszego aktora.

Rolą nieco wciśniętą w tło, ale bardzo przejmującą, jest Linda Loman. Halina Skoczyńska gra kobietę pełną wyrozumiałości i delikatności dla męża, a jednocześnie najbardziej świadomą katastrofy, do której Willy chcąc nie chcąc pędzi. Cały dramat rysuje się na jej twarzy, gdy Loman przynosi kolejne spreparowane na poczekaniu kłamstewka o dobrych wynikach w pracy. Odsłania się wtedy sterana życiem kobieta, która resztkami sił próbuje sama wierzyć i natchnąć tą wiarą męża, że jakoś to będzie. Linda ma w sztuce wspaniałą scenę, gdy rozmawia z synami, którzy wrócili podpici po nocnej zabawie z panienkami. W sposób do bólu prawdziwy wykłada im, jak sprawy stoją. Prawda tnie jak brzytwa. Zszarpany głos Lindy, zaczerwienione oczy, które wypłakały już wszystkie możliwe łzy, i zbielała z nerwów twarz dają niesamowity efekt. Biff i Happy słyszą coś, czego ojciec nigdy by im nie powiedział, aby nie burzyć sztucznego spokoju i zadowolenia. Bo taki był Loman. Człowiek, który najlepiej się czuł, gdy czekał. Oczekiwanie na dobre wieści napędzało go bardziej niż same wieści.

Komiwojażer w wykonaniu Wrocławskiego sprzedał wszystko, co miał do sprzedania. W ostatnim geście rozpaczy organizuje na scenie wielką wyprzedaż swoich ran i upadków. Wspomina brata, który w ciągu zaledwie czterech lat ciężkiej pracy dorobił się fortuny. Nie dają mu spokoju słowa Bena: "Wszedłem do dżungli, jak miałem siedemnaście lat. Wyszedłem z niej, dzięki Bogu, jak miałem dwadzieścia jeden lat i byłem bogaty". Nie może pojąć, jak to możliwe. Zazdrość i duma wykańcza go i zaślepia. Loman wspomina, jak to odrzucił propozycję Bena, by zająć się jego interesami na świetnie rokującej Alasce. Nie przyjmuje pracy sąsiada i jedynego przyjaciela Charleya. Pogardza nim, ale nie waha się brać od niego regularnie 50 $ na życie, w przekonaniu, że mu się to należy. Wrocławski z pełną wirtuozerią buduje i odsłania mechanizm człowieka, dla którego ucieczka jest stanem istnienia. W gąszczu sprzeczności, jakie targają Lomanem, charakterystyczna jest jedna. Willy wpada w furię, gdy widzi, że żona ceruje pończochy i krzyczy, że w jego domu nie będzie się nosić starych pończoch. Linda jednak nie ma innych i nigdy mieć nie będzie. Gdy zaś Loman spędza noc z prostytutką, płaci jej nową parą pończoch. Wrocławski wypełnia Willy'ego energią do granic możliwości. Jest w nim wszystko: szpaner i furiat, wspaniały ojciec i dobry mąż. Ponad wszystko jest jednak uciekinier z życia, który zrobi wszystko, byleby nie poczuć, że świat dookoła niego rozpada się i gnije. Wrocławski bezlitośnie oddaje stan ducha człowieka, któremu właśnie oznajmiono, że wykonał kawał, świetnej, nikomu niepotrzebnej roboty. Loman nie ma już gdzie uciec. W swej bezradności próbuje zostawić po sobie jakiś trwały ślad. W środku nocy idzie do ogródka siać marchewkę i buraczki. Z trudem odczytuje literki na opakowaniu. Nie wie, jak to robić. Mało miał wspólnego z prawdziwym życiem. Wielka wyprzedaż to jedyne możliwe wyjście.

Wydaje się, że Łódź jest miastem, w którym ta historia brzmi prawdziwie, jak nigdzie indziej. Gdzie po ulicach pałętają się będący na granicy ludzkiej wytrzymałości Lomanowie. Gdzie wyprawą na Alaskę jest podróż do Warszawy - mitycznej stolicy pracy. W nowej lustrzanej fasadzie teatru Jaracza odbija się fragment kamienicy stojącej po przeciwnej stronie ulicy. W spektaklu Orłowskiego odbija się trudna dusza tego miasta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji